Walka o Ukrainę weszła w nową fazę. Interwencja Rosji na Krymie stała się faktem. I nie wiadomo tylko, czy Władimir Putin na tym poprzestanie, czy też armia rosyjska posunie się dalej w głąb Ukrainy.
W tej sytuacji zewsząd rozlega się pytanie – co zrobi Zachód, co zrobi NATO, co zrobi UE? Ale odpowiedź na to pytanie jest dość oczywista, i już po części padła. Z wielkim prawdopodobieństwem można powiedzieć, że Zachód zrobi to, co robi zawsze, gdy chodzi o Rosję. To znaczy niewiele albo nic. Oburzy się, wyrazi zaniepokojenie, wykona jakieś formalne gesty bez większego i trwałego znaczenia – i z czasem przejdzie do porządku dziennego nad działaniami Moskwy.
Giganci z waty
Na razie, w fazie początkowej, potępienie jest powszechne. Zachodni politycy zgodnie twierdzą, że Rosja naruszyła prawo międzynarodowe. Ale jedyną sankcją jest dotychczas zawieszenie przygotowań do spotkania G8 w Soczi. I coraz częściej pojawiają się również głosy, że trzeba podjąć rozmowy, że sankcje nie są wyjściem. Zgoda na „grupę kontaktową” i obserwatorów OBWE na Krymie uzyskana od Putina przez Angelę Merkel została przyjęta z wyraźną ulgą. Niemcy, Francja, Hiszpania i Włochy nawołują do rozmów z Moskwą.
Widać także, że – jak zawsze w takich sytuacjach – organizacje międzynarodowe mają ograniczone znaczenie. Decydują uzgodnienia między silnymi państwami. NATO nie jest samodzielnym podmiotem politycznym, podobnie jak Unia Europejska. Ważne jest, co zadecydują Stany Zjednoczone, a w Europie – co zrobią Niemcy.
Dla europejskiej opinii publicznej jest oczywiste, że tylko Amerykanie mogą – gdyby chcieli – poważyć się na jakąś ostrzejszą odpowiedź, zwłaszcza o charakterze militarnym. Ale światowy hegemon wyraźnie osłabł. Wskazuje się więc na bezradność Baracka Obamy. Twierdzi się, że Obama jest zdolny tylko do bardzo ograniczonych działań, bo Rosja jest dla niego zbyt ważna jako partner w innych konfliktach, np. w Syrii, czy w działaniach, dotyczących Iranu.
Nowy europejski hegemon – Niemcy – na pewno nie pójdzie na udry z Rosją. Z historii wyciągnęli lekcję, że lepiej im służy zgoda z Moskwą niż konflikt, zwłaszcza militarny.
Krótka pamięć
Jednak w pierwszych reakcjach na poczynania Moskwy przeważały opinie ostre i krytyczne. Niemiecka opinia publiczna jest niemal całkowicie zgodna w potępieniu Putina. W prasie pojawiły się, niepozbawione goryczy, stwierdzenia, że Putin „pokazał swoją prawdziwą twarz”. Tylko że – jak wiemy – Putin nigdy nie ukrywał swoich zamiarów ani poglądów. A poza tym podobne były reakcje po wojnie w Gruzji, podobnie pisano o nim przy rozmaitych innych okazjach, a potem szybko o tym zapominano.
Niemcy zdają sobie sprawę, że gra toczy się o cały region. Publicysta „Frankfurter Allgemeine Zeitung” pisał: „Rosyjski prezydent nakreśla swoje czerwone linie bagnetem. Zachód nie ma jeszcze skutecznej kontrstrategii. Kryzys krymski nie jest jednak najgorszą rzeczą, która może zdarzyć się na wschodzie Europy”. Tyle że z takiej diagnozy niemieccy politycy wyciągają wniosek, iż konieczny jest dialog z Rosją. „Bez Rosji nie można się obejść“ – to przecież dewiza polityki Franka-Waltera Steinmeiera.
W tym duchu pisała przed dwoma dniami „Märkische Allgemeine Zeitung”, gazeta wydawana w Poczdamie: „Rozwiązanie kryzysu bez Moskwy jest niemożliwe. Trzeba więc znowu włączyć Rosję. Ponieważ Europejczycy są fundamentalnie zainteresowani dobrem Ukrainy, powinni teraz bardziej wyraźnie przejąć odpowiedzialność”.
Rusofile mimo woli
Można więc oczekiwać, że wszystko potoczy się według znanego scenariusza, tak jak było w wypadku Abchazji i Osetii Południowej – Krym zostanie oderwany od Ukrainy. Rosja jednostronnie uzna jego samodzielność, co spotka się z protestami, ale stosunki Rosja–Zachód szybko wrócą do równowagi. Jak podał „Der Spiegel”, Aleksander hrabia Lambsdorff, który jest czołowym kandydatem frakcji liberałów w wyborach do PE, już zadeklarował, że Ukraina w najgorszym razie za cenę integracji z Europą będzie musiała zrezygnować z Krymu, i że Steinmeier powinien wynegocjować to z Rosją.
Jak zwykle Amerykanie będą zwolennikami ostrzejszych sankcji, Europejczycy będą próbowali hamować ich zapały. Nikt jednak nie będzie prowadził wojny z Rosją, także zimnej wojny, o Ukrainę. Już teraz wpływowy minister spraw zagranicznych Luksemburga Jean Asselborn oświadczył, że UE wyklucza jakiekolwiek działania militarne w kryzysie krymskim: „Nie można zapędzać Rosji do narożnika” – powiedział w wywiadzie dla „Deutschlandfunk”. I ujawnił, że w czasie spotkania unijnych ministrów spraw zagranicznych w Brukseli spierano się o słowo „inwazja”, które według reprezentantów części zachodnioeuropejskich krajów jest nieodpowiednie.
Były inspektor generalny Bundeswehry Harald Kujat stwierdził, że Zachód musi znaleźć odpowiedź na geostrategiczne cele Rosji. Jego zdaniem powinna ona polegać na odrzuceniu dążeń Ukrainy do bycia członkiem NATO. Musi ona zrezygnować z tego celu, gdyż wówczas w wypadku militarnej eskalacji Sojusz nie mógłby pełnić swojej funkcji, a to „byłaby katastrofa dla całej Europy i świata”. Przykłady takich wypowiedzi można by mnożyć.
Gra jest w toku
Czy jest to polityka irracjonalna? Czy jest wyrazem słabości krajów zachodnich? Z ich punktu widzenia jest jak najbardziej adekwatna. Możemy też być pewni, że nie inaczej byłoby, gdyby nie chodziło o Ukrainę, tylko np. o Polskę.
To, że granice Zachodu od 1989 r. przesuwają się jednak coraz bardziej na wschód, nie wynika z działań Zachodu. Mapa Europy zmieniła się nie dlatego, że Zachód podejmował jakieś akcje, tylko dlatego że ludzie mieszkający w tej części świata – poczynając od Polaków, Węgrów, Czechów itd., kończąc dzisiaj na Ukraińcach, w przyszłości może na Białorusinach – chcieli i chcą zachodniego sposobu życia, a Związek Sowiecki (potem Rosja) nie był w stanie – czy nie chciał – stłumić tych dążeń siłą. Gdyby rzecz zależała tylko od zachodnich polityków i generałów, to być może nawet mur berliński stałby do tej pory, a Polska nadal pozostawałby w rosyjskiej strefie wpływów.
Dynamika wydarzeń sprawia jednak, że Europa, przede wszystkim Niemcy, chcąc nie chcąc znajduje się w stanie obiektywnej sprzeczności interesów z Rosją. Wpływy Unii rosną dzięki wypieraniu rosyjskich wpływów – strefa niemiecka się rozszerza, rosyjska kurczy. Ale ekspansja prowadzi nie tylko do zadrażnień z Rosją, lecz także do coraz większych napięć wewnętrznych i przekształceń architektury politycznej Europy. A kraje z dawnego bloku wschodniego, które już są „po drugiej stronie”, wiedzą, że nie znalazły się w świecie zrealizowanej utopii – że podlegają gospodarczym, kulturowym, politycznym naciskom, że więcej jest w Europie wolności jednostkowej niż narodowej, że w Europie dominacja odbywa się subtelniejszymi środkami, ale że i tutaj nie mieszkają tylko altruiści czy idealiści. Wiedzą też, że europejska obietnica dogonienia najbogatszych może się okazać pustym frazesem. Jasne staje się również to, że UE nie jest w stanie poradzić sobie z krajami, które przyjęła w ciągu ostatnich 10 lat i że przeżywa największy kryzys od czasu powstania.
Tak więc nic nie jest jeszcze przesądzone. Tym bardziej że Rosja odkryła, iż najskuteczniejszym sposobem walki o odzyskanie imperium jest korumpowanie europejskich elit i infiltracja europejskich społeczeństw. Ta walka dopiero się zaczyna.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Zdzisław Krasnodębski