Wydarzenia na Ukrainie nie budzą w krajach „starej Europy” takiego zainteresowania i nie wywołują takich emocji jak w Polsce. Europa ma wiele kłopotów – ze sobą i w swoim najbliższym otoczeniu. Dodatkowe kłopoty z Ukrainą były więc nikomu niepotrzebne.
Ciągle trwa kryzys finansowy i gospodarczy trawiący kraje południowej Europy. Osłabiona Francja bardziej przejęta jest Afryką niż wschodem Europy. Wielka Brytania, która coraz bardziej dystansuje się wobec Unii, dąży do renegocjacji traktatów europejskich przed referendum w 2017 r., które ma zdecydować o jej dalszym członkostwie. Po ostatniej wizycie w Londynie prezydenta Francji, który zdecydowanie odrzuca myśl o zmianach traktatowych, mówi się o mroźnej atmosferze między tym krajami. Unii nie udało się dobrze zintegrować ze sobą niektórych nowo przyjętych krajów, jak Bułgaria czy Rumunia. Narastają problemy z imigracją wewnętrzną i zewnętrzną. Niepokój budzą Węgry. Nierozwiązany pozostaje krwawy konflikt w Syrii. I tak dalej...
Marzenia o ukraińskim Jaruzelskim
Jeszcze do niedawna bardziej przejmowano się prawami homoseksualistów w Rosji niż wolnościowymi dążeniami Ukraińców. Gdyby opozycja przyjęła warunki Janukowycza, a majdan zaakceptował kompromis i ludzie wreszcie rozeszliby się do domów, Europa odetchnęłaby z ulgą – także z czystego egoizmu. Nie może jednak zlekceważyć tak masowych i trwałych protestów
. Nikt nie przypuszczał, że demonstracje będę trwały tak długo, że ludzie na majdanie wykażą taką determinację, tyle hartu ducha i ciała. Brak reakcji na to, co dzieje się na Ukrainie, podważałby legitymizację Unii, wiarygodność, że rzeczywiście chce bronić „europejskich wartości”. Z drugiej strony UE nie ma ochoty angażować się w spór z Rosją. W Europie marzą, tak jak Adam Michnik, o ukraińskim Jaruzelskim z końca lat 80. – a także o ukraińskim Wałęsie i ukraińskim Michniku.
W tym wypadku, jak dzieje się coraz częściej, mówiąc o Unii, mamy na myśli Niemcy. Europa Środkowo-Wschodnia to niezaprzeczalnie ich strefa wpływów. Naturalnie zostawia się odpowiednią rolę funkcjonariuszom Unii. Jak pisał publicysta „Frankfurter Allgemeine Zeitung” („FAZ”), powołując się na nowego sekretarza stanu do spraw Unii w niemieckim ministerstwie spraw zagranicznych:
„Należy skończyć z ulubioną przez Moskwę grą stawiania na bilateralne kontakty z wielkimi państwami europejskimi i ignorowanie UE”. Zaraz jednak zauważa:
„Daje się też do zrozumienia, że nie można zostawić mediacji jedynie Catherine Ashton i Stefanowi Füle” (Markus Wehner, „Im Eiltempo aus der Sackgasse”, „FAZ”, 2 lutego 2014 r.). Niemcy coraz głośniej zapowiadają bardziej aktywną politykę zagraniczną – przejęcie większej odpowiedzialności za porządek już nie tylko w Europie, lecz także na świecie. Szerokim echem odbiło się niedawne przemówienie prezydenta Joachima Gaucka. Komentator FAZ tak podsumował jego przesłanie:
„Niemcy jako udana demokracja mogą – po tym, jak minęło całe pokolenie od czasu zakończenia wojny i ćwierćwiecze od ponownego zjednoczenia – ufać samym sobie, powinny także ważyć się na więcej w świecie” (Günther Nonnenmacher, „Gaucks Leitfaden”, „FAZ”, 1 lutego 2014 r.).
Nowe rozdanie
W „Die Welt” Clemens Wergin w artykule „Niemcy kończą z egzystencją karła” pisze:
„Gdyby uszeregować obecne ogniska kryzysu zgodnie z niemieckimi interesami, to Ukraina byłaby na pierwszym miejscu, po niej kolejno następowałyby Syria, Libia, Mali i dopiero na końcu byłaby Afryka Środkowa. Nie ma w tym nic nieprzyzwoitego, że Niemcy definiują najpierw swoje interesy dla siebie, by potem dostosować się do partnerów w Europie i NATO (…). Ale Niemcy powinny i muszą pojmować siebie także jako ważne aktywne mocarstwo” (Clemens Wergin, „Deutschland macht Schluss mit dem Zwergendasein”, „Die Welt” 1 lutego 2014 r.).
Jak na razie ta bardziej aktywna polityka ma się wyrazić w zwiększeniu kontyngentu żołnierzy niemieckich w Mali ze 180 do 250 osób. Jeśli chodzi Ukrainę, to Niemcy chcą wykorzystać czas igrzysk olimpijskich w Soczi na negocjacje. Zakłada się, że do ich zakończenia nie będzie pacyfikacji protestów. Te negocjacje mają się toczyć nie tylko z Janukowyczem, lecz przede wszystkim z Kremlem. Coraz częściej – tak jak w wypadku Syrii – mówi się bowiem, że nie da się rozwiązać problemu Ukrainy bez Rosji. Podczas gdy Andreas Schockenhoff z CDU, który do niedawna pełnił obowiązki pełnomocnika rządu do spraw niemiecko-rosyjskiej współpracy społeczeństw (obecnie został zastąpiony uchodzącym za prorosyjskiego Gernotem Erlerem z SPD), oraz Marieluise Beck, bremeńska posłanka Zielonych, wzywali do sankcji, nowy-stary socjaldemokratyczny minister spraw zagranicznych Frank-Walter Steinmeier ogłosił, że „bez Rosji nie można się obejść”. Problem w tym, że jak na razie Rosja nie chce się włączyć w nowy porządek, w sposób wygodny dla UE i Niemiec.
Całość artykułu w "Gazecie Polskiej Codziennie"
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Zdzisław Krasnodębski