Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Nowi protektorzy Polski

W czasie ostatniej rocznicy wyborów 4 czerwca 1989 r. oraz obalenia rządów Jana Olszewskiego w 1992 r. wiele mówiono o przyczynach sojuszu elit komunistycznych i solidarnościowych, o przetrwaniu struktur pokomunistycznych w III RP. Zabrakło jednak re

W czasie ostatniej rocznicy wyborów 4 czerwca 1989 r. oraz obalenia rządów Jana Olszewskiego w 1992 r. wiele mówiono o przyczynach sojuszu elit komunistycznych i solidarnościowych, o przetrwaniu struktur pokomunistycznych w III RP. Zabrakło jednak refleksji nad międzynarodowymi uwarunkowaniami transformacji w Polsce. Jakie były i są interesy „Zachodu” – jako wyimaginowanego podmiotu politycznego – w Polsce?

Od początku lat 90. wpływ „Zachodu” na to, co działo się w Polsce, był zapewne większy niż wpływ rozpadającego się Związku Sowieckiego, a potem słabnącej Rosji. Nasi nowi zachodni protektorzy nie byli zainteresowani daleko idącą dekomunizacją w Polsce. Bali się politycznej mobilizacji polskiego społeczeństwa, wspierali, jak tylko potrafili, porozumienie części opozycji z elitami komunistycznymi i neoliberalny program reform gospodarczych. Adam Michnik niesłusznie uchodzi za wszechmocnego demiurga i sprawcę wszelkiego zła III RP – w rzeczywistości on i jemu podobni byli tylko konformistami, doskonale wyczuwającymi, dokąd zmierza historia. Wysiedli z solidarnościowego, wolnościowego i narodowego tramwaju na przystanku globalnego kapitalizmu, porozumienia z Jaruzelskim i III RP.

Polscy pretorianie

Panujące na początku lat 90. wśród polityków „Zachodu” nastroje dość dobrze oddaje artykuł Jacka Snydera, jednego z czołowych amerykańskich specjalistów od stosunków międzynarodowych, profesora uniwersytetu Columbia w Nowym Jorku. Publikacja nosząca tytuł „Przeciw anarchii w nowej Europie” została opublikowana w 1990 r. Autor zapewne uznał, że artykuł nie stracił na aktualności, skoro przedrukował go w wydanym w ubiegłym roku wyborze swoich publikacji. Snyder, polemizując z optymistyczną wizją światowego zwycięstwa liberalnej demokracji, wolnego rynku i ostatecznego końca historii, wskazywał, że podstawowym wyzwaniem w Europie Środkowo-Wschodniej będzie walka z zagrożeniem niestabilnością i anarchią. Snyder lata 80. w Polsce nazwał okresem pretoriańskim. System pretoriański pojawia się wtedy, gdy następuje polaryzacja polityczna, a rywalizacja przeciwstawnych obozów politycznych nie jest zapośredniczona przez efektywne ramy instytucjonalne (czyli sprawne instytucje państwowe, zdolne ograniczać konflikt). Autor odróżnia ten system od dwóch innych instytucjonalnych form demokracji – demokracji obywatelskiej (civic democracy) oraz demokratycznego korporacjonizmu, kiedy dochodzi do daleko idącego konsensusu między najważniejszymi grupami interesów w danym państwie. Porozumienie okrągłostołowe oznaczało dla Snydera przezwyciężenie pretorianizmu czasów pierwszej Solidarności. Według oficjalnej narracji zapanowała potem w Polsce obywatelska demokracja. W rzeczywistości można jednak uznać, że powstał system demokratycznego korporacjonizmu, zmodernizowany za czasów Tuska. Ten korporacjonizm jest i był na rękę „Zachodowi”, który popierał zdemokratyzowanych, zliberalizowanych i zokcydentalizowanych komunistów oraz odradykalnionych i odmoralnionych opozycjonistów. „Zachodowi” nigdy specjalnie nie przeszkadzali politycy w rodzaju Ferenca Gyurcsanya, Leszka Millera czy Aleksandra Kwaśniewskiego, a bardzo niepokoili go politycy typu Viktora Orbána czy Jarosława Kaczyńskiego.

Porządek znów panuje w Warszawie

Dzisiaj, podobnie jak w 1989 r., najważniejsza z punktu widzenia czołowych państw europejskich jest stabilność polityczna w Polsce, czyli uniknięcie silnej polaryzacji i konfliktów politycznych w celu zapewnienia dobrego funkcjonowania obcego kapitału i firm zagranicznych. To dlatego rządy Tuska cieszyły się i cieszą nadal poparciem „Zachodu” – mimo niedostatecznej postępowości, jeśli chodzi o przemiany obyczajowe i moralne.

Zmiana w odniesieniu do lat 90. ubiegłego wieku polega na tym, że w Europie rozpoczęła się epoka postamerykańska. Osłabione i zaabsorbowane Azją Stany Zjednoczone akceptują przywództwo niemieckie na Starym Kontynencie, choć jak pokazuje niedawna afera podsłuchowa, bacznie je obserwują. Od nas oczekuje się dostosowania do tego stanu rzeczy. Jeden z korespondentów prasy zachodniej, który niedawno w „Financial Times” ostrzegał przed PiS jako „partią nacjonalistyczną”, pisze na stronach wydawanego przez NBP „Obserwatora finansowego”: „Ćwierć wieku temu, wszystkie narody centralnej Europy były satelitami Związku Radzieckiego. Po dwóch dekadach reform gospodarczych i głębokich zmian politycznych kraje centralnej Europy znów są satelitami – tym razem Niemiec. W pierwszym wypadku, w relacjach dominowała siła, a wymuszona współpraca gospodarcza ze Związkiem Radzieckim wypaczała funkcjonowanie gospodarek krajów centralnej Europy. Dziś związki między krajami regionu a Niemcami mają przede wszystkim charakter ekonomiczny”. Los satelity Niemiec uchodzi nie tylko za coś, co jest nieuniknione, lecz także jest dobre i korzystne. Sytuacja, którą powinniśmy przyjąć z pocałowaniem ręki. Kiedyś jednak obiecywano nam coś zupełnie innego – równorzędne miejsce w Europie wśród wolnych narodów. Wielu w to uwierzyło – nadwiślańscy naiwni wielbiciele wolnego rynku zapomnieli o tym, że rządzi nim bezwzględna konkurencja, w której trzeba eliminować potencjalnych rywali i że w niezupełnie płynnej nowoczesności niewidzialna ręka rynku wspierana jest widzialną i nie mniej twardą ręką polityki.

Naszą szansą kryzys

Europejskie peryferie są dzisiaj eksploatowane w subtelniejszy sposób niż kolonie w XIX w., a dana im przez „Zachód” oferta cywilizacyjnego postępu jest bardziej wiarygodna. Nowa zależność nie tylko nie wyklucza bogactwa tubylczych elit, lojalnie współpracujących z metropolią berlińsko-brukselską, ale i względnego dobrobytu szerszych warstw ludności, obsługujących obywateli metropolii. Sytuacja dużo korzystniejsza niż jeszcze w niedawnych czasach, gdy centrum, wokół którego krążyły środkowoeuropejskie satelity, znajdowało się w Moskwie. Zależność ekonomiczna pociąga jednak za sobą inne formy podległości. Daleko idąca utrata niezależności gospodarczej musi prowadzić do stopniowej utraty niezależności politycznej. Niedługo Polacy przetestują granice swojej wolności, gdy wreszcie odsuną tak dobrze widzianego na Zachodzie Tuska od władzy. Można się obawiać o wynik tego testu. Dominacja gospodarcza i polityczna łączy się bowiem również z dominacją kulturową. Nikt oczywiście nie będzie nam zakazywał mówienia po polsku. Dawna imperialna, XIX-wieczna polityka językowa została dzisiaj zastąpiona polityką historyczną i socjalizacją hegemonialną, czyli sytuacją, gdy elicie państwa podporządkowanego wpajane są normy kulturowe państwa hegemonicznego. Elita kraju podporządkowanego przyswaja je sobie i dzięki temu uprawia politykę zgodną z wyobrażeniami hegemona o porządku politycznym. Jeśli więc uzależnienie gospodarcze będzie postępowało, to „Nasze matki, nasi ojcowie” okażą się tylko zwiastunem podobnych filmów, seriali i książek, na których wychowywać się będą kolejne pokolenia Polaków. Naszą szansą jest głęboki kryzys Europy, który pokazał, że nowy imperialny porządek polityczny i gospodarczy, który ukształtował się niepostrzeżenie przez ostatnie 25 lat, nie jest stabilny. Bunt peryferii, tracących złudzenia, może dać impuls do przebudowy obecnego systemu. Dlatego powinniśmy jeździć nie tylko na Węgry, lecz także do Bułgarii czy Rumunii, wspierając tamtejsze ruchy protestu, budując kontakty, tworząc środkowoeuropejskie społeczeństwo obywatelskie. Jedynie wspólnym wysiłkiem krajów peryferyjnych można powstrzymać wewnątrzeuropejski neokolonializm. Hasło „za Waszą i naszą wolność” znowu staje się aktualne.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Zdzisław Krasnodębski