Demokracja to coś, co daje równe prawa obywatelom, w tym prawo do decydowania o losie narodu. I nic nie stało na przeszkodzie, żeby te zasady wcielić w życie, dać ludziom wolność, o którą walczyli w czasach Solidarności. Lecz wolność to bardzo niebezpieczny stan ducha, może prowadzić do anarchii, do buntu przeciwko terrorowi ideologicznemu, wszak już raz tak się zdarzyło.
Upadł komunizm, więcej, Polska była zaczątkiem upadku tego terrorystycznego systemu politycznego, za nami poszli inni. I można by się cieszyć, gdyby nie obawa, że jako naród nie wyciągnęliśmy wniosków z historii, zdając się na machinacje obozu postkomunistycznego, kombinującego z cynicznym odłamem opozycji. Razem urządzili nam demokrację, która zamieniła się w pajdokrację i tak trwa do dziś.
Niedojrzałe politycznie osobniki wysforowały się na czoło elit rządzących, ograniczając wolności obywatelskie do reguł panujących w piaskownicy. Nie poczucie odpowiedzialności, nie kompetencje i nie przyzwoitość decydują o rządzeniu krajem, ale panie przedszkolanki dyktujące dzieciom, jakie piosenki mają śpiewać i jakimi zabawkami zabawiać. Od roku 1989, z małą przerwą na oddech, odbywa się sypanie piaskiem w oczy ludziom niepasujących do ideologii zaczerpniętej z popłuczyn zachodniej demokracji i narzucanie kolejnym pokoleniom jedynie słusznego przeżywania szczęścia. I wielu dało się na to nabrać.
Demokracja to coś, co daje równe prawa obywatelom, w tym prawo do decydowania o losie narodu. I nic nie stało na przeszkodzie, żeby te zasady wcielić w życie, dać ludziom wolność, o którą walczyli w czasach Solidarności. Lecz wolność to bardzo niebezpieczny stan ducha, może prowadzić do anarchii, do buntu przeciwko terrorowi ideologicznemu, wszak już raz tak się zdarzyło. Ludzie, którzy „budowali” polską demokrację, nie wyrośli z doświadczeń prawdziwej demokracji, jaką szczyci się Zachód. Oni wyrośli z komuny – oni, ich ojcowie i dziadowie. Zwłaszcza że nie mieli okazji żyć w prawdziwej demokracji, z wyjątkiem krótkich wizyt na szparagowych plantacjach i w redakcjach lewicowych czy lewackich gazet. Świat, jaki poznali, jawił im się jako ciało obce, z którego warto czerpać slogany, hasła i inne bzdury ułatwiające czyszczenie mózgów z samodzielnego myślenia.
Na świat zachodni rozlała się w tym czasie zaraza polityczna i moralna, wywołana ruchem „dzieci kwiatów” i buntem studenckim lat 60. i 70. Przedostała się także do Polski – tworu niby demokratycznego, jeszcze nieokrzepłego ustrojowo i zajętego walką o byt w nowych warunkach.
W tej krzątaninie ludzie nie zajmowali się sprawami wyższego rzędu. Pełne sklepy, możliwość dorobienia się własnego lokum i nieograniczony dostęp do wyższych uczelni oraz medialnych przeżyć ukształtowały nowego Polaka, Polaka z piaskownicy, w której ten się liczy, kto ma ładniejszy kubełek i szykowniejsze majteczki.
I tak znaleźliśmy się w martwym punkcie, nasze państwo zatrzymało się w kadrze dziejów. Nie rozwija się ani na własnym, ani tym bardziej na międzynarodowym gruncie. Nie ma postępu gospodarczego ani modernizacji, ludzie są traktowani jak szarańcza, z którą trudno walczyć, bo wszystko zeżre. I chce jeszcze więcej.
Nad zapanowaniem nad tą klęską żywiołową pracują tabuny ludzi przeznaczonych do wykluczania coraz większej liczby obywateli z prawa do decydowania o losie kraju. Najlepszym sposobem jest zubożanie warstw najbiedniejszych i bogacenie warstw żerujących na ich losie, z mafią rządzącą na czele. Jak wiadomo ubóstwo, a zwłaszcza nędza, odbiera człowiekowi możliwość domagania się swoich praw. Natomiast bezprawnie poczynają sobie ludzie dobrze usytuowani w tej mafii, tacy, którzy ją wspierali i pomogli jej dojść do władzy. Artyści, naukowcy, dziennikarze, osoby niemające wstydu i poczucia godności. Ale skąd mieli brać te szlachetne cechy? To nie młode pokolenie przynosi wstyd narodowi, bo jest pozbawione obyczajowych hamulców, odebranych im przez hipokryzję politycznej poprawności.
Najwięcej wstydu przynoszą nam postpeerelowskie „autorytety”, jak podejrzany o stręczycielstwo, chluba PRL- u, średniej klasy tenisista Wojciech Fibak czy aktor Daniel Olbrychski, który broni godności Fibaka, nie licząc się z godnością własną. I różni urzędnicy państwowi, którzy za nic mają prawo i praworządność, jak ministerka sportu Mucha czy minister transportu Nowak. Ta dwójka nie pamięta komunizmu, nie robiła kariery w PRL-u, ale korzysta ze wzorów starych wyjadaczy, doświadczonych we wspieraniu władzy, co przynosi same korzyści – medialne, finansowe i moralne. Moralny relatywizm jest drogowskazem dla cwaniaków, którzy cwaniactwa nauczyli się w Polsce Ludowej i dzięki cwaniactwu pędzą dostatnie i – jak w przypadku Fibaka – dwuznaczne życie. Bezkarność ludzi uprzywilejowanych, nieliczenie się z opinią publiczną, która i tak nie ma nic do gadania, bo władza trzyma ją mocno za mordę – to wszystko przypomina PRL. A różnica? Zamyka się w porzekadle mojej babci: „Co to za miasto, jest co kupić, nie ma za co”.
Źródło: Gazeta Polska
Krystyna Grzybowska