Hasło Polski liberalnej głoszone w roku 2013 brzmi anachronicznie. Może miało ono czar i moc w roku 1989, ale po tylu latach, po wszystkich przygodach III RP, po sześciu latach rządów Platformy Obywatelskiej, jest jako program gospodarczy pozbawione sensu. Czas doktrynerów się skończył, a Polska potrzebuje polityków, którzy potrafią skutecznie rozwiązywać problemy gospodarcze.
Kto podnosi hasło Polski liberalnej, ten albo nie wie, co mówi, i szkoda czasu na słuchanie go, albo wie i wtedy mamy pewność, że chodzi mu o co innego, niż mówi. Wszystkie czarowne sztuczki, którymi w imię liberalizmu nas łudzono – podatek liniowy, prywatyzacja za wszelką cenę, kapitał bez narodowości, rynek wolny od polityki, rynkowe lekarstwa na poprawę edukacji i sfery publicznej – okazały się bezwartościowymi błyskotkami. Nie tylko zresztą u nas, lecz także w innych krajach z podobną do naszej przeszłością. A w krajach z inną nieco przeszłością używa się ich dość selektywnie. Błyskotka szczególnie atrakcyjna, czyli podatek liniowy, u nas zapowiadana, nie miała okazji się sprawdzić, ale tam, gdzie ją wprowadzono, też niczego szczególnego nie przyniosła.
Obsesja szukania socjalizmu
Równie bez sensu jest przypisywanie Prawu i Sprawiedliwości tendencji socjalistycznych. Oskarżenie to pojawiło się już w roku 2005 i powtarza się je aż do dzisiaj. Prawda jest taka, że jeśli socjalizm mierzyć wzrostem dławiącej kontroli nad gospodarką, to krótkie rządy Prawa i Sprawiedliwości ten wzrost zahamowały, a sześcioletnie rządy Platformy ten wzrost przyspieszyły. To rzekomo socjalistyczne Prawo i Sprawiedliwość obniżyło podatki, natomiast rzekomo liberalna Platforma je podniosła. Używanie słowa „liberalizm” jako pochwały, a „socjalizm” jako obelgi w dzisiejszej rzeczywistości gospodarczej niewiele znaczy.
Problem z polityką gospodarczą III RP był taki, że ważną rolę odgrywali w nim doktrynerzy, czyli ludzie, którzy kiedyś doktoryzowali się z ekonomii politycznej socjalizmu, a później stali się bardziej friedmanowscy od samego Friedmana. Liberalizm ekonomiczny – choć na poziomie teorii zróżnicowany – daje się łatwo przełożyć w praktyce na proste schematy, które się stosuje lub do których stosowania się nawołuje. Stąd wytworzyła się u nas pewna grupa ludzi, którzy przejęli się doktryną i lubią opowiadać, jak to dobrze jest w Hongkongu czy na Wyspach Owczych i że w Polsce trzeba zrobić podobnie, bo wyczytali to u jakichś amerykańskich autorów. Materia wschodnioeuropejska okazała się jednak dość oporna, rynek zaś stał się dobrym sługą starych patologii, zamiast być na nie żelazną miotłą. Dobrze jest ten fakt mieć w pamięci.
Kłopoty z prywatyzacją
Jeśli prywatyzacja miała przynieść wzrost sprawności gospodarczej przedsiębiorstw i wzbogacić państwo, to dlaczego tak się nie stało? Jeśli wolny rynek miał wyzwolić gospodarkę od wpływów pozagospodarczych, to dlaczego jej nie wyzwolił? Jeśli urynkowienie oświaty miało przynieść jej wzrost, to dlaczego przyniosło spadek? I tak dalej, i tak dalej. Oczywiście można dowodzić, że to nie był prawdziwy liberalizm, lecz jego pozory. Że są lepsze sposoby prywatyzacji, niż zrobił to rząd Kongresu Liberalno-Demokratycznego i następne. Być może, ale zatem dlaczego prywatyzacja w całej tej części Europy nie okazała się cudem? Może prywatyzowanie socjalizmu jest znacznie bardziej skomplikowane, niż głosi doktryna, a nawoływanie nieboszczyka Friedmana skierowane do Polaków: „prywatyzujcie, prywatyzujcie, prywatyzujcie”, nie było wcale takie mądre. Może oświata jest marna, bo ją za mało urynkowiono, ale dlaczego mamy ją dalej urynkawiać, skoro już ten poziom, jaki osiągnęliśmy, niczego dobrego nie zapowiada.
Fiasko doktrynerów
Zarządzanie gospodarką jest znacznie trudniejsze, niż głoszą liberałowie. Jeśli przedsiębiorczość w Polsce dławi biurokratyczno-prawna czapa, a co do tego nie ma wątpliwości, to spróbujmy coś zrobić, by to zmienić. Do tej pory nie udało się to nikomu, ale nie dlatego, że rządzący byli nieliberalni albo socjalistyczni, lecz dlatego, że nie potrafili. Kto to zrobi, to niech się nazywa liberałem, socjalistą, fizjokratą albo mincowcem, ale z pewnością dobrze przysłuży się Polsce. Podobnie jak ten, kto sprawi, by z inwestycji zagranicznych u nas Polska miała większą korzyść niż ma obecnie; by LOT był konkurencją dla Lufthansy, a nie jej deserem; by interesy Polski nie były zagrożone od strony struktury własnościowej. I tym podobne.
Po dwudziestu kilku latach III RP pora wreszcie dojść do wniosku, że doktrynerstwo gospodarcze nie jest rozwiązaniem. Sklepik liberałów był zawsze ubogi, jeśli chodzi o towary, a dzisiaj widzimy, że ten towar jest często lichy. Pora na polityków, którzy zostawią ideologiczne epitety i doktrynalne przesądy w szafie i zajmą się wreszcie – odważnie i roztropnie – polskimi problemami.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Ryszard Legutko