Do władzy doszły „słoiki”, młodzi i starsi wykształceni z wielkich miast, zachęceni szansą na społeczny awans poprzez ukończenie studiów. Wszystko jedno jakich, ale dyplomowych. Nie trzeba było reprezentować sobą jakichś większych talentów, wybitnej inteligencji czy dobrego wychowania (skąd go brać?), trzeba było tylko iść do przodu, nie oglądając się na straty.
Czy kontynent, na którym przyszło nam żyć od wieków, to jeszcze Europa, czy może już towarzystwo wzajemnej adoracji niedorozwiniętej formacji politycznej, zrodzonej z fałszywego założenia, że tylko wspólnota poglądów politycznych i obyczajów bez wartości poprowadzi nas do szczytnego celu, jakim jest imperium promieniujące światłą myślą na cały świat?
Tak zaprogramowana europejskość została skonstruowana na miernocie intelektualnej i moralnej, ale dysponującej siłą przebicia. Nieporównywalną z żadną inną siłą ludzkiego ducha i umysłu.
Miernota już tak ma, demokracja umożliwiła jej wejście na szczyty władzy, co można obserwować w III RP. Do władzy doszły „słoiki”, młodzi i starsi wykształceni z wielkich miast, zachęceni szansą na społeczny awans poprzez ukończenie studiów. Wszystko jedno jakich, ale dyplomowych.
Nie trzeba było reprezentować sobą jakichś większych talentów, wybitnej inteligencji czy dobrego wychowania (skąd go brać?), trzeba było tylko iść do przodu, nie oglądając się na straty. Zresztą dla kogo straty, dla tego straty. Rezygnacja z poczucia przyzwoitości, solidarności z ludźmi wykluczonymi i pogardzanymi przez demokratyczne mechanizmy zaspokajania ambicji to nie strata, to czysty zysk.
Same korzyści z bycia lepszym, lepiej sytuowanym i lepiej radzącym sobie w życiu. Warunek – iść z prądem, trzymając się sznurka wyznaczającego kierunek. Bez oglądania się na innych. No i co najważniejsze, rżnąć głupa, bo światem rządzi głupota. Wszystko wzięło się z dzieci kwiatów, one zabawiły się w dorosłych i zaprowadziły nowy ład, w którym nad refleksją i zadumą wzięła górę zabawa. Ot, taka niewinna rozrywka niedorozwiniętych osobowości, pozbawionych hamulców, które decydowały kiedyś o różnicy między prawdą i kłamstwem, między uczciwością a łajdactwem.
Na takich wzorcach wychowały się całe pokolenia Zachodu. W Polsce nadganiamy straty spowodowane wieloletnim deficytem europejskiej wolności i demokracji, i dobrze nam to idzie. Wystarczy posłuchać dziennikarzyn telewizyjnych i poczytać ich wypociny nazywane komentarzami, żeby zrozumieć, że „słoiki” rządzą naszym krajem. I te z małych wiosek, i te, co się wychowywały na podwórku. W Sopocie, na ten przykład.
W „Rzeczpospolitej”, gazecie, w której kiedyś, kiedy była to szanowana firma, pracowałam, ukazał się właśnie wywiad ze sławnym polskim nauczycielem „słoików”, Zbigniewem Brzezińskim, politologiem i byłym doradcą byłego prezydenta USA Jimmy’ego Cartera, tego od Demokratów. To, co plecie profesor Brzeziński, nie zasługiwałoby na większą uwagę, gdyby nie główna teza jego wywodów. Zawiera się ona w tytule wywiadu: „Polacy nie czują się Europejczykami”.
Brzeziński zauważa, że „największym problemem w dzisiejszej Polsce jest brak powszechnej identyfikacji z Europą. Polacy wcale nie czują się Europejczykami, choć oczywiście jest pewna moda – szczególnie w wyższych sferach – na przedstawianie się jako Europejczycy”. W rzeczywistości jednak Polacy uciekają mentalnie od politycznej identyfikacji z Europą. A gdyby nie uciekali, byliby Europejczykami całą gębą i „kluczowym graczem w ramach europejskiej konstelacji”. Ci w „wyższych sferach” również.
Zastanawia brak w tym wywiadzie definicji owej politycznej identyfikacji z Europą. Brzeziński nie wyjaśnił, o co mu chodzi, a może po prostu nie ma pojęcia o europejskości, wszak większość życia przebywa w Stanach Zjednoczonych, a tam, choć ludzie z Partii Demokratycznej bardzo się starają, do Europy jeszcze daleko.
Można się domyślać, że Brzeziński cierpi na wstępny uwiąd starczy i nie potrafi wyrazić tego, co ma na myśli. Ale sądzę, że on dobrze wie, o co chodzi – o polityczne podporządkowanie się idei imperium europejskiego, w którym nie będzie miejsca na narodowe tradycje, szacunek dla historii i kultury, a zwłaszcza na patriotyzm, ten polski przeżytek. Europejczyk znad Wisły powinien szanować patriotyzm Niemców, Włochów i Brytyjczyków, plując na własny, jako wyraz prowincjonalizmu i zacofania.
Takim „mentalnym” Europejczykiem jest premier III RP Donald Tusk i dlatego ma szansę zostać przewodniczącym Komisji Europejskiej, po Barroso, który być może wreszcie odklei się od stołka. A Radek Sikorski, najweselszy minister spraw zagranicznych w europejskim towarzystwie wzajemnej adoracji, szefem unijnej dyplomacji. I też „słoik”, z Bydgoszczy. Tę rewelację ogłosiły nasze media, powołując się na eksperta od think tanku, niejakiego Hugo Brady’ego z Centre for European Reform. Kto to zacz? Nieważne, ważne, że głosi brednie zaadresowane do polskich „słoików”, stwierdzając autorytatywnie: „Mamy Francję Wschodu, kraj ze zdrową i dużą gospodarką”. „Słoiki” pękają z dumy, więc na wszelki wypadek ostudzę ich entuzjazm. Dopiero co mieliśmy drugą Irlandię i Zieloną Wyspę, i co z tego zostało? Co się tyczy Francji, zdaje się nie zauważać peanu na cześć jej wschodnich rubieży nad Wisłą, widocznie nad Sekwaną nie słyszeli o ekspercie od think tanku, co się nazywa Brady.
A ponadto tam mniej rodzimych „słoików”, to znaczy głupków.
Źródło: Gazeta Polska
Krystyna Grzybowska