Jak komisje śledcze zdemaskowały głupotę polityków od ośmiu gwiazdek Czytaj więcej w GP!

Wojna bez wojny

Jeśli wciąż ostrożnie podchodzę do hipotezy zamachu, to właśnie dlatego, że postępowanie władz rosyjskich po 10 kwietnia 2010 r. nie sprawia wrażenia, jakby Kreml starał się ukryć dokonaną zbrodnię.

Jeśli wciąż ostrożnie podchodzę do hipotezy zamachu, to właśnie dlatego, że postępowanie władz rosyjskich po 10 kwietnia 2010 r. nie sprawia wrażenia, jakby Kreml starał się ukryć dokonaną zbrodnię.

Żelazna zasada „Sztuki wojny", wyłożona przez starożytnego chińskiego mędrca Sun Cy brzmi: zawsze oszukuj przeciwnika. Jeśli jesteś silny, przekonaj go, że jesteś słaby, jeśli słaby − że silny; jeśli chcesz nacierać, zrób wszystko, by sądził, że się cofniesz, jeśli chcesz się cofać… I tak dalej. Z podręcznika, zawierającego między innymi to wskazanie, uczyły się całe pokolenia sowieckich i rosyjskich wojskowych, dyplomatów i czekistów. Wśród nich także Władimir Putin.
 
A jeśli to nie zamach?
 
Jeśli wciąż ostrożnie podchodzę do hipotezy zamachu, to właśnie dlatego, że postępowanie władz rosyjskich po 10 kwietnia 2010 r. nie sprawia wrażenia, jakby Kreml starał się ukryć dokonaną zbrodnię. Bynajmniej − Rosji wydaje się wcale nie zależeć na oddaleniu podejrzeń, że, owszem, strąciła bezkarnie samolot, na którego pokładzie leciał prezydent, generalicja i najwyżsi urzędnicy kraju należącego do NATO. Sprawcy takich zbrodni z reguły robią, co mogą, by się wybielić. A w tym wypadku mamy ze strony czekistów do czynienia z działaniami, które coraz bardziej uprawdopodobniają najgorsze podejrzenia.
 
Za graniczącą ze zdradą stanu uległość, jaką wykazał się bezpośrednio po tragedii Donald Tusk, Putin odpłacił polskiemu premierowi dokładnie odwrotnie, niż ten oczekiwał. Zamiast w jakikolwiek sposób ułatwić mu zamknięcie sprawy − bo przecież i Tusk, i Sikorski wielokrotnie na różne sposoby sugerowali, że chcą tylko jakiejkolwiek spójnej wersji, jakiegokolwiek pozoru wyjaśnienia, choćby równie naciąganego, jak w sprawie „Kurska" − Rosjanie co krok, a zwłaszcza co rok w rocznicę tragedii, ich czołgają. A to obiecują wrak i nie oddają, a to odwołują uroczystości i stale podważają ustalenia, które wcześniej podchwycili jako prawdę objawioną ich polscy kolaboranci, w taki właśnie sposób, aby spektakularnie pokazać, jak żałosną pełnią oni w całej sprawie funkcję. Przykładem mierzenie osławionej brzozy. Brzoza miała pięć metrów, oznajmili Rosjanie, i przez dłuższy czas z satysfakcją przyglądali się, jak polscy „eksperci" przysięgają, że sami wspólnie z ekspertami rosyjskimi wszystko pomierzyli. A potem nagle Rosja oznajmia: o, wcale nie, jest sześć metrów. I nasze pajace jak na komendę, „ruki pa szwam": tak jest, oczywiście sześć. A Putin wtedy: a figę, pięć i pół, sami zmierzcie.
 
Podejmując po katastrofie decyzję o oddaniu Kremlowi śledztwa, Tusk myślał zapewne, że kiedy pozwoli Rosjanom „pozamiatać", ci wysmażą jakąś w miarę trzymającą się kupy bajeczkę o wypadku, i jeszcze okażą mu na tyle wdzięczności, żeby w bajeczce tej choć odrobinę odpowiedzialności wziąć na siebie. No, przyznajemy, że troszeczkę nie tak było z naprowadzaniem, że bałagan był po obu stronach.
 
Z perspektywy Putina

 
Ale spójrzmy na 10 kwietnia, proszę, oczami Putina, przy założeniu, że przyczyną tragedii nie był zamach, tylko, powiedzmy, świeżo wyremontowane w Rosji silniki tupolewa albo naprowadzanie. Dlaczego niby mieliby czekiści, skoro nic ich do tego nie zmuszało, pozwolić na uczciwe śledztwo? Także i w takiej sytuacji znacznie lepiej dla nich było zniszczyć względnie ukryć rozstrzygające dowody, zwłaszcza jeśli ich polscy pomagierzy z sobie znanych przyczyn postanowili swoimi kłamstwami im w tym pomagać, a wersję oficjalną czynić prowokacyjnie nietrzymającą się kupy.
 
Że to właśnie zrodzi podejrzenia o zamach − bo nikt wszak nie ukrywa i nie niszczy dowodów swojej niewinności? Dla czekistów był to wybór między wizerunkiem Rosji jako kraju bałaganu i nieudolności oraz kraju, który każdego, kto mu stanie na drodze, dopadnie i zabije „nawet w kiblu". Który z tych wizerunków lepiej wybrać, dla każdego Rosjanina pozostaje oczywistością. Także, jeśli ofiarą w tej narracji miałby być prezydent kraju niby to wolnego i należącego do postrzeganego w Moskwie jako główny wróg NATO. Zwłaszcza gdy w Polsce władza jest w rękach ludzi tak uwikłanych, że na pewno nie ośmielą się wystąpić na arenie międzynarodowej z jakimikolwiek wątpliwościami. A skoro Polska o to nie wystąpi, Zachód sam z siebie nie będzie tak niewygodnej sprawy tykał, nawet gdyby miał w ręku niezbite dowody rosyjskiej zbrodni.
 
Pisałem już zresztą wielokrotnie o korzyściach wynikających dla Kremla z przedłużania obecnej sytuacji w nieskończoność. Rosja zachowuje sobie na przyszłość możliwości dowolnej zmiany narracji (proszę sobie wyobrazić, że Putin, równie nagle jak to teraz było z Gazociągiem Jamalskim, oznajmia za czas jakiś: nasi specjaliści zakończyli śledztwo, i okazuje się, że tupolewa zniszczyła bomba podłożona przez polskie służby, na polecenie polskiego premiera albo obecnego prezydenta − i co?). Kreml ma interes w tym, aby wszyscy wiedzieli, że oficjalna wersja jest fałszem i że ten fałsz kryje nie nieudolność, ale zbrodnię.
 
Rosyjska gra
 
Oczywiście fakt, że Rosjanie nie ukrywają wcale, iż mogli bezkarnie zamordować niewygodnych dla siebie polskich liderów, nie jest dowodem, że tego nie zrobili. Mnie jednak wciąż wydaje się bardziej prawdopodobne, że doskonale wykorzystali głupotę i nikczemność Tuska, by wypadek losowy rozegrać na swoją imperialną korzyść.
 
Dlaczego losowy? Bo lotnisko w Smoleńsku, używane do nielegalnego handlu bronią, było pod stałą obserwacją zachodnich satelitów. A decyzja o zbrodni wymagałaby pewności, że sytuacja rozwinie się tak, jak się rozwinęła. Załóżmy nawet, że rosyjskie służby w pełni kontrolują rządzących Polską, ale tego, że Zachód dowie się o zamachu i nic nie zrobi, tego czekiści pewni być nie mogli. Można sobie, teoretycznie, wyobrazić, że zbrodnia byłaby pokerową zagrywką, opartą na założeniu, iż Ameryka, akurat mniej więcej w tym czasie dojrzewająca do uznania Rosji za niezbędnego sojusznika w rywalizacji z Chinami, pogodzi się i, jak w wypadku Katynia, stanie się w imię swoich interesów milczącym współzbrodniarzem. Ale USA są przecież krajem demokratycznym, w którym rząd, a więc i doktryna geopolityczna, zawsze może się zmienić.
 
Najboleśniejsza prawda jest taka, że Rosja wyciągnęła z tragedii wszystkie możliwe korzyści, jakie wyciągnęłaby z zamachu, nawet jeśli w istocie zamachu nie było. Mędrzec Sun Cy, który oprócz tego, by zawsze kłamać, uczył także, że najbardziej pożądanym zwycięstwem jest wygrać wojnę, w ogóle jej nie staczając, byłby dla swoich kagiebowskich uczniów pełen podziwu.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Rafał A. Ziemkiewicz