Wieczność czeka. Na każdego. I na premiera, i na ministra, i na posła. Również na niezależnych ekspertów i aktorów, uzależnionych od swego małego rozumku.
Nie wszyscy, jak pokazuje praktyka, kochają wolność i są gotowi o nią walczyć. Na świecie, w Europie i w Polsce niemało jest ludzi o duszy niewolniczej. Takich, którzy wychodzą z założenia, że niewolnictwo idei, poglądów i egzystencji jest korzystne, bo nie naraża na kłopoty z prawem narzuconym przez władców, pomaga w zdobyciu przywilejów czy ich ochłapów i zapewnia pracę i spokojne życie. Niewolnik nie musi się angażować w obronę ludzi niedających się zniewolić i potrafi, po odpowiedniej tresurze, bronić ciemiężycieli, pod warunkiem że się nie wychyla, a nawet udaje niezależność. Wymaga to trochę wysiłku, ale jak człowiek popadnie w rutynę, wszystko idzie jak z płatka. Takie są oczekiwania epoki globalizacji – globalnie rzecz biorąc, taki niewolnik ma rację, regionalnie, jak np. w przywiślańskim kraju, nie ma innego wyjścia.
Jeśli władza pozwoli
Na portalach internetowych, w telewizyjnych programach i w innych mediach mamy też wielu tzw. niezależnych opiniotwórców. Jedna pani profesor z Polskiej Akademii Nauk podkreśla ostatnio w swoich wystąpieniach, że jest niezależna. Niezależnie od faktów stwierdziła niedawno, że minister finansów Jacek Rostowski jest bardzo kompetentny.
„W tym trudnym okresie, kiedy trzeba stabilizować gospodarkę, a dodatkowo, kiedy będzie odbywała się dyskusja o wejściu do strefy euro, wiedza Rostowskiego może budzić zaufanie. Przy nim możemy był pewni, że wszystko zostanie wprowadzone właściwie”. Tę kompetentną opinię wygłosiła prof. Jadwiga Staniszkis, z zawodu socjolog, w rozmowie z portalem Money.pl, czyli ekonomicznym. Ale to nie szkodzi, bo niezależnie od tej opinii pani profesor krytycznie ocenia rząd Tuska. Ostatnio na łamach „Rzeczpospolitej” wypowiada się obficie na temat PiS, prezesa Kaczyńskiego i zauważa, że Tuskowi brakuje wizji strategicznej Polski. Doradza też Prawu i Sprawiedliwości dążenie do wcześniejszych wyborów. I wie, że Jarosław Kaczyński ma dużo energii, ale powinien przestać być szefem partii.
Jest w tym wywiadzie wszystko i nic, z naciskiem na niezależność.
Nie można się dziwić, bo gdyby pani Staniszkis wykazała się zależnością, np. od poglądów konserwatywnych, mogłaby stracić zaufanie „Rzeczpospolitej”, TVN 24 i portalu Wirtualna Polska. A tak ma dla każdego coś miłego. Nie tak jak Lech Wałęsa, który ma coś przeciwko związkom partnerskim gejów i lesbijek i nagle powiedział to, co myśli i czuje. Znaczy się, jest zależny od własnego sumienia. I dostał za to tęgie lanie od poprawności politycznej, ale on ma to w nosie, bo właśnie przechodzi do wieczności.
Wszyscy w naszym wieku wybieramy się do wieczności, ale niektórzy z nas udają, że będą żyć wiecznie, ale tylko w III RP. Jeśli władza na to pozwoli.
Pozazdrościł francuskiemu koledze
Niezależni celebryci nie są w stanie dorównać spadającym gwiazdom, które już nie są piękne i młode. Takim jak aktor Daniel Olbrychski czy jego kolega Jerzy Stuhr. Olbrychski przeszedł samego siebie. Na wieść, że PiS w sondażach dogania PO, zagrzmiał:
„Znowu chcemy bolszewii w Polsce? Widocznie społeczeństwo polskie tęskni za bolszewizmem”, a ten bolszewizm to
„rozszalały IPN”. Czy aktor najadł się szaleju, a może pozazdrościł swemu francuskiemu koledze po fachu Gerardowi Depardieu, który osiadł w Czeczenii w proteście przeciwko drakońskim podatkom dla najbogatszych? I oddał się pod opiekę prezydenta tej uciemiężonej przez Moskwę republiki, zbrodniarza Kadyrowa. I dlatego nasz aktor wyskoczył z tym bolszewizmem, żeby odegrać się na Polakach, którzy nie noszą go na rękach, i niewdzięcznych Rosjanach, co to noszą Francuza na rękach, a Olbrychskiego nie. Mimo że Olbrychski jest przeciwko bolszewizmowi PiS, a za bolszewizmem PO. A tymczasem wieczność czeka i warto zacząć o niej myśleć zawczasu.
Czeka i na Depardieu, i na Olbrychskiego.
Wolność w gębie i w mięśniach
Wiadomo, że w czasach kryzysów, nie tylko gospodarczych i finansowych, ale przede wszystkim kryzysów wartości, na powierzchnię życia publicznego wypływa mętna piana wyrażająca się w bełkocie ludzi zniewolonych, zresztą na własne życzenie. W Polsce ta piana różni się od piany cywilizowanej niebywałym chamstwem, charakterystycznym dla wschodnich Słowian, między Odrą i Bugiem. To chamstwo jest przekazywane przez media na cały kraj i na zagranicę. Za granicą nie wywołuje ostrych reakcji, bo Polska cieszy się opinią państwa słabego, biednego i niekulturalnego, na dodatek zależnego od europejskich potęg, więc nie warto się nią przejmować. Otóż chamstwo jest w naszym kraju normą. I jako takie stosowane jest w debatach publicznych. Poseł Platformy Obywatelskiej Adam Szejnfeld zareagował na oburzenie opinii publicznej na wyskok Niesiołowskiego ze szczawiem i wyjaśnił narodowi polskiemu, skąd u nas tyle niedożywionych dzieci
: „Czy za bydlaków, którzy przechlewają pensje, odpowiada rząd”? Według Szejnfelda blisko milion ojców głodzi swoje dzieci, bo wszystko przepijają. A czy przypadkiem nie jest tak, że władcy Polski wszystkich szczebli przeżerają i przepijają pieniądze podatników w drogich restauracjach, pieniądze potrzebne na walkę z bezrobociem, wykluczeniem i biedą? Jedzą i piją za swoje? Ależ skąd, bawią się za pensje wypłacane im przez państwo. To obywatele utrzymują tych darmozjadów, także ci, których nie stać na zaspokojenie podstawowych potrzeb własnych rodzin.
Można powiedzieć, że politycy rozhasali się w mediach, upowszechniając chamstwo i propagując je jako styl bycia i życia. Zaczęło się od Palikota i ogarnęło cały garnitur elit rządzących. A prosty lud, zwłaszcza młody człowiek bez przyszłości, bierze z nich wzór. Na wsiach i w miasteczkach, w wielkomiejskich skupiskach szerzy się chamstwo połączone z przemocą i pogardą dla drugiego człowieka. Nie ma wartości, nie ma zasad, nie ma szmalu, ale za to jest wolność w gębie i w mięśniach. Najlepiej, jak tę wolność wyrażają pętaki z ugrupowań lewackich. Oni wiedzą, że za pobicie dziewcząt z przeciwnego obozu nic im nie grozi. I wiedzą też, że ci inni, z prawicy, nie mogą nic, bo ich pozamykają w więzieniach. I tak toczy się życie na wyspie bezprawia, jaką jest III RP.
Symbol upadku państwa
Raper Andrzej Żuromski podpalił się w trakcie programu „Państwo w państwie” w Polsacie News. W proteście przeciwko funkcjonowaniu w Polsce wymiaru sprawiedliwości. Został siedem lat temu posądzony o posiadanie dużej ilości narkotyków. Do tej pory nie doczekał się wyroku. Napisał na Facebooku:
„Niech ponad 18 tysięcy ludzi w internecie, parę milionów przed odbiornikami wie, iż łamane są prawa człowieka. Ludzie są niesłusznie pomawiani, odbierają sobie życie lub toną w długach”. Na szczęście doznał tylko lekkich poparzeń, bo go w porę ugaszono.
Andrzej Żuromski jest symbolem upadku państwa polskiego, jego postępującej moralnej ruiny, w której dobrze czują się niewolnicy władzy, wszelkimi środkami broniący swoich przywilejów i stanowisk, dla których naród brzmi śmiesznie, a obywatel, który sobie nie radzi z przeciwnościami losu, jest bydlakiem przechlewającym pensję.
Problem w tym, że wieczność czeka. Na każdego. I na premiera, i na ministra, i na posła. Również na niezależnych ekspertów i aktorów, uzależnionych od swego małego rozumku. Ale do wieczności jest trochę czasu, a dla naszej wyspy czas się kończy.
Źródło: Gazeta Polska
Krystyna Grzybowska