Brak idei, brak wizji, oportunizm cechujący rządy Donalda Tuska zostaje podniesiony do rangi doktryny politycznej i nazywany „ochroną” Polski przed grożącymi jej „ekstremizmami”. Pozostaje tylko pytanie, po jakie środki gotowy będzie sięgnąć nasz premier, by zwalczać ten rosnący „ekstremizm” Polaków.
Premier Donald Tusk znalazł wreszcie wytłumaczenie, dlaczego nadal chce być przewodniczącym PO, premierem Rzeczypospolitej Polskiej itd. Otóż już nie chodzi o modernizację, już nie chodzi o samo administrowanie krajem ani o „zieloną wyspę”. Nie chodzi też o to, że już wkrótce „będziemy dumni z Polski”, lecz o sprawy bardziej fundamentalne: Tusk chroni Polskę. Chroni Polskę przed ekstremizmem, z prawej i z lewej strony, w ogóle z każdej strony. W roli Schmittańskiego katechona powstrzymuje apokalipsę, która mogłaby spotkać nasz kraj, gdyby skrajne siły przejęły władzę. A te, okazuje się, tylko na to czyhają.
Postpolityka Tuska okazuje się więc polityczną teologią. Brak idei, brak wizji staje się cnotą polityczną, oportunizm zostaje podniesiony do rangi doktryny politycznej, dbanie jedynie „o ciepłą wodę w kranie” nabiera dodatkowej historiozoficznej głębi, a kierowanie się sondażami staje się działaniem na miarę męża stanu.
Gorzej niż za komunizmu…
Jak tłumaczył Tusk o poranku swoim zauroczonym rozmówcom (Tomaszowi Wołkowi, Jackowi Żakowskiemu, Wiesławowi Władyce i Tomaszowi Lisowi) w TOK FM
: „Coraz bardziej pogłębia się przepaść między radykałami z lewa i z prawa. Problemem politycznym w Polsce nie jest radykalizacja Polaków, tylko coraz większa emancypacja ekstremizmów i radykalizmów, które tak jak w każdej demokracji domagają się pełnej obecności w przestrzeni publicznej, obecności oznaczającej ryk, bicie czy akty przemocy“.
Dowiedzieliśmy się też, że obecnie nienawiść w obrębie społeczeństwa polskiego przewyższa nawet to, co pod względem emocjonalnym działo się w latach komunizmu i stanu wojennego. Tusk wspomina:
„Nawet w okresie walk z komunizmem takiego naładowania nienawiści i uczuć ekstremalnych w powietrzu się nie wyczuwało. Tutaj mamy do czynienia z kategorią nową: aktami agresji i nienawiści”. Rzeczywiście z łamów „Tygodnika Mazowsze“, ze stron esejów Michnika, zwłaszcza z „Listu z Kurkowej”, tchnął wówczas duch tolerancji i wyrozumiałości dla generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka, a pałowanie zatrzymanych osób nie przypadkowo nazywano
„ścieżkami zdrowia”.
Z perspektywy Tuska, który chroni Polskę, wszyscy przeciwnicy polityczni obecnego rządu są w zasadzie siebie warci. I nie jest ważne, z jakich powodów odrzucają jego rządy, jakie wysuwają argumenty, o co im chodzi. Z ekstremą się nie dyskutuje.
Ekstremę się zwalcza – wszystkimi możliwymi sposobami.
Premier musi jednak także powściągać swoich zbytnio zapalczywych zwolenników. Tych, którzy go zachęcają do większej odwagi w obyczajowej i moralnej „modernizacji” Polski w duchu gejowsko-lesbijskim, odpowiada, że nie będzie dokonywał rewolucji, że jeszcze nie czas. Polityk nie może zbyt daleko wychodzić przed społeczny szereg, a Polacy jeszcze nie dojrzeli do przemian. Tym, którzy się niecierpliwią, pozostawia jednak nadzieję na przyszłość –
trzeba tylko popracować nad społecznymi postawami, by w przyszłości przeprowadzić to, co teraz jest jeszcze niemożliwe.
Ekstremalny premier
Tusk jest zgodnie ze swoimi deklaracjami w samym środku rozsądku i rozwagi – razem ze swoimi partyjnymi kolegami w rodzaju Stefana Niesiołowskiego. W rzeczywistości jest jednak, jak wiemy, politykiem skrajnym. Do skrajności doprowadził brak odpowiedzialności, techniki propagandy, usłużność w polityce zagranicznej, walkę z prezydentem Lechem Kaczyńskim itd.
Nic dziwnego, że ta skrajność doprowadziła do ekstremalnych wydarzeń, takich jak tragedia smoleńska.
Ten ekstremalny sposób rządzenia, ufundowany na braku odpowiedzialności za Polskę, zakładał brak poczucia odpowiedzialności wyborców, przemieniał Polaków w lemingi. Oportunizm Tuska mógł być skuteczny tylko dlatego, gdy rządowo propagowany oportunizm stał się powszechną postawą społeczną. Warunkiem tego sukcesu Platformy Obywatelskiej i jej premiera była doraźność i krótka pamięć większej części społeczeństwa. Ten warunek jest wciąż spełniany – przykładowo wciąż prawie nikt nie pyta, co dzieje z zamrożonymi przez Unię środkami na drogi – a przecież mieliśmy się o tym dowiedzieć na przełomie lutego i marca. To dlatego nikt nie interesuje się, czy rzeczywiście ministrowie odpowiedzą na argumenty Jarosława Kaczyńskiego, które ten przedstawił w swoim przemówieniu przed głosowaniem dotyczącym wotum nieufności dla rządu Tuska. Usiłuje się za to usprawiedliwić to, że premier nie odniósł się do argumentów prezesa PiS‑u ani w czasie debaty, ani też po jej zakończeniu, ograniczając się do niewybrednych ataków na lidera opozycji.
Wzrastający dysonans
Dziś jednak ten programowy oportunizm popada w coraz większe kłopoty. Rośnie liczba Polaków, którzy na widok premiera Tuska doznają bardzo silnego dyskomfortu psychicznego. Jeszcze trwa przy nim gwardia pretoriańska celebrytów, jeszcze skutecznie wspierają go zastępy medialne, jeszcze może liczyć na wsparcie wielu wpływowych środowisk podjadających z jego garnuszka i wiszących u jego klamki. Ale dysonans między medialną rzeczywistością a rzeczywistością doświadczaną własnymi zmysłami – bez pośrednictwa TVN i TOK FM – przez przeciętnego Polaka jest coraz większy. Znajdujący w swojej skrzynce pocztowej kolejne zawiadomienie o podwyżce opłat obywatel III RP, zagrożony bezrobociem, nie może już z dawnym luzem cieszyć się kolejnym wydaniem „Faktów” czy programem Kuby Wojewódzkiego.
Coraz więcej Polaków zaczyna rozumieć ów ewidentny od 10 kwietnia 2010 r. fakt, że Donald Tusk i jego rząd nie chronią Polski, lecz stanowią dla niej bardzo poważne zagrożenie. I pozostaje tylko pytanie, po jakie środki gotowy będzie sięgnąć katechon Tusk, by zwalczać ten rosnący „ekstremizm” Polaków.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Zdzisław Krasnodębski