Mamy już pierwszą próbę opisania tego, co stało się w Bengazi 11 września zeszłego roku. Zaledwie pięć miesięcy po ataku terrorystów na amerykański konsulat w Libii ukazał się e-book na ten temat.
Politycy kryjący konsekwencje swoich działań, intrygi w służbach specjalnych, tajne operacje rywalizujących ze sobą organizacji rządowych, a wreszcie odpowiedzialność za śmierć czterech Amerykanów (w tym pierwszego od 1979 r. ambasadora USA zabitego na służbie), którzy zginęli w ataku… Autorami elektronicznego opracowania (do nabycia za jedyne 3,99 dol.) „Benghazi: The Definitive Report" są dwaj byli żołnierze jednostek specjalnych, Brandon Webb i Jack Murphy.
Obydwaj zajmują się po przejściu na emeryturę pisaniem, a teraz, korzystając z wyjątkowych kontaktów (z żołnierzami jednostek specjalnych oraz ludźmi z administracji rządowej), chcieli dociec, co tak naprawdę stało się w Bengazi. Dodatkową motywacją było to, że przyjaciel Webba – były żołnierz US Navy SEAL – był jednym z czterech Amerykanów, którzy zginęli w ataku z 11 września 2012 r.
Odwet za tajne akcje
Autorzy oczywiście potwierdzili to, co wiedzieli wszyscy: ochrona placówki dyplomatycznej w ogarniętym chaosem mieście będącym siedliskiem fundamentalistów islamskich (stamtąd pochodziło wielu walczących w Afganistanie bojowników) była niewystarczająca. Jednak są dwie informacje, które nigdy wcześniej nie były znane.
Po pierwsze, atak na ambasadora USA w Libii (który znajdował się w konsulacie) nie był żadną spontaniczną reakcją na antyislamski film w internecie, jak długo utrzymywał Biały Dom. Był dobrze zaplanowaną akcją terrorystyczną w odwecie za wcześniejsze supertajne operacje USA przeciwko terrorystom. Operacje przeprowadzone przez żołnierzy sił specjalnych były trzymane w takiej tajemnicy, że nie wiedziały o nich ani CIA, ani Departament Obrony, ani Departament Stanu, ani nawet ambasador Stevens, który poniósł śmierć. Chodzi o – jak piszą autorzy – „jednostronne operacje w Afryce Północnej, przeprowadzone całkowicie poza tradycyjną strukturą dowodzenia". Miał nimi kierować ówczesny główny doradca prezydenta Obamy ds. bezpieczeństwa narodowego John Brennan.
„Za zamkniętymi drzwiami prezydent Obama dał swojemu doradcy ds. walki z terroryzmem Johnowi Brennanowi wolną rękę do prowadzenia operacji w Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie. O ile nie zrobi niczego, co skończy się artykułem w »New York Timesie« i będzie kłopotem dla administracji" – czytamy w książce.
Zniszczyć generała
To dość ważna informacja, bo wskazuje na to, że w Białym Domu zwyciężyła opcja działań superukrytych. Pytanie, czy zdecydowała – jak sugerują autorzy – urzędnicza ambicja Brennana (w typowej, nie tylko dla Waszyngtonu, urzędniczej walce wszystkich ze wszystkimi o wpływy), czy chęć prezydenta skutecznej likwidacji terrorystów po cichu. I obejścia tradycyjnej rywalizacji służb i urzędów: CIA, Departamentu Stanu, Departamentu Obrony, wreszcie dowództwa sił specjalnych.
Na ile ta rywalizacja jest silna, przekonał się były już szef CIA David Petraeus.
I to druga sensacyjna informacja e-booka: do dymisji byłego czterogwiazdkowego generała i bohatera wojny w Iraku doprowadzili… jego podwładni. Więcej, dopilnowali, aby ich szef nie odszedł po cichu (jak chciał tuż po tragedii w Bengazi, uświadomiwszy sobie, że Biały Dom i Brennan nie mają do niego zaufania), ale z przytupem. Dzięki intrydze doprowadzili do rozpoczęcia śledztwa przez zajmujące się ochroną kontrwywiadowczą FBI. Dzięki przeciekom do prasy zyskali pewność, że Petraeus zostanie upokorzony publicznie, gdy będzie zmuszony przyznać się do pozamałżeńskiego romansu. Skąd ta bezlitosna gra wobec generała? Jako były wojskowy był uważany przez wyższych urzędników CIA za ciało obce. I do tego zmuszał agencję wywiadowczą do większego zaangażowania w operacje paramilitarne (w tym z użyciem bezzałogowych dronów), zamiast pozwolić jej koncentrować się jedynie na zbieraniu danych i ich analizie.
Opowieść o bohaterstwie
Ale oprócz waszyngtońskich intryg, rywalizacji służb specjalnych i walczących o wpływy polityków i biurokratów (Brennan został mianowany na stanowisko szefa CIA, co gwarantuje wystrzałowe przesłuchania w Senacie USA), e-book daje piękną opowieść o bohaterstwie. Wśród czterech zabitych w Bengazi są Glen Doherty i Ty Woods. To dwaj byli żołnierze jednostek specjalnych pracujących dla CIA. Będąc w Libii (jeden w Bengazi, drugi w Trypolisie) ruszyli na ochotnika, pokonując opór przełożonych, by pomóc oblężonym w konsulacie. Dzięki ich szybkiej i zdecydowanej akcji ofiar było tak mało. Dwaj przyjaciele walczyli z przeważającymi siłami terrorystów do końca, ginąc niemal jednocześnie od ostrzału granatników.
„Glen Doherty i Ty Woods byli tym, co Ameryka ma najlepszego: pokazali niezwykłą moralną i fizyczną odwagę w czasie nocnego ataku, walcząc aż do poranka" – można przeczytać w e-booku. Kolejni dwaj bohaterscy żołnierze, którzy oddali życie, służąc, aby żyli inni… Można powiedzieć, nic nowego.
Pytania o wiarygodność
Czy e-book to ostateczny i jednoznaczny opis tego, co się stało w Bengazi? Nie wiem, różne dochodzenia w Kongresie jeszcze trwają. Ale to kolejny element dorzucony do obrazu rzeczy. Sami autorzy piszą, że jednym z ich celów było przebicie się przez pokłady medialnej waty, sensacji, pustosłowia i zwykłej propagandy, jakie wylały się przy tej okazji.
Trudno odróżnić spośród wszystkich sensacji medialnych z kategorii „jak udało się dowiedzieć redakcji X" albo „nasi reporterzy dotarli do" informacje twardo odpowiadające faktom od tych podrasowanych, przerysowanych, plotkarskich. Warto jednak zawsze pamiętać o kilku podstawowych pytaniach, które trzeba sobie zadać w takich chwilach. Cui bono? – czyli kto na publikacji informacji korzysta najbardziej (albo kto ma stracić). Dlaczego teraz? – czas publikacji wiele bowiem mówi o motywach. Wreszcie „co mówią pieniądze?" – chodzi o to, że w każde polityczne działanie są zaangażowane pieniądze, choćby w postaci budżetowych podwyżek lub transferów. Śledząc przepływy pieniężne można poznać najlepiej, czy w danej kwestii polityk czy urzędnik mówi prawdę, czy nie i czy dana publikacja nie była narzędziem do uruchomienia strumienia pieniędzy. Odpowiedzi na te pytania w kontekście opublikowania najnowszych sensacji o Bengazi dopiero przed nami.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Paweł Burdzy