Szczyt budżetowy Unii Europejskiej zakończył się kompromisowym porozumieniem. Ostateczna ocena jego rezultatów zależeć będzie od lektury szczegółowych zapisów postanowień Rady Europejskiej. Tymczasem Tusk już rozpoczął taniec godowy wokół góry pieniędzy, które przywozi do Polski z Brukseli. Na jego miejscu byłbym bardziej powściągliwy w samozachwycie. I to z kilku powodów - komentuje specjalnie dla portalu Niezalezna.pl Krzysztof Szczerski (PiS), były wiceminister spraw zagranicznych.
Po pierwsze, trudno powiedzieć, że w polityce tzw. spójności, czyli na środki na rozwój regionalny wynegocjowano dla Polski coś więcej niż minimum należnych nam sum z prawnego punktu widzenia.
Dostajemy tyle ile nam się należy w najbardziej skromnym wariancie i ani euro więcej.
Po drugie, za cenę realizacji powyższego celu, który był odzwierciedleniem obietnic wyborczych PO, poświęciliśmy polską wieś; rolnicy nie dość, że mogą zapomnieć o równych dopłatach, to muszą też zrezygnować nawet ze średnich dopłat europejskich chyba, że oddadzą na ten cel część pieniędzy przeznaczonych na inwestycje na wsi; co ciekawe, jeszcze na jesieni, gdy wydawało się, że uda się uratować środki na inwestycje wiejskie, a stracimy tylko fundusze na dopłaty, rząd grzmiał, że dopłaty są antyrozwojowe a wieś potrzebuje inwestycji; teraz, gdy okazało się, że dokonano dalszych cięć w obu obszarach, rząd chce przerzucić środki z inwestycji na dopłaty, by jakoś ukryć swą porażkę - kuglarstwo finansowe a la Rostowski w rozkwicie.
Po trzecie, nie ma w tym kompromisie ani jednego „polskiego śladu”, podczas gdy inni załatwili sobie wiele swoich interesów: specjalne środki dla regionów w recesji. Specjalne środki na bezrobocie młodych w ich krajach itp. Oznacza to, że nie byliśmy kreatywni w negocjacjach, tylko „łapaliśmy kasę”, która spadała ze stołu najbogatszych.
Po czwarte, warunki wydawania tych pieniędzy będą bardzo trudne, od razu 20% czyli około 60 mld złotych trzeba odpisać na „zielony budżet”, czyli na inwestycje w wiatraki i inne ekologiczne zabawki, żeby dostać w ogóle jakieś środki, trzeba będzie spełniać „kryteria makroekonomiczne”, które ustali dla nas Bruksela: inaczej mówiąc, chcecie dostać te pieniądze, to najpierw poddajcie swój budżet naszej kontroli, warunków takich jest więcej.
Po piąte, bezrobocie w Polsce znowu wzrosło a gospodarka w zasadzie stanęła. I to w samym środku wydawania wielkich sum z obecnego budżetu europejskiego. To oznacza, że można środki mieć i wydawać, a uzyskiwać efekt ujemny. To ważna przestroga.
Zanim więc prezydent Komorowski otworzy zimny szampan, a premier Tusk zje tort, szklanka zimnej wody, by się obu panom przydałaby. Na głowy.
Źródło: niezalezna.pl
Krzysztof Szczerski