Budownictwo mieszkaniowe w Hiszpanii się załamało, załamało się również w Polsce. Można dziś kupić w Warszawie mieszkanie za połowę pierwotnej ceny, tylko nabywców brak. Całe osiedla świecą pustkami, bo jest kryzys, w kieszeniach pustki, a banki już nie rozdają kredytów szerokim gestem. Tak się kończy dobrobyt na kredyt.
Geograficznie rzecz ujmując, nasza ojczyzna znajduje się w centrum Europy. Helmut Kohl, kiedy podpisywaliśmy z RFN traktat o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy w roku 1991, stwierdził autorytatywnie, że centrum Europy znajduje się w Krakowie. Trudno nie wierzyć wielkiemu politykowi, który dzierżył w Niemczech ster władzy przez 16 lat. Jesteśmy zatem pępkiem Europy, a ponieważ Unia Europejska uważa się za pępek świata, Kraków jest nim również. I świat może nam tylko pozazdrościć. Z pozycji pępka, niestety nie głowy, uprawiamy europejski styl życia, picia, żarcia, ubierania się i zadawania szyku.
Wspaniale, tyle tylko, że Europa, a tym bardziej świat, tego nie widzą, nie widzą wysiłków, jakie polskie społeczeństwo wkłada w oderwanie się od polskości na rzecz europejskości. Nieładnie. A szkoda, wszak zabiegi zarówno partii rządzącej, czyli Platformy Obywatelskiej, jak i służących jej pomniejszych ugrupowań zasługują na uznanie, a nawet na podziw.
Kurioza z polskiego oceanu
Wszystkie media europejskie powinny pokazywać od rana do wieczora wyłącznie Janusza Palikota, sędziego Tuleyę, Ryszarda Kalisza i Stefana Niesiołowskiego. Jako cenne egzemplarze z politycznego ogrodu zoologicznego, jakim jest III RP. Są oni bowiem rzadkim zjawiskiem, prawie takim jak odkrycie nieznanych organizmów żywych na dnie oceanu. Tymczasem świat jest zajęty walką z kryzysem finansowym i zabiegami o zamiecenie go pod dywan. Nasz pępek robi to samo „w zakresie” i na poziomie własnych śmieci, ale nie ma to najmniejszego wpływu na sytuację w strefie euro, dolara oraz juana ani tym bardziej franka szwajcarskiego. W związku z tym nie robi na świecie najmniejszego wrażenia. Wrażenia nie robi też polityczna sitwa, walcząca o „nowoczesny” stosunek narodu polskiego, zacofanego i na dodatek katolickiego, do seksu, homoseksualizmu, aborcji, in vitro oraz eutanazji.
Ten pęd do europejskości odbywa się w tempie przyspieszonym, wręcz geometrycznym. Nasi mężczyźni jeszcze nie nauczyli się myć nóg i innych części ciała i używać dezodorantów, a nasze panie czyścić zębów, a już wydaje nam się, że jesteśmy gotowi być społeczeństwem ucywilizowanym na miarę Niemców albo Szwedów. No przecież ubieramy się w takie same ciuchy, jakie noszą Europejki i Europejczycy, psikamy się wodami toaletowymi made in coś tam i mamy celebrytów lewackich spod znaku „Krytyki Politycznej”. Mamy też światłych artystów, takich, co to parają się polityką, polskich Depardieu na miarę pipidówy.
Czego więcej trzeba?
No, trzeba szerszych horyzontów, które tradycyjnie w Europie i na świecie określają styl prowadzonej polityki, a przede wszystkim jej cel i sens. Samozadowolenie grup trzymających władzę mści się na społeczeństwie, zauważają to już przywódcy państw zachodnich i zaczynają myśleć o ludziach dotkniętych kryzysem, nie tylko o utrzymaniu się przy władzy. Dochodzą do słusznego skądinąd wniosku, że bez ludzi, którzy pracują na utrzymanie rządów, rozmaitych urzędów i europejskich instytucji, a także banków, firm i wszystkiego, co stanowi podstawę egzystencji, w tym egzystencji polityków, będą musieli zrezygnować z luksusu bycia na szczytach, w mediach i w salonach. I zabrać się do roboty, tyle tylko, że nie wiedzą, co to jest praca. Praca dla zarobku, który starcza od pierwszego do pierwszego. Jeśli jest. Szkopuł w tym, że pracy coraz mniej i co będzie robić Angela Merkel jako chemik w okresie przedemerytalnym? Jeśli jeszcze coś pamięta ze swoich studiów.
Rozwijanie i zwijanie
A jak już wszystko runie, pani kanclerz zaproponuje wzorem francuskiej królowej Marii Antoniny: nie ma chleba, niech jedzą ciastka. Europejskiej potędze, Republice Federalnej Niemiec, grozi recesja. Kto by to pomyślał – w Niemczech w tym roku PKB wzrośnie o pół procenta, a nawet spadnie poniżej zera. I to wszystko przez te niegrzeczne narody południa Europy. Co to według złośliwych i niesprawiedliwych opinii mediów Północy nie lubią pracować tak jak Niemcy albo Holendrzy, tylko by się bawiły i korzystały z dobrodziejstw państwa opiekuńczego, które zafundowała im wspaniałomyślna i rozrzutna Unia Europejska. I co gorsza, nie chcą już kupować niemieckich towarów, bo nie mają pieniędzy.
Eksport niemiecki, który został rozbuchany do niebywałych rozmiarów dzięki wprowadzeniu euro, teraz się zwija, a to oznacza osłabienie gospodarek uwiązanych do eksportu i importu z RFN. Na dodatek spada u naszych sąsiadów produkcja przemysłowa, co jest pochodną spadku eksportu. Na tle tego prawdziwego dramatu komicznie wyglądają próby łagodzenia nastrojów i zapewnienia, że Unia Europejska popiera reformy zmierzające w kierunku poprawy na rynku pracy, czyli zmniejszenia bezrobocia. No to czekamy na te reformy. Trzeba więcej produkować, tylko czego? Rynki są nie tylko nasycone wszelkimi produktami, ale wręcz przesycone. A tymczasem popyt spada wskutek tego bezrobocia i drastycznych cięć w zatrudnieniu i w systemie płac.
Nie ulega kwestii, że tanie kredyty, które nakręciły boom budowlany np. w Hiszpanii, okazały się pułapką na budżety państw i kolosalnym zadłużeniem, z którego nie sposób teraz wyjść. Nie jest to problem tylko strefy euro,
jest to problem całego zachodniego świata. I stąd te obietnice bez pokrycia, te optymistyczne wypowiedzi, w które już nikt nie wierzy.
Interes własny ponad wszystko
Budownictwo mieszkaniowe w Hiszpanii się załamało, załamało się również w Polsce. Można dziś kupić w Warszawie mieszkanie za połowę pierwotnej ceny, tylko nabywców brak. Całe osiedla świecą pustkami, bo jest kryzys, w kieszeniach pustki, a banki już nie rozdają kredytów szerokim gestem. Tak się kończy dobrobyt na kredyt. U nas wygląda to dużo gorzej niż na Zachodzie, bo u nas poziom życia jest znacznie niższy niż w krajach Europy Południowej ogarniętych kryzysem.
W Hiszpanii, Portugalii, Grecji, Irlandii ludzie wciąż zarabiają kilkakrotnie lepiej niż w Polsce i żyją według cywilizowanych standardów. U nas gospodarka przypomina ręczne cerowanie podartej kołdry. Jak nie wiadomo co zrobić, trzeba zwiększyć liczbę radarów i wysokość mandatów za nieprzepisową jazdę samochodem. Można też podnieść ceny biletów za przejazd miejską komunikacją albo zwiększyć eksport mebli i wódki jako sztandarowych produktów III RP. I sprzedawać różne narodowe dobra, jak się da, to wszystkie. Tak się kraje, jak materii staje, lecz ona się kończy i wkrótce, a właściwie już zaraz, nie będzie nici na zszywanie kołdry, która ciągnięta ze wszystkich stron będzie musiała się rozpaść.
W książce „Kulisy kryzysu” autorstwa Artura Dmochowskiego, zawierającej wywiady z wybitnymi ekonomistami, wiceprezydent Centrum Adama Smitha Andrzej Sadowski wskazuje na największy problem świata zachodniego:
„Nikt nie ma już dzisiaj wątpliwości, że oparcie rozwoju na zadłużaniu zakończyło się fiaskiem. Ten model zbankrutował i w Europie, i w Stanach Zjednoczonych. Ameryka wskutek polityki zadłużania i druku pieniądza w ostatnich latach wypadła z pierwszej dziesiątki krajów wolnych gospodarczo i znajdujących się na najwyższym poziomie dobrobytu”.
Pamiętam, jak zwolennicy nabywania dóbr na kredyt przekonywali mnie, że to normalny sposób na posiadanie, argumentując, że w Stanach Zjednoczonych wszyscy kupują domy na kredyt i są szczęśliwi.
Okazało się, że szczęście na kredyt jest często nieszczęściem i prowadzi do ruiny finansów państwa i finansów obywateli. Wielka Brytania, świadoma zagrożenia dyktatem Brukseli w dziedzinie finansów UE, zastanawia się nad redefinicją jej udziału we wspólnocie. Spotkała ją za to reprymenda ze strony departamentu stanu USA i niemieckiego Bundestagu. W odpowiedzi usłyszeli, że podejście Wielkiej Brytanii do UE jest całkowicie determinowane przez narodowe interesy.
Tylko tyle i aż tyle. Ale skąd brać w III RP odważnych i zdeterminowanych interesem narodowym polityków?
Rządzi nami polityczny ogród zoologiczny, czyli nikt. I jest on coraz większy, wręcz światowy.
Źródło: Gazeta Polska
Krystyna Grzybowska