Od pięciu lat bardzo uważnie śledzę raporty na temat sytuacji gospodarczej Rosji, a szczególnie przemysłu paliwowego. Analiza tego rynku kilka lat temu skłoniła mnie do postawienia tezy, że nadciąga potężne starcie Moskwy z USA, które doprowadzi do rozpadu Federacji Rosyjskiej. Dzisiaj przynajmniej część tej opinii zdaje się w bardzo dramatyczny sposób potwierdzać – pisze Tomasz Sakiewicz w najnowszym numerze tygodnika „Gazeta Polska”.
Putin ani oszalał, ani nawet znacząco nie pomylił się w swoich rachubach. Próbował za wszelką cenę odbudować imperialne siły Rosji, zanim kryzys ekonomiczny doprowadzi ten kraj do kolejnej wielkiej smuty, na dziesiątki lat spychając Kreml do poziomu drugiej ligi. Próbował, ale bez wielkiej awantury nie jest w stanie tego zrobić.
Kryzys przyszedł co najmniej rok szybciej, niż się tego spodziewał. Wzrost cen ropy, dający Moskwie nadzieję na przetrwanie, okazał się spekulacyjną bańką, którą ostatecznie rozbiły decyzje prezydenta USA.
Wielki narkoman
Rosja, podobnie jak wiele krajów arabskich, jest całkowicie uzależniona od dochodów z ropy i gazu. Już dwa lata temu okazało się, że gaz dla Rosji nie jest wielkim dobrodziejstwem. W 2012 r. USA zaczęły być samowystarczalne pod względem wydobycia tego surowca i spadek światowych cen był już tylko kwestią czasu. Rosja jednak cały czas mogła liczyć na naftę. Połowę dochodów budżetu ten kraj osiąga dzięki sprzedaży ropy i jej pochodnych.
Oznacza to jednak, że gdy coś złego stanie się z eksportem tego paliwa, Rosja zachowa się jak człowiek uzależniony, któremu nagle odstawiono narkotyk. Dostanie drgawek, a może nawet umrze. W czasach ZSRS sytuacja nie była aż tak dramatyczna, bo Rosja posiadała wprawdzie zacofany, ale duży przemysł. Większość z niego już nie istnieje, a część została utracona wraz z rewolucją na Ukrainie. Za to potrzeby Rosjan ogromnie wzrosły. Putin zyskiwał poparcie nie tylko przez rozegranie ich ambicji imperialnych, lecz także dzięki ogromnym podwyżkom świadczeń, szczególnie dla urzędników. To jednak spowodowało, że trzeba było wydawać z roku na rok coraz więcej pieniędzy.
Ile Rosja musi zarobić na ropie?
System podatkowy Rosji był nastawiony dosłownie na łupienie producentów, bez względu na to, czy byli to producenci państwowi, czy prywatni. Im więcej zarabiali, tym wyższy procent z nich zdzierano. W efekcie coraz mniejsza część dochodów zostawała w ich ręku. Nie mogli się przez to rozwijać, inwestować ani nawet zabezpieczyć odpowiedniego poziomu wydobycia. Już w 2010 r. rząd na Kremlu zaczął dostrzegać problem i próbował nieco zliberalizować ucisk fiskalny. Niewiele z tego wyszło. Trudno też było zmienić coś, co jest bardzo typowe dla Rosji: niską efektywność, a przez to wysokie koszty. Część problemu wynika z warunków naturalnych: ogromnych odległości i konieczności tłoczenia ropy tysiące kilometrów od miejsca wydobycia. Część – to efekt typowego dla tego państwa bałaganu i korupcji. Nikt dokładnie nie jest w stanie powiedzieć, ile naprawdę wynosi realny koszt wydobycia ropy dla producenta po doliczeniu podatków i różnych nieformalnych kosztów. W wielu analizach mówi się nawet o 80 dolarach za baryłkę.
Oznacza to, że dzisiaj przynajmniej część ropy jest wydobywana poniżej kosztów. To jednak nie od razu przekłada się na sytuację finansów państwa. Ta bezpośrednio zależy nie tyle od kosztów wydobycia paliw, ile od ich ceny na rynkach. W budżecie na rok 2014 zakładano średnią cenę ropy na poziomie 104 dolarów. Wbrew pozorom planiści bardzo się nie pomylili.
Budżet prawie zrealizowany
Dzisiejsza cena ropy, poniżej 70 dolarów za baryłkę, nie powinna jeszcze zrujnować budżetu. Dlaczego? Bo przez większość roku cena utrzymywała się powyżej 104 dolarów. Średnia cena to około 102 dolarów. Taka pomyłka powinna się mieścić w granicach błędu, który w normalnych warunkach nie ma prawa wywoływać żadnych wstrząsów ekonomicznych. A jednak rynki rosyjskie reagują tak, jakby katastrofa była już blisko apogeum. Co więc się dzieje?
Doszły nieoczekiwane koszty gospodarcze wojny na Ukrainie, a budżet najprawdopodobniej został źle oszacowany. Nie wzięto pod uwagę już wcześniej zauważalnych zjawisk kryzysowych. Kapitał z Rosji zaczął uciekać wcale nie po wybuchu wojny, lecz kilka miesięcy wcześniej. Mimo wysokich i rosnących cen ropy zachodni inwestorzy sądzili, że kraj ten czeka głęboki kryzys. Putin w to nie wierzył albo nie chciał wierzyć. Robił wszystko, by taki scenariusz się nie spełnił i cena ropy utrzymywała się na wysokim poziomie. Prawie mu się udało.
Czy Amerykanie spowodują bankructwo Rosji?
Kiedy 4 czerwca br. w Warszawie prezydent USA Barack Obama zapowiadał otwarcie rynku ropy i gazu, Putin mógł uważać, że jest to mało skuteczny blef. Po zajęciu Krymu ceny ropy poszły w górę. To samo działo się po ataku na wschodnią Ukrainę. Jeszcze kilka tygodni po przemówieniu Obamy ceny ropy rosły, osiągając aż 115 dolarów za baryłkę. Gdyby nic się nie zmieniło, Putin na tej wojnie mógł zarobić. Sprzyjała mu też początkowo sytuacja wokół Państwa Islamskiego, które mogło zdestabilizować rynek. Okazało się, że zdestabilizowało, ale inaczej, niż chciał. Zaczęło sprzedawać ropę poniżej cen rynkowych. To jednak miało już mniejsze znaczenie. Amerykanie zezwolili na eksport ropy, której wydobywają coraz więcej dzięki technologii łupkowej. Zgromadzili też ogromne zapasy tego paliwa. Trudno powiedzieć, czy spadek cen to przemyślana strategia prezydenta USA. Wielu politologów porównuje tę sytuację do czasów Ronalda Reagana, który dogadał się z Arabią Saudyjską i zadusił ZSRS niskimi cenami.
Teraz przyczyny spadków mogą być dużo bardziej naturalne. Amerykanie mają coraz więcej ropy i nawet jeżeli by jej nie eksportowali, to przestaliby ją importować, a to już wystarczyłoby do zachwiania rynku. Arabia Saudyjska i inne państwa arabskie mogą sobie pozwolić na obniżenie cen ropy, by zachować parytet na światowych rynkach. Rozpoczął się więc szybki wyścig w dół. Arabowie podejrzewają, że przy odpowiednio niskiej cenie wykończą technologię łupkową. Z kolei Amerykanie się tym nie zrażają i dosłownie z miesiąca na miesiąc obniżają koszty wydobycia. Jak daleko mogą posunąć się kraje arabskie? Nawet do 35 dolarów za baryłkę. A USA? Obecnie szacuje się, że do około 50 dolarów. Co to oznacza dla Rosji, której prezydent podpisał właśnie budżet szacujący w 2015 r. cenę baryłki ropy na poziomie 100 dolarów? Ceny 50 dolarów Rosja nie przeżyje nawet przez rok.
Ile zostanie na Kremlu
Polityka fiskalna Rosji powodowała, że w ostatnich latach z każdej wyeksportowanej baryłki ropy w budżecie zostawało 70–80 dolarów. Jeżeli cena baryłki spadnie do 50 dolarów, to Moskwa nie dostanie więcej niż 30 dolarów. Spadek dochodów budżetowych z ropy wyniesie więc około 60 proc. To jedna trzecia całego budżetu. Jednak spadek ten może się okazać jeszcze większy, kiedy podmioty wydobywające ropę po prostu zaczną bankrutować. Już dzisiaj nie są w najlepszej sytuacji. Trzeba też dodać możliwość kolejnych problemów z osiąganiem zysków z eksportu gazu. Rosja musi obniżać ceny, by utrzymać się na rynkach. Oczywiście spadek wartości rubla spowoduje, że nominalnie budżet Rosji znacząco się nie zmieni. Jednak w walutach obcych może być nawet o połowę mniejszy. Czy Moskwa jest w stanie to przeżyć? Pytanie, jak długo Rosjanie wytrzymają gwałtownie rosnące ceny żywności, sprzętu, mieszkań, a nawet benzyny, która akurat u nich zaczęła drożeć. Czy Federacja Rosyjska jest w stanie przetrwać bez dostaw z Zachodu? Putin chętnie porównuje obecną sytuację do II wojny światowej. Ta retoryka jeszcze trochę działa. Tylko że w czasie tamtej wojny cały wolny świat pomagał Moskwie i Rosjanie nie mieli tak naprawdę innego wyjścia. Hitler przekonał ich, że może być gorszy od Stalina.
Tym razem Rosji nikt nie zamierza pomagać. Nikt też nie planuje grozić jej wojną. Więc Rosjanie wyjście mają. Chyba że Putin sam rozpocznie jakąś większą awanturę. Tak czy inaczej, dla obecnego imperium oznacza to koniec.
Źródło: Gazeta Polska
Tomasz Sakiewicz