- Minister klimatu i środowiska, Paulina Hennig-Kloska forsuje rozwiązanie bardzo korzystne dla branży OZE. Za jej szczodrość zapłacimy wszyscy - ostrzega Janusz Cieszyński, poseł PiS, były minister cyfryzacji.
W naszych mediach wielokrotnie informowaliśmy już o rządowych planach zwiększenia umorzeń tzw. zielonych certyfikatów.
O co chodzi? Tak funkcjonowanie certyfikatów opisuje Ministerstwo Klimatu i Środowiska.
"Podmioty uczestniczące w tym systemie otrzymują świadectwa pochodzenia za wytworzoną energię elektryczną z OZE. Prawa majątkowe wynikające z otrzymanych świadectw pochodzenia, tzw. zielone lub błękitne certyfikaty, mogą zostać sprzedane za pośrednictwem Towarowej Giełdy Energii S.A. i podlegają tam dalszemu obrotowi. Minister Klimatu i Środowiska jest upoważniony do ustanowienia wielkości obowiązku, (...) czyli wolumenu energii elektrycznej wynikającej ze świadectw pochodzenia, które przedsiębiorstwo energetyczne sprzedające energię elektryczną odbiorcom końcowym zobligowane jest pozyskać i przedstawić do umorzenia Prezesowi Urzędu Regulacji Energetyki. Obowiązek ten wyrażany jest w udziale procentowym wolumenu wynikającego z umorzonych świadectw w całkowitej sprzedaży energii tego przedsiębiorstwa do odbiorców końcowych, przy uwzględnieniu wyjątków określonych w ustawie o OZE".
MKiŚ zaproponowało ustalenie poziomu tzw. obowiązku OZE na poziomie 12,5 proc. w 2025 r., a następnie jego spadek o 0,5 pkt proc. w 2026 i potem w 2027 r.
W 2023 r. obowiązek OZE wynosił 12 proc. Ministerstwo klimatu w poprzedniej kadencji początkowo skierowało do konsultacji projekt rozporządzenia z wysokością obowiązku OZE odpowiednio 11, 10 i 9 proc. w latach na 2024-2026. Ostatecznie w rozporządzeniu znalazł się jedynie obowiązek na 2024 r., w wysokości 5 proc. Ponad 2-krotne obniżenie poziomu obowiązku uzasadniano chęcią obniżenia rachunków za energię elektryczną.
Politycy Prawa i Sprawiedliwości ostrzegają, że decyzja resortu odbije się na kieszeni przede wszystkim odbiorców końcowych energii.
Dzisiaj Janusz Cieszyński, poseł PiS, były minister cyfryzacji, wskazuje, że w tym tygodniu prace nad rozporządzeniem dot. umorzenia zielonych certyfikatów dobiegną końca.
Przypomina, że certyfikaty trafią głównie do firm, które wybudowały instalacje OZE przed 2016 r.
"Certyfikaty sprzedawane są na giełdzie i stanowią dodatkowy przychód dla tych wybranych producentów OZE. Ustawa określa tę wartość na 19,35%, ale daje ministrowi instrument pozwalający obniżyć tę wartość na kolejny rok" - zwraca uwagę Cieszyński.
Były minister zwrócił się do prezesa Urzędu Regulacji Energetyki z prośbą o informacje, które spółki otrzymały najwięcej certyfikatów.
"50 największych beneficjentów podzieliłem na 3 grupy: spółki Skarbu Państwa oraz inwestorów krajowych i zagranicznych. Najwięcej certyfikatów otrzymali inwestorzy zagraniczni - 47%. Drugie są spółki państwowe - 44%, a na trzecim miejscu jedynie 9% mają polscy inwestorzy prywatni (np. Polenergia)"
- podał.
Zauważył, że najwięksi beneficjenci tego systemu radzą sobie dość dobrze i nie wydają się być szczególnie potrzebującymi wsparcia.
- Minister Hennig-Kloska forsuje rozwiązanie bardzo korzystne dla branży OZE. Za jej szczodrość zapłacimy wszyscy. W 2023 roku wyemitowano 17,8 mln zielonych certyfikatów. Jeśli zmiana oznaczałaby powrót do stanu rynku z 2023 roku oznaczałoby to, że producenci zielonej energii dostaną prawie 2 miliardy złotych więcej
- podsumował Janusz Cieszyński.
Poseł zwrócił też uwagę, że powodem takiej sytuacji może być "kwestia doboru ekspertów, którzy nadają obecnie ton w MKiŚ". Zdaniem Cieszyńskiego, jest tam reprezentowana tylko jedna opcja, pro-OZE.
Lex Wiatrak 2.0 czyli jak @hennigkloska znowu chce przetransferować pieniądze z naszych kieszeni do właścicieli farm wiatrowych.
— Janusz Cieszyński (@jciesz) August 26, 2024
Jedyna pozytywna wiadomość jest taka, że tym razem faktycznie wzrost będzie wynosić 30 złotych, a nie 30% 😂
Chcecie dowiedzieć się więcej? Zapraszam… pic.twitter.com/YDMDUimPKF