Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Dla kogo dobrostan?

III RP to brak efektywnej polityki społecznej, minimalny namysł nad dysfunkcjami mechanizmów rynkowych, które na różne sposoby blokowały poprawę warunków życiowych biedniejszej części społecze

III RP to brak efektywnej polityki społecznej, minimalny namysł nad dysfunkcjami mechanizmów rynkowych, które na różne sposoby blokowały poprawę warunków życiowych biedniejszej części społeczeństwa, ostentacyjne wręcz przyzwolenie na wyzysk, jawne lekceważenie wobec państwa ze strony tzw. liberałów. Dziś ten stan rzeczy wreszcie ulega zmianie.

Pozwolę sobie najpierw uruchomić dwa konkretne wątki, a później połączyć je w całość, w formie puenty. Po pierwsze, starym dziennikarskim zwyczajem lubię słuchać głośnych nieosobistych rozmówek toczonych w sklepach, barach mlecznych, na zapyziałych rynkach miasteczek, gdzieś u fryzjera, na bazarkach, w podmiejskich pociągach, na prowincjonalnych dworcach kolejowych, na skwerach, gdzie zażywni panowie z zapakowanym do teczki/siatki piwem butelkowym omawiają bieżące wydarzenia polityczne.

Mądre miny, wielkie głupstwa

Gdyby eksperci częściej słuchali tego niezapośredniczonego świata codziennej, gorzej ekonomicznie sytuowanej Polski, zamieszkanego przez klasę ludową, oszczędziliby nam wielu niemądrych opinii o 500+. „Przepiją” – wołały cieszące się tu i ówdzie autorytetem panie kojarzone z lewo-liberalizmem; „przepiją” – załamywali ręce mainstreamowi dziennikarze i „dobrze zorientowani” eksperci. Na nic były uwagi, że wypada najpierw poczekać na realne mapy wydatków 500+. Oni wszyscy wiedzieli lepiej, gdy tylko rządowy program wystartował.

Ta „lepsza” Polska – program Rodzina 500+ pokazał to z całą siłą – jest niestety strasznie uprzedzona wobec tej „gorszej”. Cóż, jest smutnym faktem, że lepiej zarabiająca inteligencja oraz tzw. klasa średnia, ludzie dobrze sytuowani spośród różnych zawodów, nie mówiąc już o naprawdę zasobnych Polkach i Polakach, mają wypaczony obraz swoich rodaków z warstw niższych. Być może ten zdeformowany obraz rzeczywistości jest elementem mniej lub bardziej świadomej strategii. Być może tym „lepszym” łatwiej wytłumaczyć sobie rzeczywistość albo przyczyny życia uboższego niż ich własne, gdy wepchną dość szerokie grupy społeczne choćby w stereotyp pijących, życiowych nieudaczników. Dodajmy, że przesądy klasowe nie są niczym nowym ani typowo polskim. George Orwell, zbyt słabo u nas znany jako publicysta, tak pisał o przesądach angielskich wyższych warstw wobec klasy robotniczej: „Wytworne wille w Southwold w latach międzywojennych zaludniały starsze damy wbijające szpilki w lalki przedstawiające pana Coocka, radykalnego przywódcę górników, święcie przekonane, że jeśli klasa robotnicza otrzyma łazienki, wykorzysta wanny do przechowywania węgla”. Mechanizm projekcji jak widać zawsze jest ten sam: „hołota” nie zasługuje na lepsze warunki bytowe, zmarnotrawi i zniszczy.

Lepsze pieniądze dla „gorszych ludzi”

Gdy zaczęły powstawać pierwsze mapy wydatków związane z 500+, szybko się okazało, jak się ma rzeczywistość do wypowiadanych z mądrą miną głupstw. Przypomnę jedno z istotniejszych badań, z września 2016 r.: środki z 500+ respondenci przeznaczali głównie na żywność i ubiór (42,6 proc.); następnie – opłaty związane z przedszkolem lub ze szkołą (34,2 proc.). Część rodzin/opiekunów wydawało pięćsetplusowe pieniądze na edukację dzieci (32 proc.). Aż 16,2 proc. Polek i Polaków zwiększyło dzięki temu świadczeniu rodzinne oszczędności. Wreszcie, ponad 11,8 proc. rodzin przeznaczyło te środki na umożliwianie dzieciom rozwijania hobby i zapewnianie im rozrywki. To bardzo ważne wskaźniki, bo pokazujące, jak wygląda rzeczywista piramida potrzeb polskich rodzin: tuż po elementarnych potrzebach bytowych mamy edukację. Przy okazji: według ośrodka IBRIS zauważalny jest wzrost uczestnictwa dzieci w koloniach, obozach, wyjazdach i wczasach rodzinnych. Aż 9 proc. spośród badanych deklarowało, że po raz pierwszy ich dzieci będą uczestniczyły w różnych formach zimowego wypoczynku podczas ferii. To dane bieżące. Pozwolę sobie na mrugnięcie okiem: ach, te straszne pięćsetplusy, latem na wydmach, zimą na stokach – zakłócają elitom wypoczynek…

A teraz drugi wątek, który w przyszłości także zapewne doczeka się szczegółowych analiz. Myślę o wprowadzeniu przez rząd premier Beaty Szydło minimalnej stawki godzinowej w wysokości 13 zł. Jak wiadomo, obejmuje ona również umowy zawarte z samozatrudnionymi: od początku tego roku firmy, które korzystają z usług osób samozatrudnionych, muszą płacić im co najmniej minimalną stawkę godzinową, ponadto dokumentować ich czas pracy i przechowywać tę dokumentację.

Po wprowadzeniu 13-złotowej stawki minimalnej wydarzyło się coś bardzo smutnego, co niestety było do przewidzenia: część przedsiębiorców w żywe oczy zakpiła sobie i z pracowników, i z państwa, za pomocą różnego rodzaju kruczków w umowach („wypożyczenie” kombinezonów roboczych czy sprzętu), próbując ominąć nowe stawki płacowe. Stąd zresztą wspólna, bardzo potrzebna akcja NSZZ „Solidarność” i Państwowej Inspekcji Pracy, która pomoże wyegzekwować stosowanie minimalnej stawki godzinowej od nazbyt rozzuchwalonych płacowych oszustów.

Państwo wreszcie działa

Nazwijmy zresztą rzecz po imieniu: skala patologii w polskich płacach od lat wołała o pomstę do nieba. Gospodarcze status quo w III RP opierało się przez lata i na bezzatrudnieniowym wzroście (biznes osiągał znakomite zyski, ale rynek pracy był więcej niż nieprzyjazny dla osób szukających pracy), i na bardzo taniej sile roboczej. Większość mainstreamowych publicystów i ekspertów ekonomicznych nie miała ochoty głośno powiedzieć, że bardzo tania siła robocza to potężne problemy społeczne: nie da się budować powszechnego dobrostanu, opierając gospodarkę na pogłębiającym się wyzysku. Niskie stawki, których wartość obniżały rosnące koszty życia, coraz gorsze warunki pracy na umowach cywilnoprawnych, w znacznej mierze słusznie zwanych śmieciowymi – to i parę innych zjawisk prowadziło do nieustannej pauperyzacji szczególnie fizycznych pracowników najemnych, ale także gorzej umiejscowionych zawodowo pracowników umysłowych, zarówno w sektorze prywatnym, jak publicznym.

Tak, wyzysk stał się drugim imieniem rodzimej gospodarki, łącznie z marnymi zarobkami – zostawmy na boku bajki o średniej krajowej, to zarobki nieosiągalne dla dużej części społeczeństwa. Niestety, dla sporej części biznesu było to więcej niż korzystne, choć ewidentnie podział wypracowanego dorobku nadmiernie uprzywilejowywał jednych kosztem drugich. Prawa pracownicze to w polskich realiach tak naprawdę temat tabu: gdy wielki biznes i mainstreamowe media słyszą ten termin, parskają ze złością lub politowaniem. A godną płacę traktuje się nad Wisłą jak przywilej naprawdę nielicznych uprzywilejowanych warstw zawodowych. Nic też dziwnego, że nikogo przez lata nie obchodziło, iż lokalne rynki duszą się od braku pieniędzy. Skąd Polacy mieli brać pieniądze na wyższą konsumpcję, skoro płacono im mało, albo i coraz mniej? Owszem, częściowo mogli ją sobie kredytować. I często tak robili. Ale teraz przyszedł już czas spłacania kredytów.

Widać gołym okiem, że wprowadzone przez rząd Prawa i Sprawiedliwości rozwiązania dotyczące kwestii społeczno-gospodarczych irytują zwolenników długoletniego status quo. Niekiedy oponenci PiS-u nazywają się „wolnościowcami”, „republikanami” itp. Dla mnie są ludźmi, którzy chcieliby zatrzymać Polskę w koleinach coraz bardziej dysfunkcyjnego systemu społeczno-gospodarczego. I bardzo ich frustruje, że klasa ludowa znów zaczyna wychodzić na swoje… dzięki pomocy państwa.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

 

#500+ #500 plus

prenumerata.swsmedia.pl

Telewizja Republika

sklep.gazetapolska.pl

Wspieraj Fundację Niezależne Media

Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Krzysztof Wołodźko
Wczytuję ocenę...
Zobacz więcej
Niezależna TOP 10
Wideo