Ruda WRON-a rozdrażniona » czytaj więcej w Gazecie Polskiej! Więcej »

​Bieda sporo kosztuje

Niemal wszystkie próby wprowadzenia w Polsce mechanizmów redystrybucji spotykają się z oburzeniem ze strony lepiej sytuowanych obywateli, którzy nie widzą powodu, by „płacić więcej” i łożyć na

Niemal wszystkie próby wprowadzenia w Polsce mechanizmów redystrybucji spotykają się z oburzeniem ze strony lepiej sytuowanych obywateli, którzy nie widzą powodu, by „płacić więcej” i łożyć na innych. Tymczasem biedniejsza część społeczeństwa notorycznie płaci za coś więcej, na czym korzystają właśnie zamożni. Często nie są tego świadomi.

Ludzie ubodzy nie mają de facto swojej reprezentacji w polskiej debacie publicznej. Liderzy opinii publicznej w Polsce należą zwykle do wyższej klasy średniej i nie ma w tym nic dziwnego – tak jest w każdym kraju. Niestety, nad Wisłą zupełnie nie potrafią się wyzwolić z własnej perspektywy, niepostrzeżenie nawet dla samych siebie przemieniając się z komentatorów w reprezentantów interesów swojej klasy społecznej.

Mniej zamożne grupy społeczne nie są podmiotem debaty w Polsce – co najwyżej jej przedmiotem. Ich punkt widzenia w mediach niemal nie występuje. Ubodzy pojawiają się w nich jedynie jako bohaterowie rozczulających historyjek, w których lepiej uposażeni twórcy materiałów o nich załamują nad nimi ręce i zastanawiają się, jak łaskawie pomóc nieborakom. Nikt im nie chce oddać głosu, żeby tak naprawdę wsłuchać się w to, co mają do powiedzenia. Są raczej obserwowani niczym obce stworzenia w ich naturalnym środowisku, a nie jak integralna i pełnoprawna część społeczeństwa, do której każdy w wyniku różnych zdarzeń może dołączyć.

Perspektywa klasowa

Ta sytuacja sprawia, że zamiast dotykać źródeł ubóstwa i badać mechanizmy, które utrzymują w nim sporą część naszych rodaków, przyglądamy się jedynie jego skutkom. Dlatego też całkiem przychylnym okiem odbieramy akcje charytatywne, różne zbiórki i inne pospolite ruszenia, mające na celu punktowo ugasić jakiś pożar. Jednak gdy przychodzi do tworzenia systemowych rozwiązań, słychać krzyk i głosy oburzenia. Wynika to w dużej mierze z niezrozumienia istoty tworzenia się i utrzymywania się obszarów ubóstwa. A także z upartego przyjmowania klasowej, a nie ogólnospołecznej perspektywy przez większość komentatorów. 

Tak też ma miejsce przy okazji prac nad jednolitym progresywnym podatkiem dochodowym. Oburzeni reprezentanci wyższej klasy średniej pytają, dlaczego będą musieli „płacić więcej”, a część wypracowanych przez nich środków w wyniku redystrybucji będzie trafiać do „mniej zaradnych”. Nikt nie zauważa, że w gospodarce rynkowej osoby mniej zamożne notorycznie płacą za coś więcej. A przykłady odwróconej redystrybucji, w której środki płyną wartkim strumieniem w odwrotnym kierunku – od ubogich do majętnych – można mnożyć. I nikt jakoś specjalnie się na nie nie oburza.

Niesprawiedliwość na kredyt

Podstawowym i najbardziej dotkliwym przykładem gorszej pozycji osób mniej zarabiających jest dostęp do kredytu. Zamożni mają nie tylko wyższe dochody, ale też często bardziej stabilne – dlatego wiążą się dla banku z mniejszym ryzykiem. Ich kredyty obciążone są więc niższą marżą i prowizją. Mało zarabiający, nawet jeśli po wielu często upokarzających próbach doproszą się o kredyt, otrzymają go na znacznie droższych warunkach. A więc na kupiony na kredyt przedmiot tej samej wartości będą musieli przeznaczyć dużo więcej środków niż zamożni, choć już i tak zakup wiąże się dla nich z większym wyrzeczeniem. 
Przykładowo kredyt hipoteczny wysokości 150 tys. zł osoba bardzo dobrze zarabiająca może uzyskać z oprocentowaniem ok. 3,5 proc. oraz jednoprocentową prowizją. W rozłożeniu na 30 lat będzie się to wiązać z miesięcznymi ratami wysokości 674 zł oraz płatną z góry prowizją w wysokości 1500 zł. Słabo zarabiający Polak otrzyma taki kredyt na warunkach dużo gorszych – na, powiedzmy, 6 proc. oraz z trzyprocentową prowizją, która wyniesie 4500 zł. A więc już na starcie będzie 3 tys. zł „do tyłu”. Rata w jego wypadku wyniesie 900 zł, a więc co miesiąc będzie musiał płacić o 226 zł więcej. Po 30 latach osoba mniej zamożna zapłaci więc za ten sam produkt... 82 tys. zł więcej niż kredytobiorca zamożny. Czy ktoś się z tego powodu oburza, czy ktoś krzyczy w mediach, że to niesprawiedliwe? Nikt, dla polskich komentatorów ta drastyczna różnica w opłatach to naturalna kolej rzeczy. Co innego wyższe podatki.

Pół biedy, gdyby nikt nikomu nie kazał brać kredytu. Problem w tym, że obecny model gospodarki oparty jest na kredycie. Wiele niezbędnych do życia składników majątku, takich jak mieszkanie czy samochód, zwykły obywatel może zakupić jedynie na kredyt. Na kupno za gotówkę może sobie pozwolić co najwyżej wąska grupa najbogatszych. Oparcie życia gospodarczego na kredycie, który jest droższy dla uboższych, ma ogromny wpływ na potęgowanie rozwarstwienia ekonomicznego, czego co gorsza nie wykazują oficjalne statystyki, pokazujące głównie nierówności dochodowe.

Niełatwo być ubogim

Kolejnym przykładem może być utrzymanie samochodu. Każdy kierowca musi płacić obowiązkowe ubezpieczenie OC – i bardzo dobrze, to standard krajów cywilizowanych. Niestety, firmy ubezpieczeniowe także kierują się analizą ryzyka. I koszt OC dla samochodów starszych jest wyższy niż dla nowszych. A chyba nie trzeba wskazywać, które grupy dochodowe jakimi zwykle jeżdżą. 

Serwis Ubea przeprowadził w 2015 r. symulację, jak wygląda różnica w składce OC dla volkswagena golfa, zależnie od jego wieku. Różnice były bardzo znaczące. Axa nowy pojazd ubezpieczyłaby za 489 zł rocznie, a 15-letni za 659 zł. W Compensie ubezpieczylibyśmy 10-letni pojazd o 110 zł drożej niż nowy. A w Liberty różnica w składce między 5-latkiem a 15-latkiem wyniosła 114 zł. Tak więc ubodzy nie tylko muszą ponosić częstsze koszty naprawy swoich starszych pojazdów, ale też opłacać wyższe ubezpieczenia obowiązkowe.

Przykładami tego, jak bieda podwyższa koszty życia, można sypać jak z rękawa. Utrzymanie rachunku bankowego z reguły jest droższe dla osób, które mają co miesiąc niższe wpływy. Oferty dla dobrze zarabiających nie wiążą się zwykle z żadnymi opłatami. Najbardziej podstawowe rachunki osobiste, z których korzystają klienci z niewielką sumą comiesięcznych wpływów, najczęściej mają naliczane opłaty co najmniej za kilka usług – jeśli nie za prowadzenie rachunku, to np. za korzystanie z obcych bankomatów albo za operacje internetowe. Instytucje finansowe mają też dla zamożnych przygotowane atrakcyjniejsze oferty inwestycyjne, które dają znakomite stopy zwrotu z zainwestowanego kapitału. Dla mniej zamożnych są one poza zasięgiem, gdyż nie są w stanie zgromadzić wymaganego wkładu. Nawet jeśli osoba uboga zgromadzi w końcu jakieś oszczędności, będzie mogła je ulokować co najwyżej na dwuprocentowej lokacie, choć czołowe fundusze inwestycyjne dają nawet kilkukrotnie wyższą stopę zwrotu.

Nie tylko w branży finansowo-ubezpieczeniowej mniej zarabiający dostają po głowie. Droższe jest dla nich także codziennie życie. Mniej zarabiający z reguły żyją w gorszych lokalizacjach, co wiąże się albo z wyższymi kosztami dotarcia do pracy (paliwo), albo z dłuższymi dojazdami. A czas to pieniądz – można go przecież wykorzystać choćby na wzięcie dodatkowych zleceń albo fuch. Ubogich nie stać na branie płatnych korepetycji przygotowujących do matury, więc ich pociechy mogą mieć większe problemy z dostaniem się na publiczne uczelnie. Idą więc na studia zaoczne albo do uczelni prywatnych – oba przypadki wiążą się z bardzo dużymi opłatami, których nie ma na publicznych uczelniach, zdominowanych przez dzieci z rodzin z górnych warstw dochodowych. Co więcej, uczelnie te są przecież utrzymywane z podatków, a więc też z danin osób mniej zarabiających, których rodziny dużo rzadziej z nich korzystają. Nie mówię już o tak przyziemnych kwestiach, jak kupowanie tańszego jedzenia gorszej jakości albo niewykupywanie wszystkich przepisanych leków, co wiąże się z wyższymi kosztami utrzymania dobrego zdrowia w przyszłości.

Odwrócona redystrybucja

Poza przykładami dużo wyższych opłat, które muszą ponosić ubożsi Polacy w przeróżnych sytuacjach, istotne są jeszcze mechanizmy odwróconej redystrybucji. Czyli wbudowane w obecny model gospodarczy mechanizmy transferowania środków z kieszeni mniej majętnych do zamożnych. Najważniejszym z nich jest mechanizm kredytu bankowego, który – jak zostało napisane wyżej – jest obecnie podstawą funkcjonowania gospodarki. Tymczasem polega on na tym, że osoby dużo zarabiające lokują swoje nadwyżki w depozytach bankowych. Otrzymują za to odsetki wysokości, powiedzmy, 4 proc., a bank zdobyte w ten sposób środki przeznacza na akcję kredytową. By ten zamożny mógł zarobić owe 4 proc., bank pożycza pieniądze człowiekowi potrzebującemu gotówki na jeszcze wyższy procent, aby zapewnić zysk także sobie. W ten sposób z reguły mniej zamożny kredytobiorca, spłacając z nadwyżką np. samochód niezbędny, by mógł dojechać do pracy, daje zarobić bogatszemu depozytariuszowi.

Kolejnym przykładem jest rynek nieruchomości, które nie od dziś są traktowane jako bardzo atrakcyjna i zyskowna lokata kapitału. Lokata jednak dostępna tylko dla tych, którzy mają wystarczającą ilość środków na ich zakup. Inwestowanie w nieruchomości powoduje wzrost popytu na nie, a przy okazji także wzrost ceny. Korzystają na tym ci, którzy w nieruchomości inwestują, za to tracą ci, którzy mieszkanie traktują nie jako lokatę, ale jako miejsce do życia. Czyli z reguły ludzie młodzi, jeszcze bez majątku, dopiero wchodzący na rynek. Kupują drożejące mieszkania od tych bogatszych, dzięki czemu ci mogą zainwestować w kolejne, co jeszcze napędza cenę lokali. W związku z tym sytuacja następnych obywateli wchodzących na rynek staje się coraz gorsza, za to zyski posiadaczy nieruchomości rosną.

Gospodarkę rynkową stworzyli ludzie

Instytucje gospodarki rynkowej i mechanizmy rynkowe są sztucznymi tworami stworzonymi przez ludzi. Nie jest prawdą, że gospodarka rynkowa jest czymś naturalnym dla człowieka. Kredyty nie rosną na drzewach, a instytucji finansowych nie odkryliśmy w głębinach oceanu. Zostały przez nas stworzone, tak jak państwo i jego instytucje. Nie ma więc żadnych podstaw, by twierdzić, że progresywne podatki oraz państwowa redystrybucja są niesprawiedliwe, ale za to wyższy koszt kredytu dla biednych oraz bańki cenowe na rynku nieruchomości są już jak najbardziej w porządku, gdyż są one wynikiem naturalnych procesów rynkowych.

Nie ma czegoś takiego jak naturalny proces rynkowy – to oksymoron. Rynek by nie powstał, gdyby nie nasze świadome działania tworzące niezbędne dla jego funkcjonowania instytucje, nawet jeśli w większości prywatne. Gospodarka rynkowa ma swoje zalety i wady – oczywiście tych pierwszych więcej – ale nie ma żadnych powodów, by traktować ją jak bożka, któremu nie można wchodzić w paradę, bo zaburzy się jakiś naturalny porządek.

Na całokształt otoczenia gospodarczego składają się stworzone przez ludzi publiczne instytucje państwowe i prywatne instytucje rynkowe i nie ma żadnych podstaw, by twierdzić, że tylko wpływ tych drugich na wynik gry rynkowej jest uzasadniony. Skoro biedni na każdym kroku muszą płacić więcej w wyniku tak, a nie inaczej skonstruowanych instytucji rynkowych, to zamożnym korona z głowy nie spadnie, gdy będą musieli zapłacić nieco więcej z powodu tak, a nie inaczej skonstruowanego podatku.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

 

#ubóstwo #bieda

prenumerata.swsmedia.pl

Telewizja Republika

sklep.gazetapolska.pl

Wspieraj Fundację Niezależne Media

Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Piotr Wójcik
Wczytuję ocenę...
Zobacz więcej
Niezależna TOP 10
Wideo