Miłośnik nazistów na listach Tuska » czytaj więcej w Gazecie Polskiej! Więcej »

KOD maszeruje w miejscu

„Uważam, że 4 czerwca to wspaniała rocznica, z której powinniśmy być dumni, jako pierwszy kraj, który obalił komunę.

„Uważam, że 4 czerwca to wspaniała rocznica, z której powinniśmy być dumni, jako pierwszy kraj, który obalił komunę. To wspaniałe święto zwycięstwa wolności i nie śniło się, że będzie to możliwe” – mówi były polityk PZPR Marcin Święcicki w rozmowie z wPolityce.pl, wypowiadając się jako przedstawiciel Platformy Obywatelskiej.

4czerwca 1989 r. Marcin Święcicki nie zdobył mandatu poselskiego, będąc kandydatem z listy Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej na warszawskim Mokotowie. Udało się mu to dwa tygodnie później, po błyskawicznej zmianie ordynacji, która umożliwiła odrzuconym przez społeczeństwo komunistom wejść do Sejmu w ustalonej przy Okrągłym Stole liczbie i po uzyskaniu poparcia miejscowego Komitetu Obywatelskiego. Święcicki, który z dobrze zapowiadającego się polityka PZPR – z teściem, wieloletnim ministrem kolejnych rządów PRL Eugeniuszem Szyrem – stał się działaczem kolejnych mutacji Unii Wolności, by w końcu trafić do Platformy, jest modelowym wręcz przedstawicielem KOD. Jego droga życiowa pokazuje, jak można płynnie przejść z formacji komunistycznej na stronę, która raz do roku, 4 czerwca, świętuje wygraną z komunizmem. Marcin Święcicki wygrał kilka kadencji w parlamencie i kilka lat w fotelu prezydenta Warszawy, dlaczego jednak mamy świętować wraz z nim?

W 2016 r. kolejna rocznica wyborów kontraktowych miała być dniem wielkiego protestu, a zarazem święta, które pod hasłem „Wszyscy dla wolności” zgromadzić miało całą opozycję. Ponieważ jednak w ostatnich dniach okazało się, że wokół KOD zaczynają narastać konflikty zarówno pomiędzy poszczególnymi sympatyzującymi z nimi partiami, jak i w ramach PO, tym razem twarzami marszu uczyniono trzech byłych prezydentów: Bronisława Komorowskiego, Aleksandra Kwaśniewskiego i, ostatecznie nieobecnego, Lecha Wałęsę. Problemu partyjnych kłótni posunięciem tym nie rozwiązano, równocześnie jednak KOD na własne życzenie wziął sobie na głowę kilka nowych wizerunkowych zmartwień.

Powrót króla gaf i wpadek

Komorowski, który wybory prezydenckie przegrał niewielką liczbą głosów, od czasu utraty prezydenckiego fotela wyłącznie traci. Zarówno na każdym polu przegrywając wizerunkowo z Andrzejem Dudą, jak i poprzez własne wypowiedzi i działania, od ogołocenia pałacu prezydenckiego począwszy. Częściej o Komorowskim słyszymy nie dzięki jego nowym czy raczej odgrzewanym pomysłom politycznym, lecz w połączeniu z zaginionymi obrazami. Wystąpienia publiczne byłego prezydenta wciąż zaś pozostają niefortunne i wskazują na brak jakichkolwiek wniosków, które można było wyciągnąć z zeszłorocznej porażki. Tu były prezydent okazał się całkowicie zgodny ze swoją dawną formacją, która do dziś tkwi w błogim zadowoleniu ze swoich ośmioletnich rządów. Komorowski rok temu przegrał również dlatego, że był twarzą sukcesu jedynie wąskiej grupy społecznej, która okopana na swoich pozycjach nie miała atrakcyjnej oferty dla kolejnych roczników wchodzących na rynek pracy, a zarazem zyskujących wpływ na politykę. Słowa Komorowskich: „Weź kredyt i zmień pracę” czy „Emigracja to szansa, nie dramat”, stały się symbolem pogardy dla obywateli i oderwania od rzeczywistości. To polityczne epitafium Bronisława Komorowskiego. Czy dziś Platforma ma do zaoferowania coś więcej? Nie, wciąż słyszymy jedynie nostalgię za czasami post-polityki „ciepłej wody w kranie” i postulat oddania władzy „ludziom rozsądnym”, połączoną z atakowaniem rządu również za te działania, które przynoszą mu największe korzyści wizerunkowe. Platforma, a w raz z nią cały salon, krytykują więc choćby program Rodzina 500+, posuwając się nawet do obrażania jego beneficjentów, a więc również swoich potencjalnych wyborców. Prof. Zbigniew Mikołejko stwierdza: „Sukces Jarosława Kaczyńskiego polega na tym, że zawarł on sojusz z chamem”, po czym rozwija swoją myśl na łamach „Gazety Wyborczej”: „[młode Polki] stały się częścią armii Kaczyńskiego, co pokazuje statystka, bo 54 proc. kobiet w wieku rozrodczym poparło PiS. Zostały kupione programem Rodzina 500+ i mają w nosie naszą wolność...”. Czy takie wypowiedzi mają sprawić, że skruszone tłumy, popychając przed sobą wózki, powrócą na łono Platformy, Nowoczesnej i Komitetu Obrony Demokracji?

Bunt przeciw Schetynie

Udział Komorowskiego jako twarzy marszu pokazuje również narastające pęknięcie w Platformie. Ubiegły tydzień przyniósł bardzo dużo niepokojących informacji z punktu widzenia stabilności tej partii. Zawieszenie Michała Kamińskiego powszechnie zostało odebrane jako uderzenie w Ewę Kopacz. Sama była premier wystąpiła w dramatycznym wezwaniu do udziału w marszu KOD, gdy partia, choć zadeklarowała udział swoich członków w planowanych zgromadzeniach, nie dała im, jak miesiąc wcześniej, swojego logo. Sam Schetyna pomaszerował skromnie w Legnicy, wcześniej jednak otrzymał kilka ciosów od partyjnych kolegów. Dość kuriozalnego gestu „samozawieszenia” członkostwa dokonał syn byłego prezydenta Jarosław Wałęsa, który protestować miał w ten sposób przeciw słabemu zaangażowaniu partii w czerwcowy protest. Kilkoro innych polityków, z Małgorzatą Kidawa-Błońską na czele, zaczęło jawnie wymawiać posłuszeństwo Schetynie, deklarując wiernopoddańczo gotowość oddania partii (lub każdego wysokiego stanowiska państwowego po wygranych wyborach) Donaldowi Tuskowi. Zamiast więc potwierdzić swoje przywództwo jako największego ugrupowania opozycji parlamentarnej, PO musi w najbliższych dniach zająć się sobą. Schetyna ma jednak poważny problem – wygląda na to, że niezależnie od niego kształtuje się w partii nowy punkt ciężkości, wokół którego krążą jego główni przeciwnicy, Ewa Kopacz i Donald Tusk, a także najwyraźniej Bronisław Komorowski. Jesienne zwycięstwo Schetyny w partyjnych rozgrywkach może się okazać wygraną krótkotrwałą i pyrrusową.

Nadzieja w królu memów?

Platforma Obywatelska jest dziś w odwrocie, Nowoczesna w ostatnich tygodniach zdaje się stać w miejscu, KOD coraz wyraźniej spogląda w tej sytuacji w lewą stronę, licząc, że mimo sceptycyzmu takich figur lewicowej polityki, jak Włodzimierz Czarzasty, Leszek Miller czy Magdalena Ogórek, coś uda się ugrać na sentymentach. Dlatego na marszu pojawia się w pierwszym rzędzie Aleksander Kwaśniewski – polityk, który jest chyba jednak nawet większym od Komorowskiego przegranym. Jeszcze pod koniec swojej drugiej kadencji Kwaśniewski zdawał się ucieleśnieniem politycznych potrzeb mniej wymagających wyborców: gładki, unikający konfliktów i kontrowersji, śliski i właściwie bezideowy. Przed aferą Rywina niektórzy namawiali wręcz postkomunistycznego prezydenta do jakiejś formy zachowania władzy w stylu, który później pokazał Putin – ot, choćby poprzez wystawienie w wyborach własnej żony. Jolanta Kwaśniewska skończyła jednak jako szefowa kampanii Włodzimierza Cimoszewicza, który w aurze skandalu wycofał się z wyścigu. I choć, jak dziś wiemy, lewica została wówczas ograna przez służby, widzące gwaranta swoich wpływów w PO, nie przeszkadza to i Cimoszewiczowi, i Kwaśniewskiemu wspierać dziś dawnych, grających nieuczciwie konkurentów. Problem w tym, że Kwaśniewski przez ostatnie lata swój kapitał polityczny roztrwonił w stopniu większym jeszcze niż Komorowski. Dziś jest przede wszystkich bohaterem internetowych memów, przedstawiających go jako zawsze skorego do wypitki, a wszystkie inicjatywy polityczne, którym próbował patronować po 2005 r., ponosiły porażkę.

TW „Bolek” i spiker stanu wojennego

Trzecim elementem tego zbioru miał być Lech Wałęsa, który jednak nie pojawił się w sobotę w Warszawie. Wszyscy widzieli go jednak na grafikach reklamujących spotkanie i podkreślających – czego organizatorzy nie są w stanie zrozumieć – podkreślających wrażenie, że to „marsz byłych”, marsz ludzi odsuniętych od stanowisk i wpływu na politykę. KOD nie był w stanie wykreować żadnego nowego lidera poza Mateuszem Kijowskim. Ten sięga więc po osoby zużyte, dla wielu skompromitowane, które są w stanie przyciągnąć jedynie określoną grupę już przekonanych. Marsz 4 czerwca wygląda tym samym na kapitulację. Komitet Obrony Demokracji nie jest w stanie stworzyć żadnej oferty dla osób, które nie są elektoratem partii dawnego układu. Młodszych wyborców nie porwą Komorowski, Wałęsa czy Kwaśniewski, jedynie ich rozbawią. Nie przekona ich też internetowa propaganda utrzymana w estetyce PRL-owskich gazetek szkolnych i zakładowych. PRL w KOD jest coraz więcej, wkrótce zapewne w ślady Kwaśniewskiego ruszy Marek Tumanowicz, czołowy spiker telewizji stanu wojennego, równie odważnie, co bezczelnie upominający się, na razie głównie na Facebooku, o wolność słowa dla „prześladowanych” przez PiS dziennikarzy. Protesty nie gromadzą rosnącej liczby uczestników, co więcej na życzenie organizatorów każda informacja o frekwencji może dziś zostać zakwestionowana. KOD, maszerując, stoi od kilku tygodni w miejscu.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

 

#KOD

prenumerata.swsmedia.pl

Telewizja Republika

sklep.gazetapolska.pl

Wspieraj Fundację Niezależne Media

Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Krzysztof Karnkowski
Wczytuję ocenę...
Zobacz więcej
Niezależna TOP 10
Wideo