Wybudzenie się ze śpiączki Michaela Schumachera
każe spojrzeć na nowo na problem życia i śmierci. Minęły czasy, gdy heroldzi cywilizacji śmierci nieśmiało piszczeli, że w skrajnych wypadkach, gdy oszalały z bólu chory „sam prosi”, trzeba mu pomóc umrzeć. Teraz sytuacja wyraźnie się odwraca – to obrońcy życia i naturalnej śmierci muszą się tłumaczyć, że nie zabiją zagrożonego dziecka ani chorego w śpiączce. Z Holandii uciekają ile sił w nogach starzy ludzie, przerażeni pójściem do szpitala, skąd droga prowadzi na cmentarz. W Polsce środowiska lewackie, wpływowe nawet w Sejmie, żądają, by uśmiercać chore dziecko w łonie matki, bo „na pewno” wkrótce umrze. Tymczasem natura – Pan Bóg? – pokazuje im figę. W klinice Budzik udało się dotąd wybudzić ośmioro dzieci będących w stanie beznadziejnym. Co rusz słyszy się o podobnych wypadkach – po 3, 7, nawet po 19 latach.
Czy doczekamy się, że trzeba będzie kupować powietrze i wodę, a potem prawo do życia na kolejne lata? Czy ciężarówki aborcyjne będą wyłapywały dzieci, a tiry eutanazyjne osoby po „70”? Orwell ani Huxley tego nie wymyślili. Z czytelnikami żegnam się do września. Miłych wakacji!
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Teresa Bochwic
Wczytuję ocenę...