Jak wykreować rosyjskiego Atatürka

W minionym tygodniu mieliśmy dwa bardzo znaczące wydarzenia, które należy rozpatrywać jako część tej samej polityki Zachodu wobec Rosji i wobec inwazji rosyjskiej na Ukrainę. Chodzi o przyznanie Oscara filmowi dokumentalnemu o Aleksieju Nawalnym, a niedługo potem – nakaz aresztowania Władimira Putina za porywanie ukraińskich dzieci, wydany przez Międzynarodowy Trybunał Karny ONZ.

Ukraińcy, i nie tylko oni, są rozżaleni, że Hollywood nagrodził Nawalnego, a nie chciał, by podczas ceremonii przyznania Oscarów wystąpił zdalnie prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski. Do tego żona Nawalnego, Julia Nawalna, odbierając statuetkę, nie wypowiedziała słów wsparcia dla Ukraińców. Wsparcia za to udzielił twórca filmu Daniel Roher (to produkcja HBO i CNN, przy współpracy z międzynarodową grupą dziennikarzy śledczych Bellingcat), ale to dla Ukraińców za mało. Niektórzy w internecie wyrazili opinię, że Hollywood odwrócił się od Ukrainy i znów postawił Rosję na pierwszym miejscu.

Wiara w „inną Rosję” i sygnały dla elit

To moim zdaniem opinia na wyrost. Różne hollywoodzkie gwiazdy (jak Ben Stiller, Sean Penn, Angelina Jolie, Mark Hamill, Barbra Streisand, związany z Hollywood pisarz Stephen King i wiele innych) wspierały i nadal całym sercem, a także finansowo wspierają Ukrainę. Natomiast, najwyraźniej Hollywood postanowił poprzeć jednocześnie „inną Rosję”. Czy słusznie i czy nie jest to przejaw zbytniej naiwności, to już inne pytanie.

W tym kontekście niedopuszczenie do przemówienia Zełenskiego też jest logiczne. Prezydent Ukrainy pewnie mówiłby o dostawach broni, zasadniczo o sprawach wojny. Hollywood w ślad za prezydentem USA Joem Bidenem (którego jak wiadomo popiera) chciał jednak wysłać sygnał Rosji. A ściślej – rosyjskim elitom.

Przypomnijmy, co mówił Joe Biden podczas wizyt w Warszawie. Podczas tej pierwszej rok temu, wypowiadając się nt. Putina, twierdził, że „człowiek ten nie może pozostawać przy władzy”. Potem służby prasowe Białego Domu tłumaczyły, że to nie do końca tak, że prezydentowi chodziło o to, że Putin nie powinien móc realizować swojej zbrodniczej polityki. Ale z perspektywy czasu wygląda to jak pierwsze ostrzeżenie, zrealizowane dopiero rok później. 

Podczas drugiej wizyty w Warszawie Joe Biden powiedział m.in.: „Tego wieczoru jeszcze raz zwracam się do Rosjan: USA i narody Europy nie zamierzają kontrolować lub zniszczyć Rosji, Zachód nie spiskował, by zaatakować Rosję – tak jak powiedział dzisiaj Putin. Miliony rosyjskich obywateli, którzy chcą żyć w pokoju ze swoimi sąsiadami, nie są wrogami. Ta wojna nigdy nie była koniecznością, jest tragedią. (…) Jeżeli Rosja przestanie najeżdżać Ukrainę, to zakończy wojnę. Jeżeli Ukraina przestanie się bronić przed Rosją – będzie to koniec Ukrainy”.

Trędowaty dla wspólnoty międzynarodowej

Oczywiście w totalitarnej Rosji nie ma żadnej opinii publicznej. Zwykli Rosjanie prawdopodobnie nawet nie usłyszeli tych słów. One jednak były skierowane do rosyjskich elit rządzących – otoczenia Putina, Kremla, oligarchów, może przedstawicieli służb specjalnych. To sygnał, że USA, Zachód, po wycofaniu z Ukrainy, mogą dalej współpracować z Rosją. A wiadomo, że szybkie wycofanie Rosji jest możliwe tylko pod warunkiem, że Putina na Kremlu nie będzie. 

I potem pojawił się Oscar dla filmu „Nawalny”, sygnał z USA, że wciąż wierzymy w „inną Rosję”. A następnie Międzynarodowy Trybunał Karny ONZ wydał nakaz aresztowania Putina w związku z oskarżeniem o zbrodnie wojenne polegające na bezprawnych deportacjach dzieci ukraińskich do Rosji. USA oczywiście nie są sygnatariuszem MTK, ale jego jurysdykcję uznaje wiele innych ważnych krajów NATO. W efekcie Putin został oficjalnie uznany za trędowatego na arenie międzynarodowej.

Przypomnijmy też, że w lutym holenderscy śledczy uznali, że Putin odpowiedzialny jest za śmierć pasażerów i załogi lotu MH17 w 2014 r. Tak więc to już kolejny krok. Bardzo prawdopodobne, że będą następne, Putin będzie oskarżany o kolejne zbrodnie, które przecież popełnił. 

Chiński kwiatek do rosyjskiego kożucha

Kurs na delegitymizację Putina i promowanie „innej Rosji” jest wyraźny. Co ciekawe, decyzja MTK została ogłoszona tuż przed wizytą przewodniczącego ChRL Xi Jinpinga w Moskwie. Ten chciał pokazać, jak się troszczy i zabiega o pokój. Wcześniej przecież Chiny ogłosiły swój „plan pokojowy” po myśli Moskwy. Został zignorowany przez Ukrainę i Zachód, ale Chiny próbowały dalej. To teraz dostały odpowiedź. Podczas wizyty Xi Jinping nie ma więc za bardzo o czym rozmawiać, skoro Putina nikt na Zachodzie nie uznaje za jakąś stronę ewentualnych rozmów pokojowych.

Dużo mówi się co prawda, że Chiny zaczną otwarcie wspierać Rosję i dostarczać broń, ale to nie miałoby sensu z ich punktu widzenia. To tylko targowanie się. Chiny są uzależnione od wymiany handlowej z Zachodem, którego tak nienawidzą. Po co im zachodnie sankcje? To byłoby samobójstwo. Ponadto, przy całej antyzachodniej i antyukraińskiej retoryce oraz „planie pokojowym” zakładającym kontrolę Rosji nad okupowanymi terytoriami, Pekin stoi na stanowisku integralności terytorialnej Ukrainy. To dlatego że same Chiny obawiają się, że ktoś może podważyć ich integralność terytorialną. Chodzi o Tybet, Ujgurów, Tajwan (który Chiny, jak wiadomo, uznają za swój), Hongkong. A jakby pogrzebać głębiej, pewnie w innych chińskich prowincjach można by znaleźć podglebie do separatyzmów.

Płonne nadzieje

Polityka Zachodu jest więc taka: z Putinem żadnych rozmów nie będzie, żadnych kompromisów w sprawie Ukrainy nie będzie, natomiast z nowym przywódcą, najlepiej Nawalnym, po wycofaniu się z Ukrainy Zachód chce się układać. Może nie cały Zachód, ale USA i duża jego część na pewno. Czy Nawalny to dobry partner? 

Wypomina się mu, że w przeszłości popierał aneksję Krymu i wypowiadał się pogardliwie o Ukraińcach (mimo że sam ma ukraińskie korzenie). Teraz jego „team Nawalny” (prawie w całości zresztą przebywa na emigracji) twierdzi, że to już przeszłość. Możliwe, Nawalny to inteligentny polityk i wie, skąd wieje wiatr.

Pytanie, czy taka polityka USA i dużej części Zachodu ma sens. Na pewno deligitymizacja Putina to bardzo dobre posunięcie, powinna mieć miejsce już dawno temu. Jeśli chodzi o stawianie na Nawalnego, widać, że elity na Zachodzie chcą wykreować go na swego rodzaju rosyjskiego Atatürka. Mustafa Kemal Atatürk po I wojnie światowej, w obliczu upadku imperium osmańskiego, wyznaczył dla Turcji nowy kierunek i nową ideologię nowoczesnego nacjonalizmu i modernizacji oraz zbliżenia z Zachodem w miejsce imperializmu i konfrontacji. 

Wątpliwe jednak, czy Nawalny, jeżeli dane mu będzie dożyć w łagrze do końca ery Putina, będzie miał taki autorytet jak Atatürk. Rosjanie to też nie Turcy sprzed 100 lat. To społeczeństwo w stanie rozkładu. Raczej bardziej prawdopodobny jest scenariusz chaosu, jeżeli nie rozpadu Rosji. I żaden Nawalny tu nie pomoże. Stawianie na niego to jednak kolejny dowód, że Zachód wcale nie chce rozbijać Rosji, lecz chce ją uratować jako całość i podmiot. Nawet może trochę rozpaczliwie.


Autor jest dziennikarzem TV Biełsat

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Marcin Herman
Wczytuję ocenę...
Wczytuję komentarze...
Zobacz więcej
Niezależna TOP 10
Wideo