Pamiętam, jak w czasie strajku w 1988 r. na Uniwersytecie Warszawskim jedno z podziemnych pism wydrukowało karykaturę „strasznej baby” wykrzykującej do studentów:
„do nałuuuki!”. Straszna baba była ucieleśnieniem miłujących porządek, niemal wykształconych obywateli, którzy nie chcieli, by studenci mieszali się w politykę. „Straszna baba” i jej podobni świecili w telewizorze, krzyczeli na nas w radiu i krzywili się w gazetach.
Dzisiaj „straszna baba” wróciła. Zajęła się światem nauki.
„Straszna baba” wie, że zajmujący się katastrofą smoleńską to żadni naukowcy, a jeżeli nawet mają tytuły, to na niczym dobrze się nie znają. „Straszna baba” nie chce, by mieszać naukę do polityki. „Straszna baba” to duch jeszcze z ery gomułkowskiej, wywołany kiedyś na potrzeby Jaruzelskiego, a teraz Tuska. Nie byłoby jej bez działań prokuratury.
Prokuratura najpierw udawała, że nie widzi niezależnych badań, które podważają oficjalną wersję w sprawie katastrofy, potem, kiedy sprawa zaczynała budzić oburzenie opinii publicznej, przesłuchała kilku niezależnych ekspertów, ale nie bez efektów specjalnych. Naukowców pytano tak, jakby śledczy nigdy nie słyszeli o metodologii badań. Okazuje się, że ta zabawa miała sens – na głupie pytania nie dało się mądrze odpowiedzieć, i
właśnie te odpowiedzi znalazły się w „Gazecie Wyborczej”.
Tego typu pytań zapewne nie stawiano ekspertom zespołu rządowego.
Zresztą, biorąc pod uwagę skromny dorobek niektórych z nich, raczej pytałbym o ich moskiewskie studia, skłonność do brania łapówek i ulegania władzy. Ciekawe, co wynikłoby z przecieku odpowiedzi na tak zadane pytania? Ale nie idźmy tą drogą – zamiast naukowców zastraszać, należy ich nagradzać.
Tylko tak świat nauki może mocno się zaangażować w badania nad katastrofą. Jeżeli dojdzie do zmiany władzy, rząd powinien przyznać poważne fundusze (może od razu zaoszczędzić na komisji Laska i komórkach PR) na badania dla ekspertów i instytucji badawczych. Ponieważ badania powinny być weryfikacją istniejących ustaleń, warunkiem musi być to, by nie przyznawać funduszy tym, którzy brali udział w sporządzaniu rządowego raportu albo aktywnie wspierali pracujących przy nim ludzi. Nikt przecież nie może być sędzią we własnej sprawie. W ten sposób już dzisiaj można zachęcić naukowców do pewnej niezależności i dociekliwości.
W ramach grantu powinny znaleźć się też fundusze na solidne przebadanie zjawiska „kłamstwa smoleńskiego” – kto w nim uczestniczył, kto je organizował, gdzie była to tylko głupota, a gdzie celowe działania instytucji polskich i zagranicznych.
A skoro już o tym mowa, to prywatnie proszę o mały rozdzialik na temat „strasznej baby”. Trzeba tego upiora wreszcie zakołkować.
Źródło: Gazeta Polska
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Tomasz Sakiewicz
Wczytuję ocenę...