Scenariusz rozpadu Federacji Rosyjskiej w jej obecnym kształcie, jako konsekwencji napaści na Ukrainę, opisywał już dawno temu na łamach „Gazety Polskiej” prof. Piotr Grochmalski. Zgodnie z jego przewidywaniami skutki tego procesu będą porównywalne do upadku ZSRS, lecz poważniejsze, bo imperium Putina czeka wręcz implozja. O załamaniu się Rosji po nieudanej próbie ekspansji pisał też George Friedman. Dziś na taki rozwój wypadków zwracają uwagę nie tylko analitycy, ale też praktycy.
Ben Hodges, były głównodowodzący wojsk USA w Europie, a obecnie generał w stanie spoczynku, powiedział, że po pokonaniu Rosji przez Ukrainę Federację czeka rozpad. Dodał, że Zachód powinien być na to gotowy, żeby nie powtórzyła się sytuacja, gdy rozpad ZSRS zaskoczył cały świat. Hodges, choć generał w stanie spoczynku, ma swój udział w debatach dotyczących bezpieczeństwa USA i innych krajów NATO. W Polsce zresztą też jest znany, to od jego pomysłów i decyzji zaczęło się wzmacnianie wschodniej flanki NATO po pierwszej agresji rosyjskiej na Ukrainę (2014). Strach pomyśleć, gdzie bylibyśmy dziś jako Polska, gdyby nie ówczesna praca gen. Hodgesa i jego wizjonerstwo. Dziś warto brać jego słowa poważnie, więc powinniśmy zacząć zastanawiać się, analizować, co będzie po klęsce Rosji.
Ostateczne zwycięstwo Ukrainy i klęska Rosji jeszcze nie nastąpiły, ale już dziś widać procesy gnilne i pierwsze jaskółki tego, jak to będzie wyglądać i jakie będą konsekwencje. Na przykład: kremlowski oligarcha Jewgienij Prigożyn, który werbuje do swojej niby prywatnej, niby państwowej, powiązanej z GRU grupy Wagnera skazańców, obiecując im wypuszczenie z łagrów w zamian za wyjazd na inwazję na Ukrainę. Nawet jeśli (a jest to prawie pewne) robi tak na zlecenie Putina, jest to właśnie oznaka gnicia państwa, łamania jego prawa. Przecież do grupy Wagnera na wojnę wzięli nawet kanibala!
To też oznaka tego, jak to będzie wyglądać po klęsce Rosji i odsunięciu Putina. Oligarchowie będą rozwijali swoje własne armie, by ratować własny majątek, a może walczyć o władzę. Podobnie lokalni watażkowie, jeszcze dziś dość lojalni wobec Putina, z „gauleiterem” Czeczenii Ramzanem Kadyrowem na czele. Już wymogli na Moskwie, żeby ich żołnierze i siepacze wysyłani na Ukrainę walczyli i mordowali cywilów pod flagami swoich obwodów, „krajów”, „republik”. Doszło do tego, że nawet propaganda kremlowska oficjalnie mówi, że na Ukrainie walczą z Rosją „siły sprzymierzone”. Po klęsce ci „alianci” Rosji będą walczyć przeciwko Moskwie i przeciwko sobie o wpływy, pieniądze i terytorium. Z pewnością, jak to bywało w historii, zacznie się od Kaukazu, który najtrudniej kontrolować.
Skoro wspomniałem Ramzana Kadyrowa, który ma swoich siepaczy – kadyrowców, trzeba powiedzieć o drugiej stronie czeczeńskiego medalu – na Ukrainie w ramach Sił Zbrojnych Ukrainy walczą wolni Czeczeni. Nie ma żadnych wątpliwości, że ich celem po pobiciu Rosji na Ukrainie jest wkroczenie do Groznego i rozprawienie się z Kadyrowem.
Na podobnej zasadzie ochotniczy Legion Gruziński w ramach Sił Zbrojnych Ukrainy za ostateczny cel ma powrót do Gruzji i wyzwolenie, już w ramach gruzińskiej armii, okupowanej przez Rosję Abchazji i Osetii Południowej. Obecny miękki i dość prorosyjski rząd gruziński boi się nawet pomyśleć o tej operacji, ale żołnierze Legionu Gruzińskiego to zalążek przyszłej elity gruzińskiej. Tak samo przyszłą elitę wolnej Białorusi stanowić będą żołnierze białoruskiego Legionu im. Kalinowskiego (białorusko-polsko-litewski bohater i męczennik powstania styczniowego). Oni z pewnością prędzej czy później wkroczą do wyzwolonego od Łukaszenki i russkiego miru Mińska. Jest też parotysięczny kontyngent ochotników rosyjskich walczących w Siłach Zbrojnych Ukrainy pod nową flagą Rosji – biało-niebiesko-białą. Nawiązującą do barw Nowogrodu Wielkiego, jedynego republikańskiego przejawu państwowości rosyjskiej, zniszczonego ostatecznie przez Iwana Groźnego.
Rosji nie uratuje liberalna opozycja rosyjska. Wykazała ona i wciąż wykazuje swoją nieprzystawalność do realiów współczesnego świata, jest słaba, nie była w stanie ani trochę zachwiać reżimem Putina, by zapobiec ludobójstwu. Wątpliwości budzi prawdziwy stosunek części jej działaczy i sympatyków do Ukrainy czy szerzej – do Zachodu. Nierzadki na świecie jest pogląd, że wielu rosyjskich opozycjonistów ma skrzętnie ukrywany sentyment do dawnej, białej, imperialistycznej Rosji czy nawet do ZSRS. Są oczywiście odważne i godne podziwia postaci, ale to za mało. Polityka nie wybacza żadnej słabości, zawahania. Bierny opór, dysydenctwo – w Rosji się nie sprawdziły.
Ponadto Zachód już nie uwierzy w to, że może powstać jakaś liberalna Rosja z bronią atomową, rozbudowaną armią, czekistami. To już było i doprowadziło do raszyzmu i kolejnego ludobójstwa. Zresztą i tak by się nie udało, nawet gdyby znów spróbować takiego eksperymentu, tym razem na przykład z Aleksiejem Nawalnym.
To, co może zrobić Zachód po klęsce Rosji, i jest szansa, że to zrobi, bo raczej wyzbył się złudzeń co do reformowalności obecnej Rosji, to zażądanie pełnej denuklearyzacji i daleko posuniętej demilitaryzacji Rosji w zamian za uratowanie jej gospodarki, w zamian za uratowanie po prostu od głodu. Ale zastrzeżenie – nawet jeśli dojdzie do takiej umowy, Rosja dostanie kredyty w zamian za demilitaryzację i denuklearyzację, to i tak nie przetrwa. Nie ma tam żadnych sił, które utrzymałyby Rosję jako całość.
Od Rosji oddalają się też kraje, które uważa ona za swoje strefy wpływów. Mołdawia idzie w kierunku Unii Europejskiej, Armenia zaczyna liczyć na Stany Zjednoczone, Kazachstan to już raczej strefa wpływów Chin i Turcji, i trochę USA. Podobnie zresztą z innymi krajami Azji Środkowej. Azerbejdżan to już dawno bardzo bliski sojusznik, niemal brat, Turcji. Gruzja prędzej czy później będzie w NATO i UE, podobnie Ukraina i Białoruś. Próżnią po wpływach rosyjskich najbardziej zainteresowane są i będą Turcja oraz Kazachstan. W grze, chcąc nie chcąc, będzie musiał wziąć udział Zachód oraz sama Ukraina. Rosja stanie się strategiczną i humanitarną czarną dziurą. To dla wszystkich stwarza tyle samo szans co problemów. To może być jak z Syrią, gdzie od 11 lat trwa wojna domowa wszystkich ze wszystkimi.
Tego też już widzimy zalążki. Rosjanie zaczęli wyjeżdżać masowo z kraju jeszcze przed obecną inwazją, strumień zwiększył się po 24 lutego. Po ogłoszeniu mobilizacji to już zaczyna być exodus. Rosjanie szturmują granice Gruzji, Finlandia chce budować ogrodzenie, by powstrzymać nielegalne przekroczenia granicy. Bilety do krajów, do których można jeszcze z Rosji podróżować samolotem, osiągają niebotyczne ceny kilkunastu tysięcy dolarów.
To wszystko to symptomy rozkładu, a jednocześnie zapowiedź tego, co będzie w najbliższych latach, może dekadach. Co więc zrobimy w przyszłości ze szturmującymi nasze granice milionami uchodźców rosyjskich? Mam nadzieję, że w głosy takie jak gen. Bena Hodgesa, George’a Friedmana i prof. Grochmalskiego wsłuchują się planiści z Polski, innych krajów zachodnich, analitycy całego NATO, opracowują już plany na to wszystko. Rosja, taka jaką znamy, rzeczywiście się kończy i przestanie być zagrożeniem. Ale historia się nie kończy. Czekają nas, i nie tylko nas, nowe wyzwania i problemy, choć oczywiście zupełnie innego rodzaju.