- Dobrze, że pójdziecie tam teraz, bo niedawno w tym budynku odkryto ścianę, na tle której rozstrzeliwano więźniów – zapowiedział nam makabryczną "atrakcję" łotewski historyk Nikolajs. Naszą grupę dziennikarzy z Polski i Chorwacji czekała wizyta do „Domu na rogu” (łot. „Stūra maja”), jak potocznie określają byłą siedzibę represyjnych sowieckich organów - NKWD i KGB - mieszkańcy Rygi.
Sowiecka okupacja Łotwy rozpoczęła się 17 czerwca 1940 r., kiedy wojska ZSRS zajęły młodą wówczas republikę bałtycką. Już jesienią tego roku w Rydze utworzono siedzibę sowieckiej represyjnej instytucji – NKWD - którą z biegiem czasu zamieniono w miejsce rezydowania lokalnego KGB. W tym celu przejęto jedną z pokaźnych secesyjnych kamienic, w której architekt Aleksandrs Vanags przewidywał mieszkania na wynajem, oraz parter z przestrzenią handlową. Jednak ostatecznie właśnie tu więziono i przesłuchiwano obywateli Łotwy, których władze okupacyjne uważały za przeciwników reżimu komunistycznego. W czasach sowieckiej okupacji, która na Łotwie trwała w latach 1940-1941 i ponownie w latach 1944-1991, NKWD-KGB wszczęło na Łotwie 48 tys. spraw karnych za „zbrodnie” przeciwko reżimowi komunistycznemu. Czyli proces dotknął ok. 4 proc. mieszkańców kraju. W 1991 roku państwo łotewskie odzyskało niepodległość i ogłosiło Komitet Bezpieczeństwa Państwowego (KGB) ZSRS organizacją przestępczą przeciwko interesom narodu łotewskiego i zlikwidowało go.
Do muzeum pędziliśmy z całych sił, by zdążyć przed zamknięciem. Dotarliśmy w momencie, kiedy rzeźbione drewniane drzwi do budynku otworzyły się i jeden po drugim z nich pojawiali nastolatkowie, którzy przyszli tu ze szkolną wycieczką. Wychodzili długo, bo drzwi były tak wąskie, że żeby trafić na zewnątrz lub do środka, trzeba było dosłownie się przeciskać.
W muzeum na nas już czekano. – Budynek ten oddano do użytku w 1911 r. W 1918 r. Łotwa ogłosiła niepodległość i w latach 20. budowlę przejęło łotewskie Ministerstwo Finansów, a następnie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych – wprowadzała nas pokrótce w historię przewodniczka Veronika. Staliśmy w przestrzennym pomieszczeniu, z wysokimi rzeźbionymi sufitami, mozaiką z kafelków na podłodze i… lustrami na ścianach. I tylko wielkie szyby na parterze, które niegdyś miały być witrynami sklepów, przypominały o sowieckich metamorfozach, albowiem oszklone były mlecznym szkłem i zabezpieczone kratami.
- A teraz zapraszam – zwróciła się do nas młoda kobieta, doprowadzając do ciasnej windy z epoki. – Widzicie w głębi jeszcze drugie drzwiczki? Tam umieszczano więźnia, dociskając go tymi drzwiczkami. Resztę ciasnej przestrzeni zajmowali sobą ochroniarze, którzy doprowadzali człowieka na górę w celu przesłuchania.
Dalej skręciliśmy w prawo i znaleźliśmy się w długim ciasnym korytarzu. Po obu stronach znajdowały się byłe cele. Kilka bardzo ciasnych, 0,5 metra na 0,5 metra. W tych nie było okien ani światła. Tylko okrągły zaszklony otwór, by strażnicy mogli zajrzeć do środka. W takim ścisku i całkowitej ciemności więźniowie tracili rachubę czasu, nie orientując się, jak długo siedzą, czy jest dzień, czy noc. Dalej była jedna większa cela z ławkami, 2 na 2 metry. – Tu trzymano kilkanaście osób. Lampa pod sufitem świeciła dzień i noc, a za toaletę służyło wiadro przy drzwiach – działa na wyobraźnię nasza przewodniczka.
W jednym z pokoi odtworzono pokój do przesłuchiwań. Biurko, telefony, blaszana umywalka. Przy ścianie szafa z imitacją dawnej kartoteki. – Jednak większość archiwów przy rozpadzie ZSRS została wywieziona do Moskwy – skomentowała Veronika, widząc nasze zainteresowanie szafą. Owszem, służby i historycy Republiki Łotewskiej w 1991 r. pozostały tylko z małym wycinkiem dokumentów sowieckich służb, zbierając informacje czasami dosłownie po urywkach z podartych dokumentów. Dopiero w 2018 r. Sejm Łotwy wprowadził poprawki w ustawie, na mocy których opinia publiczna uzyskała otwarty dostęp do wszystkich kartotek sowieckich agentów, które tylko częściowo ilości udało się odzyskać.
Wąski korytarz kończy się małymi drzwiczkami i żelazną drabiną, która prowadzi w dół do małego wewnętrznego podwórka - tam też wiszą kraty. Tu więźniowie mieli szansę na krótkie spacery. Następnie korytarz skręca w prawo i widzimy schody w dół do piwnicy. - Chodźmy – zachęciła Veronika, zapalając światło.
– Tu funkcjonariusze KGB urządzili kuchnię. Wszystko gotowało się w tych dwóch olbrzymich garnkach. Dosłownie razem. Często to właśnie było przyczyną zatruć i szybszej śmierci więźniów
– wyjaśniła kobieta.
Z kuchni weszliśmy w całkowity zmrok. Tam głębiej były kolejne cele, do których wchodzić było jeszcze straszniej niż do tamtych na górze. Więc tylko spojrzeliśmy do środka pomieszczeń ziejących ciemnością.
Psychologiczny dyskomfort czuli wszyscy. – Jak się pracuje w takim miejscu? – zapytał naszą przewodniczkę Miho, kolega-dziennikarz z Chorwacji. – Jestem tu od kilku miesięcy. Przyszłam i od raz poczułam, że moim obowiązkiem jest tu pozostać, by pracować. Mimo iż atmosfera dawniej katowni robi swoje – przyznała się kobieta, zostawiając za nami w piwnicy włączone światło…
Ale najbardziej makabryczne miejsce na nas dopiero czekało. – W ryskim Muzeum Okupacji powiedziano nam dziś, że niedawno odkryliście ścianę. Tę, gdzie rozstrzeliwano więźniów – zagadałam Veronikę. Kobieta była ciut zaskoczona moim pytaniem, ale odpowiedziała zatwierdzająco. W zasadzie ścianę odkryto jeszcze w 2017 r., jednak na jej zbadanie przyszło czekać cztery lata. – Tu – pokazała nam, zapalając światło w kolejnej sali. Ściana z licznymi śladami po kulach na ścianach była przygnębiająca. Dawne miejsce zabójstw przez lata było zabudowane – podzielone na dwa pokoje, pośrodku wybudowano ścianę i drzwi. Miejsce stracenia więźniów znajdowało się tuż obok wrót, by bezpośrednio ładować ciała do ciężarówek i wywozić. W pomieszczeniu ponownie znajdowała się blaszana umywalka.
Na ścianie makabrycznego pokoju upamiętniono ofiary represyjnych służb sowieckiego okupanta. Większość miała dwie te same daty śmierci – 23 maja 1941 r. lub 22 czerwca 1941 r. W czerwcu 2021 r. przeprowadzono tu badania kryminologiczne, potwierdzające ślady krwi na ścianie. Eksperci znaleźli ponad 200 dziur po kulach, w części z nich zostały kule ze śladami krwi. Według obliczeń łotewskich historyków, od początku 1941 r. do końca czerwca tegoż roku sowieckie organy zabiły w tym pomieszczeniu co najmniej 188 osób.
Zdjęcia z czasów niemieckiej okupacji Łotwy (1941-1945) okazują to same pomieszczenie - ściany są pokryte czarnym, gumowym materiałem, żeby nie zabrudzić ich podczas egzekucji, a na podłodze widać płytki. Na to samo wskazał nasz kolega Miho. – Zauważyliście, że na podłodze w większości pomieszczeń są płytki? Tak łatwiej zmywało się krew ofiar – konstatował.
- Za co można było zostać więźniem? – zapytał następnie Miho. – Za wszystko. Zesłać do łagrów mogli nawet za to, że ktoś nie chciał oddać do kołchozu jedynej krowy w gospodarstwie – odpowiedziała Veronika. Rzeczywiście represje sowieckie dotknęły wszystkich warstw łotewskiego społeczeństwa, co miało zapobiec wszelkim protestom przeciwko Sowietom.
Po odzyskaniu niepodległości i do 2008 r. w Domu na Rogu znajdowała się siedziba już łotewskiej policji. W 2015 r. rząd Łotwy podjął decyzję o odnowieniu fasady budynku w celu zachęcenia do kupienia go osób prywatnych. Nowy właściciel byłby zobowiązany do zachowania ekspozycji poświęconej sowieckiemu terrorowi co najmniej do 2050 r.
- Póki co w środku budynek niszczeje. Na dole mamy muzeum, ale pomieszczenia na górze są w złym stanie – wskazała Veronika. Zresztą było to widać gołym okiem. Sowiecka farba olejna schodziła zarówno ze ścian, jak i drzwi cel. – Czekamy dalej na kupca.
Rocznie utrzymanie budynku generuje państwu koszty w wysokości 90 tys. Muzeum z kolei zajmuje 700 m kw. z 8000 m kw. Trzy próby wystawienia budynku na sprzedaż nie powiodły się. Cena została zmniejszona z 4,25 mln euro do 3,4 mln euro. Jednak jeszcze bardziej odstraszyły odkrycia kryminologów z 2021 r. potwierdzające obecność na kulach w pokoju straceń krwi.
Menedżer firmy nieruchomościowej „Latio” Edgars Šins w rozmowie z portalem la.lv zauważa, że Dom na Rogu będzie bardzo trudnym obiektem do sprzedania. - Nie jest łatwo sprzedawać nieruchomości z taką historyczną aurą i moralnym obciążeniem. Trudno mi sobie wyobrazić, że inwestorzy będą chcieli być kojarzeni z wizerunkiem Domu na Rogu. Niewątpliwie wpłynie to na realizację każdego biznesplanu – stwierdził.
Alternatywnym rozwiązaniem byłoby pozostawienie Domu na Rogu we własności państwowej i wybudowanie w nim większego muzeum lub umieszczenie siedziby którejś z instytucji państwowych. Jednak żadna z instytucji państwowych nie wykazała zainteresowania przeprowadzką do tego budynku, prawdopodobnie obawiając się negatywnego wizerunku.
- Jedną z propozycji było zaadaptowanie Domu na Rogu do potrzeb współczesnej łotewskiej Służby Bezpieczeństwa. Byłby to symboliczny krok, bo służby, które dbały o bezpieczeństwo Łotwy, działały już w tym budynku za czasów pierwszego niepodległego państwa łotewskiego. Jednak kierownictwo naszych służb specjalnych odrzuciło ten pomysł, bo nie podobają im się skojarzenia związane z Domem na Rogu i jego historią
– powiedział łotewski architekt Pēteris Bajars.