Już za półtora tygodnia wybory w Niemczech. Polityka, jak sport, bywa nieprzewidywalna. Gdy rok temu lewica w RFN spadała w sondażach na łeb, na szyję i ledwo broniła trzeciego miejsca w rankingu partii, daleko za CDU/CSU i Zielonymi, a tuż-tuż przed eurosceptyczną Alternatywą dla Niemiec – wydawało się, że SPD podzieli los lewicy włoskiej i francuskiej, które aby istnieć, musiały katastrofalnie przegrać parę razy wybory i zacząć funkcjonować w zupełnie innej formule.
Okazało się jednak, że niemiecka lewica odbiła się od dna i dziś po raz pierwszy od 20 (!) lat ma spore szanse wygrać wybory do Bundestagu. Jeśli to Olaf Scholz z SPD wejdzie w kanclerskie buty, co to będzie oznaczać dla Polski? Zapewne jeszcze większe zbliżenie z Rosją, choć może to zabrzmieć jak paradoks w sytuacji, gdy dopiero co został ukończony niemiecko-rosyjski Gazociąg Północny i to pod parasolem czarnych, czyli CDU/CSU. Z kolei wygrana Zielonych, która parę miesięcy temu wydawała się bardziej prawdopodobna niż teraz, może oznaczać dla Polski inny poważny problem – chodzi o jeszcze ostrzejsze ideologiczne żądania zarówno w relacjach bilateralnych, jak i via UE oraz wobec polskich kopalń.