Clifford Chance i kagiebiści od remontu Tu-154 » czytaj więcej w Gazecie Polskiej! Więcej »

Konwencje i niekonsekwencje

Cały zeszły tydzień pełen był medialnych przekazów i plotek, z których wyłaniał się obraz postępującej degrengolady Platformy Obywatelskiej. Kolejne sondaże pokazywały rosnącą przewagę ugrupowania Szymona Hołowni i stałą już tendencję spychającą PO na trzecią pozycję w naszych partyjnych rankingach. Do Hołowni przeszedł kolejny parlamentarzysta Koalicji Obywatelskiej, tymczasem wśród pozostałych jeszcze działaczy miało się rozpocząć zbieranie podpisów w sprawie odwołania Borysa Budki z funkcji przewodniczącego. Partia oficjalnie zaprzecza, lecz nieoficjalnie szuka ponoć źródła przecieku. W sobotę odbyła się konwencja PO poświęcona polityce zagranicznej, jednak potwierdziła ona tylko fatalną kondycję partii, nie tylko z racji swej merytorycznej nędzy.

Merytoryczna nędza to jednak nic nowego, do tego zjawiska mogliśmy przyzwyczaić się przez ostatnich kilkanaście lat. Przez większą część tego czasu nie przeszkadzała ona w żaden sposób ani Polakom, ani tym bardziej kształtującym ich opinie mediom. 

W poszukiwaniu ciepłej wody za granicą

Nie jest też ona wyłączną specyfiką Platformy, to raczej zaraźliwa choroba dotykająca wszystkie siły polityczne celujące w target, który kiedyś można by zbiorczo określić jako „partię ciepłej wody w kranie”. Ciepła woda zmieniła się z czasem w ciepłe kluchy i straciła tym samym na swej atrakcyjności. 

Politycy Platformy zauważyli jednak zupełnie nowy dla siebie problem. Poświęcona polityce zagranicznej Polski impreza przeszła praktycznie bez echa, nie była pokazywana i komentowana właściwie ani w mediach życzliwych, ani nieżyczliwych. Nikomu nie chciało się już nawet policzyć, ile razy w sobotę Borys Budka wspomniał o Jarosławie Kaczyńskim, być może dlatego, że o wiele ciekawsze byłoby sprawdzić, ile faktycznie zebrano podpisów przeciwko obecnemu przewodniczącemu PO. 

O fatalnej kondycji partii pod jego kierownictwem donoszą już nawet media w rodzaju Onetu, na którym o minorowych nastrojach wewnątrz PO i pomysłach zastąpienia Budki Trzaskowskim pisze Kamil Dziubka. Tradycyjnie jednak najwięcej plotek z Platformy wycieka do „Wprost”, które pierwsze podało informacje o podpisach. „Trudno dociec, co tak naprawdę interesuje nasze media. Znakomita debata #BezpiecznaPolska pełna konkretów o wychodzeniu z dyplomatycznej izolacji i zapaści obecnych relacji międzynarodowych od UE po USA nie doczekała się transmisji ani komentarzy. Ciekawe dlaczego” – pisze na swoim Twitterze weteranka Marca ’68, Iwona Śledzińska-Katarasińska, jednak cytat ten to raczej zabawna puenta do odpowiedzi na pytania w nim zawarte.

Platforma Obywatelska nie jest partią mającą prawo do krytykowania polityki zagranicznej innych, w tym rządzących obecnie. Dyplomacja ery Tuska, Kopacz i Sikorskiego była jedną z większych kompromitacji tej ekipy i choć większość innych spraw przysłania tutaj oczywiście Smoleńsk i relacje z Rosją jako takie, lista przewin przecież na nich się nie kończy. 

Realia i rojenia „wirtuoza” dyplomacji

Skoro jednak to Rosja przez ostatnie dni, miesiące i lata jest kluczowym tematem, przypomnijmy sobie, że to specjalista od dyplomacji Radosław Sikorski widział ten kraj w zachodnich strukturach bezpieczeństwa, sławił na łamach prasy Putina jako demokratę, a całą polską politykę zagraniczną przestawiał na nowe, szersze od tych używanych za zachodzie Europy, tory. Sikorski zapowiadał odejście od praktyki współpracy z krajami Europy Wschodniej prowadzonej w naturalnej kontrze wobec Rosji i dla wzmocnienia samodzielności i bezpieczeństwa regionu na rzecz bliższych relacji z Moskwą. 

Było to możliwe w logice Platformy tak długo, jak długo interesy Rosjan i Niemców pozostawały wprost zbieżne, czyli do czasu rosyjskiej napaści na Ukrainę. Relację z postsowiecką (i to z biegiem lat postsowiecką coraz bardziej) Rosją oparte były na dwóch filarach – naiwności i uległości, która zwłaszcza po 10 kwietnia 2010 r. zamieniła się wręcz w służalczość. Odznaczenia dla pracującej w Smoleńsku bezpieki czy Paweł Graś przepraszający po rosyjsku jej funkcjonariuszy to pierwsze z brzegu symbole polityki tych wirtuozów dyplomacji. Polityka zagraniczna z polityką historyczną splotły się wkrótce potem przy paleniu zniczy i budowie pomnika w Ossowie. Wektor ten zmienił się tylko dlatego, że Niemcom przestało być z Rosją po drodze, jak zresztą widzimy, nie całkiem i nie na długo, co zresztą wpycha nas samych w dość absurdalną sytuację, w której największą szansą na rezygnację z zagrażającego nam gazociągu Nord Stream 2 jest wygrana w niemieckich wyborach Zielonych. 

Politykę PO wobec tego sąsiada najlepiej podsumowuje wiernopoddańcza mowa Sikorskiego, obawiającego się niemieckiej bezczynności i wzywającego Angelę Merkel do wzięcia większej odpowiedzialności za Europę. Tamte słowa niewątpliwie przejdą do historii, mam jednak nadzieję, że nie zapamięta ona ówczesnego szefa dyplomacji jako wizjonera, lecz tak jak na to naprawdę zasłużył – i jak widzimy go w większości dzisiaj. 

Dziś Platforma wypomina prawicy współpracę z Orbánem czy Salvinim, całkowicie pomijając fakt, że inne spojrzenie tych liderów na Rosję ma o wiele mniejszy realny wpływ na politykę Polski czy sytuację Unii niż wszystkie znakomite interesy, jakie robią z nią Francja, Niemcy czy Holandia. Pojęcie „solidarność energetyczna” jest dziś całkowicie martwe, może więc warto, by PO najpierw przypomniała sobie również o nim, zanim zacznie ustawiać na nowo kwestię naszego bezpieczeństwa na arenie międzynarodowej.

Zamiast tego pojawiają się rojenia Sikorskiego o czymś w rodzaju paneuropejskich WOT kierowanych przez Brukselę.

Politycy PO chcą normalizować nasze relacje nie tylko z Unią Europejską czy Niemcami, lecz także ze Stanami Zjednoczonymi. Problem z nimi polegać ma na zbyt późnych gratulacjach naszego prezydenta dla Joego Bidena i jest to kwestia podnoszona zupełnie na poważnie. Platforma tymczasem nie była partią proamerykańską (tu znów najwięcej mówi nam sam Sikorski), z łatwością przyjęła choćby Obamowski reset, a z tarczy gotowa była rezygnować sama, byle tylko nie można było uznać jej za sukces prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Donalda Trumpa w czasach prezydentury politycy PO potrafili zwyczajnie obrażać, przykład dał sam Tusk mówiący, że jeden Donald w polityce wystarczy (trudno się nie zgodzić, ale to inna sprawa), jednak najdalej poszedł chyba Michał Szczerba piszący w 2016 r., że miejsce zwycięzcy wyborów w USA jest w śmietniku. 

Przepychanki przy medialnej wajsze

Ciszę wokół konwencji niektórzy tłumaczą sobie przestawieniem medialnej wajchy. Coraz częściej natrafić można na opinie komentatorów, że TVN24 zaczyna bardziej stawiać na inicjatywę swojego dawnego gwiazdora Szymona Hołowni. Trudno się temu dziwić, tak jak trudno zachować cierpliwość wobec toczonej wewnętrznymi konfliktami PO. 

Niektórzy jednak nie potrafią pogodzić się z tą sytuacją, a nerwowość widoczna w szeregach internetowego zaciągu Platformy uderza zarówno w nią samą, jak i w głównego konkurenta. Po zmianie politycznych barw przez posła Mirosława Suchonia bardzo wiele krytyki spotkało działaczy jego dawnej koalicji i braku pomysłów na zatrzymanie działaczy. 

Z drugiej strony Szymon Hołownia bardzo często odbierany jest przez najbardziej wiernych z wiernych jako cichy sojusznik Jarosława Kaczyńskiego. Świadomy lub nieświadomy swojej roli gwarant dalszej władzy PiS. Pamiętajmy, że choć nie ma to związku z rzeczywistością, podobne pretensje pojawiły się wobec Hołowni jeszcze w czasie kampanii prezydenckiej, gdy najpierw odbierać miał głosy Trzaskowskiemu, a później zbyt słabo go wspierać. Nie wybaczono też całkiem sporej przecież części wyborców byłego dziennikarza, którzy swoje głosy przerzucili na Andrzeja Dudę, choć naprawdę trudno tu dopatrywać się jego winy. 

W sposób mocno histeryczny ten sposób myślenia pokazuje artykuł Cezarego Michalskiego opublikowany na portalu Wiadomo.co. Michalski zarzuca partiom politycznym, zwłaszcza Lewicy i ruchowi Hołowni, że rozważając poparcie PiS w sprawie Krajowego Planu Odbudowy, biorą de facto udział w zaplanowanym przez Jarosława Kaczyńskiego ostatecznym linczu na Platformie. „Zbyt wielu polityków lub narcyzów sądzących o sobie, że są politykami, wbrew całej swojej antypisowskiej retoryce uważa tak naprawdę, że w Polsce w gruncie rzeczy nic się nie stało” – alarmuje publicysta, budząc entuzjazm choćby Waldemara Kuczyńskiego czy Adama Szejnfelda, równocześnie powodując wzburzenie najmocniej chyba w jego tekście obrażanej Lewicy. Emocje są bardzo silne, zapewne pewną rolę odgrywa tu również dawna przemiana Michalskiego z konserwatysty w lewicującego kibola Platformy, poprzedzona jego rozstaniem z dawnym środowiskiem, niejako wymuszonym przez osobiste wątki jego życiorysu. 

Ponieważ jednak świat polskiej polityki przestaje być dwubiegunowy, nawet jeśli jest to zmiana czysto pozorna, spodziewać się należy kolejnych desperackich prób jego obrony.

 

 



Źródło: Gazeta Polska

 

prenumerata.swsmedia.pl

Telewizja Republika

sklep.gazetapolska.pl

Wspieraj Fundację Niezależne Media

Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Krzysztof Karnkowski
Wczytuję ocenę...
Zobacz więcej
Niezależna TOP 10
Wideo