

Raport irlandzkiego rządu jest wstrząsający. Liczący 3 tysiące stron i przygotowywany przez 6 lat dokument podaje, że przez ponad 70 lat ubiegłego wieku, w prowadzonych przez instytucje religijne domach opieki zmarło przedwcześnie około 9 tys. dzieci, a kolejne tysiące zostały odebrane ich niezamężnym matkom. To informacje dramatyczne.
Trudno nie zapłakać nad losem kobiet i dzieci, trudno nie zasmucić się losem tych, których powołaniem była służba, a których włączono instytucjonalnie – w imię dobra – w służbę złej sprawie. Warto też pamiętać, że swoją rolę w tym procederze miało także państwo i społeczeństwo, teraz umywające od tego ręce i całą winę zrzucające na instytucje kościelne. Nie, nie piszę tego, by kogokolwiek bronić, bo nie o to chodzi, ale by pokazać, że sprawa jest bardziej skomplikowana i ma wiele wymiarów. Jednak – z perspektywy wiary, przynajmniej dla mnie – istotne jest to, by dostrzec, jakie były przyczyny tego, że tak długo takie działania były możliwe. Tym czymś było niechrześcijańskie, nieewangeliczne rozumienie grzechu i postrzeganie grzesznika. Tam nie było miłości do grzesznika, takiej prawdziwej, która akceptuje go takim, jakim jest, i pomaga mu. Nie było tam także świadomości, że zazwyczaj popełniamy błędy nie z zepsucia, nie ze zła, lecz ze słabości, dobrych intencji. Gdzie tej świadomości brak, tam walka z grzechem za łatwo przekształca się w walkę z grzesznikami. Pragnienie zaś moralnie czystego społeczeństwa prowadzi niekiedy do czyszczenia społeczności, zsyłania na margines tych, którzy nie dorastają do standardów (do których i my zazwyczaj nie dorastamy, ale potrafimy to lepiej maskować). Purytanizm czy w wersji katolickiej jansenizm jest niebezpieczny, także gdy ukrywa się pod maską gorliwości o moralność społeczną. Bez miłości do drugiego, także grzesznika, pozostaje tylko przemoc. To jest ważna lekcja także dla nas w Polsce.


