Clifford Chance i kagiebiści od remontu Tu-154 » czytaj więcej w Gazecie Polskiej! Więcej »

Czerstwy chleb zamiast opłatka. Tak sportowi idole spędzali święta za więziennym murem

Święta Bożego Narodzenia to czas spokoju, radości i szczęścia w rodzinnym gronie. Czas spotkań i kolędowania z najbliższymi. "Właśnie rozłąka z tymi, których się kocha jest w więzieniu najgorsza. Każdy dzień w kryminale to piekło, ale człowiek z czasem się z nim oswaja. W święta wpada się się w dół. Tęsknota jest największa" - opowiada Włodzimierz Trams, jeden z najlepszych polskich koszykarzy w historii, który został skazany na pięć lat pozbawienia wolności za przemyt złota.

zdjęcie ilustracyjne
pixabay.com

Życie nie jak w Madrycie

Trams w drugiej połowie lat 60-tych XX wieku był u szczytu popularności i sportowej sławy. Za koszykarza Legii Real Madryt oferował wtedy 300 tysięcy dolarów. Za taką sumę można było kupić kamienicę do remontu w centrum Warszawy. Oczywiście wojskowe władze stołecznego klubu nie zgodziły się na transfer, ale już sam fakt, że hiszpański potentat chciał ściągnąć zawodnika zza żelaznej kurtyny był nie lada sensacją. Kiedy Włodek z reprezentacją Polski zajął szóste miejsce na Igrzyskach Olimpijskich w Meksyku w 1968 roku, stał się pierwowzorem obecnego celebryty.

A wiadomo, że w człowieka ze świecznika najłatwiej uderzyć. W skrócie – 13 lutego 1971 roku zostałem przez żandarmerię wojskową zabrany z domu na Czerniakowie pod zarzutem przemytu dwóch kilogramów złota. Dzień wcześniej wróciliśmy z wyjazdowego meczu Pucharu Zdobywców Pucharów z Fidesem Neapol. W moim przedziale celnicy znaleźli ów kruszec, który ukryłem w świetlówkach. Zostałem zdegradowany i skazany na pięć lat więzienia

- opowiada były sportowiec.

Odsiadywałem wyrok w różnych zakładach karnych na terenie kraju. W jednych były lepsze warunki, w innych fatalne. Ale w każdym z kryminałów zawsze najgorszy był okres świąt. Szczególnie fatalnie znosiłem Boże Narodzenie na początku odbywania tej absurdalnej kary, 38 miesięcy, jakie spędziłem na Rakowieckiej w Warszawie. Na święta dostawaliśmy po kawałku śledzia, który gdyby miał nogi, to by uciekł z miski. Taki był nieświeży. Do tego "witraż", czyli coś w rodzaju zupy z buraków z ochłapami jakiegoś mięsa. No i jeszcze kosteczka margaryny grubości paznokcia, którą rozsmarowywało się na chlebie z gliny. Żeby zapomnieć, nie myśleć, nie tęsknić, piliśmy czaj. Wtedy w celach nie było kontaktów, nie można było mieć w zasadzie nic swojego, dlatego grzałkę, tzw. buzałę, robiliśmy z żyletek. Do kubka wsypywało się całą paczkę herbaty popularnej i parzyło. Jak człowiek walnął kubek czaju, to chodził nakręcony, jak po pół litrze

- wspomina koszykarz.

Włodzimierz Trams z pięcioletniego wyroku odsiedział trzy i pół roku. Po wyjściu na wolność zdjęto z niego dożywotnią dyskwalifikację. Wrócił na parkiet. Trafił do Baildonu Katowice, który niemal w pojedynkę wprowadził do pierwszej ligi.

Dziś pan Włodek, to starszy, głęboko wierzący, schorowany człowiek. Choć z czasów kariery zawodniczej wspomnień ma od liku, to myślami najczęściej wraca do świąt spędzonych za kratami.

Po tym, co przeżyłem, dziękuję Panu Bogu, że ten wyjątkowy czas może mi upływać w otoczeniu najbliższych

- mówi łamiącym się głosem Tarms.

Pobił tajniaków przed restauracją

Dziesięć lat przed koszykarzem Legii, za więzienny mur trafił inny olimpijczyk – brązowy medalista z Rzymu (1960 rok) w boksie – Marian Kasprzyk. Jeden z najlepszych pięściarzy w dziejach tej dyscypliny, już po wyjściu z kryminału, w 1964 roku w Tokio zdobył wywalczył olimpijskie złoto. Ale zanim to nastąpiło, w 1961 roku pan Marian wdał się w awanturę w restauracji „Beskid” w Bielsku – Białej. Do bójki sprowokowali go trzej milicyjni tajniacy. Pięściarz, choć spokojny, nie wytrzymał i przed lokalem znokautował agresorów.

Następnego dnia rano milicja zwinęła mnie z domu. Już mnie nie wypuścili. Dostałem sankcję, a potem wyrok jednego roku pozbawienia wolności i zostałem przewieziony do zakładu karnego. W Bielsku siedziałem krótko, bo właśnie zaczynał się remont więzienia i porozsyłali nas po innych ośrodkach na Śląsku. Ja trafiłem do Katowic. Najgorsze do wytrzymania były święta. Pamiętam, że kiedy w wigilię śpiewaliśmy kolędy, to płakaliśmy. Opłatek dostarczały nam rodziny, a jeśli nie, to dzieliliśmy się czerstwym chlebem. Do więźniów dopuszczano księdza, który chodził po celach i chętni mogli się wyspowiadać. Oczywiście o dwunastu potrawach nie było mowy. Na kolację jedliśmy to, co dostarczyli nam z domów, Wystawialiśmy, co kto miał, na stół i tyle. Królowały „katoliki”, czyli śledzie

- zdradził mistrz.

"Powrót do domu po długiej tułaczce"

Czas spędzony za kratami, a później poważna choroba sprawiły, że pan Marian zwrócił się ku Bogu. Powrót do wiary nastąpił 8 grudnia 1992 roku. W święto Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryji Panny.

Tego dnia, po trzydziestu latach, poszedłem do spowiedzi. Zanim odważyłem się wyznać grzechy, zachorowałem. Zaczęło się niewinnie, nic mnie nie bolało. Jednak któregoś dnia załatwiłem się z krwią. Sporo jej było. Poszedłem do lekarza w Bielsku, a ten, kiedy przedstawiłem mu objawy, od razu zawiózł mnie do profesora Górki do Katowic. Po serii badań usłyszałem wyrok: nowotwór. Trzeba się spieszyć. Termin operacji wyznaczono za miesiąc. Kiedy wróciłem do Bielska, nogi same mnie zaniosły do kościoła. Byłem jak zahipnotyzowany. Wchodziłem, cofałem się, znowu wchodziłem, wycofywałem... W końcu wszedłem do świątyni. Traf chciał, że trwała spowiedź. Ustawiłem się za ludźmi, a kiedy przyszła moja kolej, klęknąłem i wyznałem grzechy. Po trzech dekadach bez Pana Boga! Kiedy odmawiałem pokutę, to się popłakałem. Ale nie tak, że poszła mi łezka, ale normalnie zacząłem szlochać. Nie mogłem tego opanować. I, w co można nie wierzyć, ale przy każdej modlitwie płakałem jeszcze ze trzy lata. Te wszystkie emocje mnie wreszcie puściły. Czułem się, jakbym po bardzo długiej tułaczce wrócił do domu

- opowiadał zduszonym ze wzruszenia głosem Kasprzyk.

Dziś mistrz pięści, to zażywny 81- latek. Regularnie uczestniczy w nabożeństwach i tworzy... różańce w barwach kółek olimpijskich. "Dzięki Bożej pomocy przetrwałem i więzienie i poważną chorobę - jest za co dziękować Panu" - mówił w książce "Sport zza krat".

 



Źródło: niezalezna.pl

 

#Marian Kasprzyk #Włodzimierz Trams #więzienie #inne sporty #koszykówka #boks #sport #Boże Narodzenie

prenumerata.swsmedia.pl

Telewizja Republika

sklep.gazetapolska.pl

Wspieraj Fundację Niezależne Media

Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Piotr Dobrowolski
Wczytuję ocenę...
Zobacz więcej
Niezależna TOP 10
Wideo