Podziel się swoim 1,5% podatku na wsparcie mediów Strefy Wolnego Słowa. Dziękujemy za solidarność! Dowiedz się więcej »

Messi zostaje w Barçy

Saga z transferem Leo Messiego dobiegła końca, choć wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że to nie koniec spięcia legendy klubu z zarządem FC Barcelona. Nie ma co ukrywać: obie strony bardzo sobie zaszkodziły, do tego stopnia, że aż trudno wyobrazić sobie wzorową współpracę i powrót do tworzenia piłkarskiej potęgi na Camp Nou.

Jeśli masz taką pozycję w światowym futbolu, jaką zyskał w ciągu ostatniej dekady Leo Messi, zarabiasz miliony euro i stać cię na najlepszych prawników globu, to po prostu nie możesz się wygłupić. A tak koniec końców można spuentować zachowanie argentyńskiego snajpera, który sądził, że prezes Josep Bartomeu i skompromitowani działacze wokół niego pozwolą mu odejść. Messi poszedł na wojnę nie z karabinem, ale z listem w formie burofaxu (to usługa faksu między urzędami pocztowymi, charakterystyczna dla Hiszpanii). Gdy dwa tygodnie temu świat obiegła informacja o wysłanym piśmie z oficjalną prośbą piłkarza o odejście, kibice mogli się przenieść w czasie do lat 90.

Polegasz na słowie Bartomeu, polegniesz

Burofax miał oznaczać rychły transfer – w piłkarskiej rzeczywistości z niewolnika nie ma pracownika, a przypadek Cristiano Ronaldo z 2018 r. pokazał jasno, że nawet symbol klubu nie musi tam tkwić aż do emerytury. Śladami Portugalczyka chciał pójść Messi, tyle że obrał kierunek Wysp Brytyjskich i Manchester

City pod wodzą Pepa Guardioli.

Kapitan Barcelony wierzył, iż Bartomeu dotrzyma słowa i uruchomi specjalną klauzulę w kontrakcie obowiązującym do 2021 r. Specjalny zapis umożliwiał gwieździe odejście po każdym z sezonów za darmo, jeśli Messi się wypali, przestanie się mu podobać projekt, słowem, przestanie mu się chcieć grać dla Barçy. Taki kontrakt miał być ukłonem w stronę najlepszego zawodnika w historii klubu, który zdobył ponad 30 trofeów w bordowo-niebieskich barwach i sześć Złotych Piłek w plebiscycie „France Football”.

Messi uwierzył, że jego pracodawca dotrzyma słowa. Sezon zakończył się z powodu pandemii później, Barcelona została wyeliminowana 14 sierpnia z Ligi Mistrzów przez nokaut 2:8 od Bayernu Monachium – był to ostatni oficjalny mecz Messiego w rozgrywkach 2019/2020. Bartomeu jednak powołał się na literę prawa – Argentyńczyk ma czas na odejście po każdym roku gry, ale musi ogłosić swoją decyzję do 10 czerwca.

Skoro nic nie mówił w trakcie przerwanych rozgrywek, to nie ma tematu. Transfer według prezesa Dumy Katalonii był możliwy, ale za nie mniej niż 700 mln euro, czyli klauzulę zapisaną w kontrakcie.

Wielkie pieniądze czy wielki sportowy projekt?

Sytuacją Messiego zainteresowały się natychmiast Manchester City i Inter, ze względu na finansowe fair play i pandemię nie zamierzały jednak wpłacać ani jednego euro za gwiazdora. Ujawniono za to szczegóły umowy oferowanej przez szejków z Etihad Stadium. Manchester City wszystkie pieniężne siły wolało przeznaczyć na gażę argentyńskiego „cracka” – w sumie w ciągu trzech lat gry w Anglii i dwóch w Stanach Zjednoczonych na piłkarskiej emeryturze Messi zainkasowałby ok. 500 mln euro. Któż by się nie skusił na tak wygodny i opływający w wielkie pieniądze koniec kariery?

Otoczenie Leo przekonywało: nie chodzi o kwestie finansowe, ale o dołączenie do wielkiego sportowego projektu i ponowna praca z Pepem Guardiolą. Charyzmatyczny Hiszpan wprowadził Messiego na światowy poziom, a Barcelona pod jego wodzą była wzorem ofensywnej gry, wyznaczała trendy w piłce nożnej. Tamta ekipa trenerska prowadzi teraz City i marzy o triumfie w Lidze Mistrzów.

Co ciekawe, Guardiola miał być podekscytowany możliwością prowadzenia swojego ulubionego piłkarza, ale doradzał mu pozostanie na Camp Nou jeszcze przez rok i przeprowadzkę za darmo. W innym przypadku Messiego czekała batalia sądowa. Bolesna, bo symbol jednego z dwóch największych klubów w Hiszpanii procesowałby się ze swoją ukochaną Barceloną.

Jeśli Messi czuje się źle w drużynie prowadzonej przez nowego trenera Ronalda Koemana, to należało albo ogłosić, że transfer za rok jest nieuchronny bez względu na wyniki w nadchodzących sezonie, albo konsekwentnie domagać się pozwolenia na odejście.

Konflikt, choć brutalny, nie jest tak jednoznaczny: wina leży po obu stronach, choć oczywiście na Bartomeu ciężar spoczywał większy. Messi przytomnie zauważył, że nie było sensu informować o swoich planach do 10 czerwca, gdy ówczesny mistrz Hiszpanii walczył jeszcze z Realem Madryt o prymat w kraju, a także czekał na rewanż z Napoli w europejskich pucharach. Już wtedy wszyscy zdawali sobie sprawę z nieuchronnego dokończenia pandemicznego sezonu bez udziału kibiców.

Messi nadał swój słynny burofax, za pośrednictwem otoczenia i dziennikarzy w Barcelonie wysyłał jasne sygnały i krytykował zarząd. W pewnym momencie nawet ojciec i agent piłkarza Jorge Messi ostrzegał: „Decyzja mojego syna jest nieuchronna”. I co?

Z dużej chmury mały deszcz

Kibice Barçy wraz z całym piłkarskim światem czekali z wypiekami na twarzy na oficjalne oświadczenie 33-latka. Koniec końców sensacji się nie doczekali. Messi postanowił udzielić wywiadu serwisowi Goal.com.

– Przez ostatni rok mówiłem w klubie, zwłaszcza prezesowi, że chcę odejść. Obiecywał mi, że będę mógł tak zdecydować. Nie dotrzymał słowa. Prawda jest taka, że tu od dawna nie było żadnego projektu. W klubie manipulowali i łatali dziury na bieżąco. Ale zostaję, bo musiałbym pozwać Barcelonę, a tego nie zrobię – ujawnił kapitan Barcelony.

– Barça to klub mojego życia, urządziłem je tutaj. Barcelona dała mi wszystko i ja jej też. Nigdy nie myślałem, żeby podać klub do sądu. Kocham Barcelonę i nie znajdę lepszego miejsca na świecie. Nie było jednak nic złego w tym, że chcieliśmy się rozstać – dodał Messi. Z dużej chmury spadł zatem mały deszcz. Messi okazał się niekonsekwentny. Zostaje w drużynie przygnębionej, w przebudowie, która tak czy owak będzie musiała oswoić się z myślą, że prędzej czy później straci najlepszego strzelca w historii.

Argentyńczyk młodszy nie będzie, potrzebuje wsparcia, raczej nie wróci do wykręcania takich liczb, jak 60 goli w sezonie. Nim wytoczył wojnę, którą przegrał z Bartomeu, najpierw powinien wziąć pod uwagę wszystkie możliwe warianty rozwoju sytuacji. Ewidentnie tego nie zrobił, zbyt bardzo ufając nieudolnemu sternikowi Barçy.

Na publicznym konflikcie straciły obie strony. Messi, bo wielu socios (kibiców będących członkami FC Barcelona) zarzuca mu, że jest niewdzięcznikiem, kimś, kto nie powinien być kapitanem wicemistrza Hiszpanii. Skoro nawet w wywiadzie dla magazynu Goal.com piłkarz przyznaje się do chęci odejścia, to w jaki sposób ma poprowadzić klub w kryzysie do sukcesów?

Bartomeu z kolei nie okazał pupilowi Camp Nou należytego szacunku. Gdyby przestał trzymać się astronomicznej bariery 700 mln euro, być może City albo Inter znalazłyby środki, by pokryć operację.
Można było godnie pożegnać legendę, kapitana, autora 634 bramek. Gdyby nie Messi, Barcelona nie rywalizowałaby na najwyższym poziomie i nie zdominowałaby tak mocno La Ligi w ostatnich 10 latach. Nawet gdy Real w ciągu sezonu grał lepiej, a Duma Katalonii miała momenty zawahań, Messi w lidze dawał punkty.
Największą plamą w cudownej karierze Leo – oprócz braku trofeum w kadrze – będą wyjazdowe lania w Lidze Mistrzów. Rzym, Liverpool i Lizbona będą śniły się jeszcze długo po nocach. Polityka transferowa Barcelony i kłótnia z Messim w roli głównej nie dają wielkich nadziei na poprawę.
 

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

 

prenumerata.swsmedia.pl

Telewizja Republika

sklep.gazetapolska.pl

Wspieraj Fundację Niezależne Media

Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Grzegorz Wszołek
Wczytuję ocenę...
Zobacz więcej
Niezależna TOP 10
Wideo