W piątek wieczorem pod ambasadą Republiki Białoruś zakończył się Marsz Wolności wyrażający poparcie dla Białorusinów. W marszu uczestniczyło kilkaset osób, które w pokojowy sposób wyraziły swoje poparcie dla zatrzymanych uczestników protestów na Białorusi
Na skwerze pod gmachem ambasady białoruskiej uczestnicy marszu zapalili znicze, położyli kwiaty i zawiesili zdjęcia przedstawiające brutalność jednostek OMON-u podczas demonstracji w Białorusi. Skandowano hasła: "Żywie Biełaruś" oraz "Łukaszenka uchadzi".
Organizatorzy apelowali do zgromadzonych o wyrażanie swojego sprzeciwu wobec prezydentury Alaksandra Łukaszenki w sposób pokojowy. Na miejsce przybyło kilka patroli policji. Podczas apelu wygłoszonego po białorusku zostały wyczytane nazwiska pracowników ambasady.
Jak wytłumaczył uczestnik manifestacji, Białorusin mieszkający w Polsce od trzech lat, ambasada zorganizowała w Polsce wybory tak, że z 3 tys. osób, które mogły głosować, głos oddało 400.
Tłumaczyli to covidem, ale wiemy, że to nie o to chodziło, że to manipulacja
- wskazał. Jak dodał, czuł się wzruszony, że wielu Polaków wyraziło solidarność z narodem białoruskim.
Marsz został zorganizowany przez Związek na rzecz Demokracji w Białorusi. Jak powiedział prezes związku Dzianis Zvonik, jej celem było:
Zademonstrowanie solidarności z narodem białoruskim w chwili ciężkiej próby oraz udzielenie wsparcia ofiarom represji politycznych, mających obecnie miejsce w związku ze sfałszowanymi wyborami prezydenckimi w Republice Białoruś.
Po niedzielnych wyborach prezydenckich na Białorusi, w których, według oficjalnych wyników, po raz kolejny wygrał rządzący od 26 lat Alaksandr Łukaszenka, w wielu miastach tego kraju wciąż trwają protesty przeciw domniemanym fałszerstwom wyborczym. Od ich rozpoczęcia władze zatrzymały, często w brutalny sposób, kilka tysięcy osób.