To była bawarska masakra piłką w ćwierćfinale Ligi Mistrzów. Robert Lewandowski nakrył czapką Leo Messiego, a Bayern rozjechał Barcelonę niczym solidny niemiecki walec. Jeżeli ktoś miał wątpliwości kto jest najlepszym piłkarzem sezonu - po piątkowym wieczorze nie ma żadnych. Polakowi należy się Złota Piłka. Szkoda tylko, że jej nie dostanie.
Mecz Bayernu z FC Barceloną zapowiadany był jako pojedynek Roberta Lewandowskiego i Leo Messiego. Chociaż w upokarzającym dla "Dumy Katalonii" spektaklu główne rolę odegrali inni, to nie ma wątpliwości, kto z tej wewnętrznej rywalizacji wyszedł zwycięsko.
Z jednej strony bezradność Argentyńczyka, który z niedowierzaniem, bezsilnie spoglądał na tablicę, na której niczym wyrok wyświetla się wynik 8:2. Z drugiej uśmiech Polaka, który mecz zakończył z golem i asystą na koncie. To był popis zespołowej gry Bawarczyków, ale Lewandowski dołożył swoją cegiełkę do największego pogromu Barcelony od... 1940 roku.
"Lewy" trafiał - co jest wręcz nieprawdopodobne - w każdym meczu Ligi Mistrzów w tym sezonie. Polak ma już 14 goli w 8 meczach i praktycznie zapewnioną koronę króla strzelców. Trzecią. Wcześniej bowiem całkowicie zdominował rozgrywki Bundesligi i Pucharu Niemiec - zdobywając łącznie oszałamiające 54 bramki we wszystkich rozgrywkach.
Tymczasem ani Messi, ani Ronaldo - którzy zmonopolizowali prestiżowy plebiscyt Złotej Piłki - nie zagrają w półfinale Ligi Mistrzów po raz pierwszy od piętnastu lat. Ten sezon należy do Polaka i to Lewandowski miał ogromną szansę na odebranie nagrody France Football dla najlepszego piłkarza. Jeżeli Bayern wygra dwa najbliższe mecze, to kapitan biało-czerwonych w normalnych warunkach powinien prasować smoking i przygotowywać mowę dziękczynną oraz miejsce na złote trofeum. I tylko szkoda, że warunki nie są normalne, a plebiscyt odwołano z powodu pandemii.