

W sierpniu 2008 r. padły słowa, które sprawdziły się już po sześciu latach. „Jesteśmy po to, żeby podjąć walkę. Wszyscy wiemy, że dziś Gruzja, jutro Ukraina, a pojutrze państwa bałtyckie. A później może i czas na mój kraj, na Polskę” – twardo mówił Lech Kaczyński w stolicy Gruzji. Niestety, po 12 latach próbuje się sprowadzić tamte wydarzenia jedynie do nacisków pasażerów na pilota w trakcie podróży do kraju otoczonego wojskami rosyjskimi i sporu o to, czy Micheil Saakaszwili bardziej cenił polskiego prezydenta, czy Nicolasa Sarkozy’ego.

Promuj niezależne media! Podaj dalej ten artykuł na Facebooku i Twitterze

