Podziel się swoim 1,5% podatku na wsparcie mediów Strefy Wolnego Słowa. Dziękujemy za solidarność! Dowiedz się więcej »

Tego jeszcze nie było

Mieliśmy w historii Polski wybory, w których niepewność dotyczyć mogła tylko trzeciego i dalszych miejsc, były takie, w których pewna była tylko data, ale takich, w których z większą pewnością wskazać można zwycięzcę niż datę, jeszcze nie było.

Kiedy piszę dla Państwa ten tekst, nie wiem jeszcze, czy wybory odbędą się 10, 17 czy 23 maja, w formie tradycyjnej, korespondencyjnej czy mieszanej, czy też może do nich dojść w innym jeszcze terminie i z użyciem zupełnie dziś nieprzewidzianej metodologii. Co więcej, jestem pewien, że Państwo nadal tego nie wiedzą, a zapewne nie wiedzą tego nawet politycy. I można ten stan niepewności uznać za przegraną całej naszej klasy politycznej, choć oczywiście wina nie rozkłada się tu w żaden sposób po równo.

Zagrożenia – niesie je każdy termin i każdy tryb

Rządzący podjęli próbę doprowadzenia do wyborów w konstytucyjnym terminie i najwyraźniej nie przewidzieli, że to właśnie termin wyborów prezydenckich stanie się przedmiotem największej i najbardziej dramatycznej bitwy z opozycją, bitwy, w którą wciągane są już instytucje zagraniczne. W tle tej walki, co różni ją od wszystkich dotychczasowych potyczek, pojawiają się kwestie życia i zdrowia obywateli, ponieważ świat, a wraz z nim i Polska, stanął w obliczu pandemii.

Nie oszukujmy się, w zaistniałej sytuacji każda forma i każdy termin wyborów niosą za sobą pewne niebezpieczeństwa. W przypadku formy tradycyjnej pojawia się zagrożenie dla zdrowia takie samo, jak w każdej innej sytuacji, w której ludzie wychodzą z domów i spotykają się ze sobą, nawet w reżimie sanitarnym. Przykład Korei Południowej pokazuje, że głosowanie tradycyjne jest możliwe, nie musi skutkować wzrostem zachorowań, a może nawet skończyć się wzmocnieniem mandatu rządzących przy rekordowej frekwencji.

O bezpieczeństwie głosowania korespondencyjnego z kolei przekonuje nas nie tylko minister Łukasz Szumowski i liczni krajowi specjaliści, lecz także WHO, której wiarygodność w wielu sprawach została ostatnio wystawiona na próbę. Tu trudności przybrać mogą wymiar organizacyjny, związany z tajnością i dostępnością wyborów dla każdego uprawnionego obywatela. I tak dochodzimy do kwestii odpowiedzialności polityków.

Był czas, by wszystko przygotować

Na początku tygodnia, który przynajmniej w teorii jest ostatnim tygodniem przed wyznaczonym zgodnie z konstytucją terminem wyborów prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, mamy do wyboru: albo zaryzykowanie chaosu i zerwanie ciągłości władzy państwowej, wprowadzenie stanu wyjątkowego skutkującego nowymi utrudnieniami dla obywateli w imię wygody polityków i nikogo więcej (może z wyjątkiem niewielkiej grupy najbogatszych korporacji, które stać będzie na długotrwałe procesy o odszkodowania, za co zapłacimy wszyscy), albo przeprowadzenie wyborów obarczonych ryzykiem. PiS wraz z Solidarną Polską podjęło przynajmniej próbę umożliwienia Polakom wyboru prezydenta na lata 2020–2025 w przewidzianym konstytucją terminie. Zachowanie lidera Porozumienia i części jego kolegów jest bowiem w tej sprawie bardzo niejednoznaczne.

Opozycja wraz z kontrolowanymi przez siebie samorządami i niektórymi ekspertami robi wszystko, by do wyborów nie dopuścić. Rzekomo w trosce o zdrowie Polaków. W praktyce, by wzmagając poczucie chaosu, grać na osłabienie pozycji dobrze, przynajmniej w pierwszej fazie epidemii, ocenianego rządu, opóźnienie wyborów na czas potencjalnych gorszych ocen jego działalności, wreszcie, w przypadku Platformy Obywatelskiej, by odwlec swoją nieuchronną kompromitację.

Wszystkie, a przynajmniej znaczną większość sygnalizowanych niebezpieczeństw związanych z majowym terminem wyborów można było zneutralizować, procedury zabezpieczyć i przygotować, zebrać komisje, przeszkolić ich członków i listonoszy, przygotować konieczną infrastrukturę.
Można było, lecz politycy opozycji zdecydowali inaczej. Czas, który można było wykorzystać na przygotowanie wyborów, stracono na przetrzymanie ustawy w Senacie i podejmowanie kolejnych działań potęgujących tylko wrażenie niemożliwości przeprowadzenia procedury. Jeżeli propozycje PiS w stanie surowym mogły prowadzić do pewnych utrudnień w realizacji prawa obywatelskiego, to dały się wytłumaczyć nietypową sytuacją i możliwe były do naprawienia w przypadku wspólnego działania wszystkich zainteresowanych stron i instytucji.

Kto i jak za to zapłaci

Oczywiście trudno doszukiwać się w działaniu opozycji jakiegokolwiek odniesienia do tak przez nią lubianych haseł dotyczących demokracji czy konstytucji. Jednak nawet z punktu widzenia jej własnego interesu trudno właściwie dopatrzeć się jakiejś racjonalności. Jeżeli szukamy jakiejś analogii do dzisiejszej sytuacji politycznej, to można ją znaleźć w wyborach prezydenckich z 2000 r., gdy drugą kadencję praktycznie bezproblemowo zdobył Aleksander Kwaśniewski. Co zresztą ciekawe, chyba pierwszą osobą, która zauważyła to podobieństwo, gasząc nastroje kolegów stwierdzeniem, że wszystko jest według niego przesądzone, był były premier Leszek Miller.

Jest jednak też znacząca różnica w tej sytuacji, ponieważ Kwaśniewski wygrał wówczas w czasie kohabitacji z rządem AWS. Podobieństwo natomiast polega na tym, że wygrana ta przyspieszyła dekompozycję przeciwnego mu obozu politycznego, w efekcie zaś nowe rozdanie po stronie postsolidarnościowej. Kiepski wynik Mariana Krzaklewskiego podciął (również dosłownie) skrzydła AWS, drugie miejsce Olechowskiego natomiast dało impuls do stworzenia Platformy. I tu sytuacja może się powtórzyć, tym razem jednak to PO wystąpi w roli formacji schodzącej, a porażka jej kandydatki będzie o wiele boleśniejsza niż przegrana Krzaklewskiego 20 lat temu. Będzie to jednak szansa zarówno dla lewicy, jak ludowców, zapewne także dla środowiska Hołowni, by przejąć poparcie słabnącego hegemona i znaleźć sobie mocniejsze miejsce na przemeblowanej scenie politycznej.

Tym samym Platforma podzieli los Unii Wolności i ustąpi pola partiom, które skuteczniej wejdą w jej rolę, czy to lewicową (Nowa Lewica, potencjalna partia Hołowni), czy centrową, w sferze deklaracji konserwatywną (PSL, Koalicja Polska). Opóźnianie wyborów to jedynie przedłużanie status quo partii, która swoim wyborcom do zaoferowania ma dziś Małgorzatę Kidawę-Błońską. Czyli niewiele. Konkurenci coraz lepiej to zresztą wyczuwają, co widać choćby po apelu o przekazanie głosów Robertowi Biedroniowi, skierowanemu przez ludzi z jego otoczenia do wyborców kandydatki PO.
Czy za tydzień będziemy mieli to wszystko za sobą, czy też kompromitację Platformy i marszałek Kidawy-Błońskiej uda się jeszcze odwlec kosztem naszej niepewności i organizacyjnego chaosu, a zapewne też strat finansowych i wizerunkowych nie tylko dla PiS, lecz także całego państwa i jego instytucji? Ta cena wydaje się stanowczo za wysoka.
 

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

 

#wybory prezydenckie

prenumerata.swsmedia.pl

Telewizja Republika

sklep.gazetapolska.pl

Wspieraj Fundację Niezależne Media

Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Krzysztof Karnkowski
Wczytuję ocenę...
Zobacz więcej
Niezależna TOP 10
Wideo