Kandydatka PO, wzywając do bojkotu majowych wyborów, faktycznie wycofała się z prezydenckiego wyścigu. Spadające do kilkunastu procent poparcie nie daje szans na odrobienie strat, a ona sama wydaje się zmęczona i poirytowana brakiem zachwytu nad nią zarówno wyborców jej własnej partii, jak i swych partyjnych kolegów.
Od kilku dni politycy PO czynią aluzje, że Kidawa-Błońska przestanie być kandydatką w wyborach, bo „wszystko jest możliwe”. Osłabianie kandydatury wicemarszałek Sejmu widać od dobrych kilkunastu dni, ale być może jej słabiutkie i agresywne wystąpienie w Sejmie, kiedy zaatakowała rząd, używając frazeologii hejterów ze strony Sokzburaka, przesądziło sprawę. „Prawdziwa prezydent” okazała się mniej więcej tym, kim niegdyś „premier z Krakowa”, gdy Platformie także wydawało się, że idzie po władzę, i kiedy boleśnie przegrała. Totalna opozycja próbuje rozmiar swej klęski przykryć histerią wokół organizacji wyborów 10 maja. Wprawdzie nikt nie wie, co będzie za półtora miesiąca, czy epidemia nadal będzie w tym stopniu zagrażać Polakom, ale nie przeszkadza to PO kłamać, że pójście na wybory to niechybna śmierć. Ten wrzask jest tylko po to, by ukryć rozmiary klęski i oddanie wyścigu walkowerem.