Clifford Chance i kagiebiści od remontu Tu-154 » czytaj więcej w Gazecie Polskiej! Więcej »

Hołd dla ofiar katastrofy sprzed lat

40 lat temu w Oczkowie koło Żywca w katastrofie dwóch autobusów wiozących górników do kopalń zginęło 30 osób. Pojazdy wpadły w poślizg i z wiaduktu runęły do Jeziora Żywieckiego. Dzisiaj na miejscu tragedii zapłonęły znicze i złożone zostały wieńce.

znicz
twitter.com/screenshot/@MatyldaStein

W katastrofie straciłem ojca. Chodziłem wtedy do VII klasy szkoły podstawowej. To był ogromny szok. Tego się nie da opisać. (…) Ojciec miał wtedy urlop. Jechał po wypłatę; jechał z pierwszą zmianą, miał wrócić z czwartą. Nie wrócił. Minęło 40 lat, ale wciąż trudno się z tym pogodzić

- powiedział Zbigniew Bargiel z Pewli Ślemieńskiej. "Bardzo brakowało nam taty" - dodała siostra Zbigniewa - Ewa Bargiel.

Sabina Słowik miała w chwili śmierci ojca zaledwie 9 miesięcy. „Nie pamiętam nic. Wiem wszystko z opowieści mamy, babci, rodziny. Tatę znam tylko ze zdjęć. Nie poznałam go. To jest najbardziej bolesne” – powiedziała.

W intencji ofiar katastrofy odprawiona została dzisiaj msza św. w kościele św. Maksymiliana Kolbego w Żywcu Oczkowie. Ks. Zygmunt Bernat w homilii podkreślił, że „wobec śmierci wszyscy milkną”.

Do tajemnicy śmierci odnosimy się z wielkim szacunkiem. Tak czynią ludzie wszystkich przekonań, religii, czy światopoglądów. My, jako uczniowie Jezusa Chrystusa, mamy pewność, że wiara daje odpowiedź na niepokój o przyszły los. (…) Nasza ojczyzna jest w niebie

– mówił.

Duchowny podkreślił, że Bóg przestrzega człowieka, także poprzez tragedię sprzed 40 lat, że śmierć może nadejść nagle.

Dlatego czuwajcie, bo nie znacie dnia ani godziny. Górnicy codziennie ocierają się o śmierć. Ona może nadejść także podczas dojazdu do pracy lub powrotu z niej, (...) czyha na kopalni

– mówił.

Zdaniem prezesa Tauronu Wydobycie Zdzisława Filipa, spółki, do której dziś należą kopalnie, gdzie pracowała większość ofiar wypadku, „charakter pracy górniczej jest taki, że wszelkie zagrożenia na dole powodują, iż bez względu na czas i pokolenia, pamięta się o przyjaciołach i kolegach z pracy”.

Jest takie życzenie górnicze: ilu zjazdów, tylu wyjazdów. Oni zjechali tu i do dziś nie wyjechali. Cześć ich pamięci

– podkreślił Filip.


Katastrofa wydarzyła się 15 listopada 1978 r. Nad ranem wiozący górników do kopalni Brzeszcze, Ziemowit i Mysłowice w wąwozie Wilczy Jar autobus wpadł w poślizg i runął z mostu w kilkunastometrową przepaść do Jeziora Żywieckiego. Kilkanaście minut później to samo spotkało drugi autobus, który spadł 3 m obok.

Akcją ratunkową dowodził wówczas strażak kpt. Czesław Pruski. „30 ofiar w dwóch autobusach. (…) Poszedłem na rekonesans; wszedłem do jednego autobusu. (…) Było ciemno. Miałem latarkę. Widziałem, że ci ludzie się ruszają. Głowy mieli w dół i się ruszali. Podnosiłem ich, a oni mieli przy ustach takie +grzybki+. Wiedziałem już z innych akcji, że ten człowiek nie żyje. Utopił się. Wyciągaliśmy ich. To straszne przeżycie. Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem… Kolejni. O godz. 6. było ich już 19” – wspominał w czwartek emerytowany strażak.

W akcji ratunkowej uczestniczył nurek Marek Strzelichowski. „Dokładnie o tej porze, 40 lat temu, byliśmy w wodzie i poszukiwaliśmy górników, którzy nie wypłynęli, których z autobusów nie wydobyli koledzy. (…) Byliśmy ponad 4 godziny w wodzie. Zimna nie uczuliśmy, ale gdy strażacy nas częstowali później +góralską+ herbatą, to nie umieliśmy utrzymać szklanek w rękach” – wspominał.

W katastrofie zginęło 30 osób: 27 górników, wdowa po górniku, który dwa tygodnie wcześniej zginął w wypadku, oraz dwóch kierowców. Przeżyło dziewięć osób.

Za oficjalną przyczynę wypadku prokuratorzy z Bielska-Białej uznali błąd kierowców, którzy nie zachowali ostrożności i nie dostosowali prędkości do warunków na śliskiej szosie. Historyk Paweł Zyzak, autor książki "Tajemnica Wilczego Jaru", uważa jednak, że śledztwo było prowadzone tak, by niczego nie wyjaśnić. Zwrócił uwagę na krążącą wówczas plotkę, że świadkowie widzieli na moście milicyjny samochód. To on miał doprowadzić do wypadku.

Ofiary katastrofy upamiętnia tablica przy moście. Ich listę, ułożoną w porządku alfabetycznym, otwierają i zamykają kierowcy. Pierwszy autobus prowadził Józef Adamek, ojciec pięściarza Tomasza Adamka. Za kierownicą drugiego zasiadał Bolesław Zoń. Najmłodsze ofiary miały po 18 lat, najstarsza 48.

Tragedia w Oczkowie była drugą pod względem liczby ofiar katastrofą, jakie wydarzyły się po wojnie na polskich drogach. W największej, gdy w 1994 r. pod Gdańskiem autobus uderzył w drzewo, zginęły 32 osoby, a 43 odniosły rany.

 



Źródło: niezalezna.pl, pap

 

#Oczków #wypadek #katastrofa #wypadek autobusu #rocznica

prenumerata.swsmedia.pl

Telewizja Republika

sklep.gazetapolska.pl

Wspieraj Fundację Niezależne Media

Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
redakcja
Wczytuję ocenę...
Zobacz więcej
Niezależna TOP 10
Wideo