Miłośnik nazistów na listach Tuska » czytaj więcej w Gazecie Polskiej! Więcej »

W sprawach społecznych trzeba ciągłości!

Rekonstrukcja rządu jest ważna. Ale nie mniej istotne są zachodzące w Polsce przemiany społeczne. Rząd Morawieckiego nie może być oceniany jedynie na podstawie zmian personalnych. Ważne, czy będzie rządem kontynuacji w kwestiach polityki prorodzinnej i społecznej.

Najnowszy raport Głównego Urzędu Statystycznego nie pozostawia wątpliwości co do pozytywnych trendów dotyczących ograniczania ubóstwa w Polsce w ostatnich dwóch latach. Z danych GUS‑u wynika, że program Rodzina 500+ wpłynął na istotne zmniejszenie liczby ubogich beneficjentów środowiskowej pomocy społecznej w gospodarstwach domowych. W skali kraju zmniejszyła się ona do ok. 900 tys. osób – spadła o ponad 45 proc. I suchy, ale czytelny cytat: „Poniżej progu ubóstwa [w 2017 r.] pozostawało nadal 183 tys. wieloosobowych gospodarstw beneficjentów, w tym 89 tys. gospodarstw z dziećmi; tj. odpowiednio o blisko 49 proc. i o ok. 66 proc. mniej, niż wykazały wyniki badania za 2016 r.”.


Jak w powieściach Horubały


Stary ekonomiczny gospodarczy stereotyp głosi, że ograniczanie ubóstwa z pomocą polityki społecznej (w znacznej mierze prorodzinnej) to niepotrzebna działalność charytatywna, z którą znacznie lepiej poradziłyby sobie organizacje pozarządowe, prywatni darczyńcy, instytucje kościelne. To jednak nie jest prawda, z powodu znacznych problemów z rejonami ubóstwa i strukturalnego ubóstwa, które powstały w Polsce już w trakcie terapii szokowej, w początkach III Rzeczpospolitej. W momencie wybuchu transformacji pojawiły się trzy ważne zjawiska, w tym dwa przeciwstawne. Po pierwsze: szybkie powstanie nowobogackiej elity, także dzięki różnorakim powiązaniom części opozycji z byłą PZPR-owską nomenklaturą, ale również dzięki błyskawicznemu awansowi społeczno-finansowemu „pięknych dwudziestokilkuletnich”, których często potrzebował w początkach lat 90. i zachodni biznes, i polskie państwo. Znajdziemy tych ludzi choćby na kartach niejednej powieści Andrzeja Horubały.


Drugie zjawisko to nierzadko bolesne, często okupione zlekceważonymi kosztami społecznymi i osobistymi, dostosowanie się do nowej rzeczywistości przez znaczną część Polek i Polaków. I powolne, nie zaprzeczajmy, dorabianie się przez zwykłych ludzi. Wyjście z PRL‑u, połączone z możliwością zdobywania niedostępnych wcześniej dóbr materialnych oraz nowymi swobodami obywatelskimi i konsumpcyjnymi, duża część transformacyjnych elit cynicznie uznawała za spełnienie marzeń o wolnej i bogatej Polsce.


Strefy zapaści w III RP


Tylko że w tamtym czasie elity dorabiały się fortun, albo przynajmniej solidnego bogactwa, a dla Polaków-szaraków zostawał azjatycki wideomagnetofon, kupiony wprost z polowego łóżka. I generalnie wymiana siermiężnego, choć czasem uparcie trwałego PRL-owskiego sprzętu RTV/AGD, na znacznie lepiej opakowany, łatwiej dostępny, z czasem coraz tańszy sprzęt sprowadzany ze świata. W imię specyficznej „taniej modernizacji” zaduszono niejedną bardziej zaawansowaną polską branżę. Trudno mieć pretensje do społeczeństwa, wygłodzonego nakazowo-rozdzielczą gospodarką niedoboru: nie trzeba już było płaszczyć się o paszport, żeby zdobyć nieco kapitalistycznych dóbr. Ale masowość tego procesu zrobiła swoje – a Balcerowicz, jego poplecznicy i akolici tylko zacierali ręce. To zjawisko stało później za ideologią ciepłej wody w kranach – damy wam nieco lepsze warunki bytowe niż w latach 90., ale nie pytajcie, czy na fundamentalnym poziomie wszystko jest w porządku z III RP.


I wreszcie trzecie, programowo zlekceważone zjawisko: wytworzenie się „stref zapaści”: stref strukturalnego ubóstwa i bezrobocia. Zwykle w tym kontekście mowa o ścianie wschodniej i popegeereowskich rejonach północy kraju. Ale bodaj każde polskie miasto, region, okolica miały takie bolesne miejsca. To stamtąd ludzie najczęściej uciekali na emigrację zarobkową – jeszcze przed naszym wejściem do Unii Europejskiej. Ale nawet to wykrwawianie się Polski, ucieczka ludzkiego kapitału (nie lubię tego bezdusznego określenia, ale jest czytelne) nie zapobiegło utrwaleniu się polskiej biedy i bezrobocia. Raczej wzmagało negatywne zjawiska: ponieważ zabijało lokalne rynki oraz prowadziło do starzenia się i „wypłukiwania z młodych” cały okolic.


Biedni jak „plemiona dzikich”


Wysokie bezrobocie i wysoki poziom ubóstwa stały się kompletnie niekłopotliwe dla transformacyjnych elit już w czasach rządów Platformy Obywatelskiej. Wszelkie symptomy hańby polskiej, jaką było choćby duże ubóstwo dzieci, lekceważono. Przypomnijmy sobie, jak podchodzono do informacji o niedożywieniu wśród najmłodszych Polek i Polaków: zaprzyjaźnione z PO media chętnie cytowały Julię Piterę, wygadującą bzdury, że dzieci chodzą do szkoły głodne, bo w Polsce nie ma kultury śniadań. Stefan Niesiołowski mógł paplać do woli o szczawiu i mirabelkach na nasypach kolejowych w czasach jego dzieciństwa i w propeowskich mediach uchodziło mu to na sucho. W tych samych mediach, które dziś raz po raz – żeby przyłożyć PiS‑owi – epatują nas społeczną wrażliwością. A żelazny elektorat Platformy nie widział w tym wszystkim nic złego. I co więcej – nie spodziewał się klęski. A to dlatego, że traktował tę gorszą, biedniejszą, nieradzącą sobie Polskę jak swoisty lokalny skansen, świat niebezpiecznych i nieznanych właściwie prymitywnych plemion, które przypadkiem zamieszkują ten sam teren geograficzny, co oni – ale na szczęście można się od niego na różne sposoby odgrodzić.


Prawo i Sprawiedliwość, być może nie do końca świadomie, spowodowało społeczny przewrót w tej materii. Ubóstwo i bezrobocie w debacie publicznej przestały być wstydliwym brzemieniem jednostek, ale poważnym problemem społecznym, negatywnie wpływającym na dobrostan całej wspólnoty. Liberałom bardzo przeszkadza ten solidarystyczny ton, który przebił się do myślenia i działania rządu Beaty Szydło – nazywali go obelżywie kolektywizmem, albo powrotem do czasów PRL‑u. Szyderstwa z „powiatowej” pani premier miały wyjaśniać tę niezrozumiałą dla transformacyjnych elit postawę niedawnego gabinetu. Ale niczego nie pojęli ze zmian dokonujących się w Polsce – i teraz cała opozycja właściwie dryfuje na marginesie polskiej polityki.


W sprawach społecznych rząd Morawieckiego musi być rządem ciągłości: inaczej grozi mu dryf w stronę PiS-owskiej wersji opowieści o „ciepłej wodzie w kranach”. A przecież wciąż chodzi o aktywizację społeczną, zawodową, obywatelską Polek i Polaków niesłusznie uznanych niegdyś za gorszych przez transformacyjną elitę.

 



Źródło:

 

#polityka #rekonstrukcja rządu

prenumerata.swsmedia.pl

Telewizja Republika

sklep.gazetapolska.pl

Wspieraj Fundację Niezależne Media

Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Krzysztof Wołodźko
Wczytuję ocenę...
Zobacz więcej
Niezależna TOP 10
Wideo