Kto z nas nie zna perypetii Kaczki Dziwaczki, Samochwały, która stała w kącie, Lenia, co leży na tapczanie, czy historii tego, co się działo na wyspach Bergamutach? Nie mówiąc już o Panu Kleksie i jego Akademii. Dla dzieci bajki Brzechwy to kanon, dla starszych – wspomnienie. Jednak autor twórczości, która rozchodziła się w milionowych nakładach, miał swoje mniej znane, dosyć powikłane życie.
Biografia Mariusza Urbanka „Brzechwa nie dla dzieci" obnaża przed nami postać Jana Brzechwy, a właściwie Jana Lesmana, który przyjął pseudonim, aby odróżnić się od bratanka ojca – Bolesława Leśmiana.
Brzechwa to postać wielowymiarowa. Nigdy nie wypierał się swoich żydowskich korzeni, ale ich też nie akcentował. „Nie czuł się związany ani z kulturą, ani z językiem czy religią żydowską" – pisze Urbanek. Brzechwa był żołnierzem Legii Akademickiej, który ruszył odbijać z rąk Ukraińców Lwów. W 1920 r. redagował gazetę frontową dla polskich żołnierzy. Awansował nawet na sierżanta sztabowego. Uwielbiał Józefa Piłsudskiego, któremu poświęcił tom wierszy „Imię wielkości".
Miał lewicowe poglądy, kochał kobiety, był cenionym specjalistą od prawa autorskiego. W okresie międzywojennym zdobył sławę i popularność jako autor ciętych satyr, piosenek i rewii.
W czasie II wojny światowej pracował jako ogrodnik na Służewcu. Podczas okupacji zakochał się od pierwszego wejrzenia w pięknej Janinie Serockiej, która po wojnie została jego trzecią żoną. Warto zaznaczyć, że Brzechwa podczas Powstania Warszawskiego budował barykady na Powiślu i zagrzewał do walki, publikując wiersze w powstańczej prasie i pisząc teksty do kukiełkowego teatrzyku dla dzieci.
Po wojnie postanowił jednak zdecydowanie służyć nowej władzy. Pisał propagandowe wiersze i poematy. Atakował Watykan, gen. Władysława Andersa, amerykańskich imperialistów za zrzucenie stonki, prywatny handel czy emigracyjnych kolegów po piórze. „Przyszłość należy do tych, czyja wola niezłomna. Drogę wskazał nam Stalin – chwała mu wiekopomna" – pisał. Wychwalał propagandowo komunistyczny system, będąc jego beneficjentem. Gdy w więzieniach katowano i zabijano żołnierzy niepodległościowego podziemia, w łódzkim Klubie Pickwicka, którego był literackim dyrektorem, odbywały się bankiety, na których alkohol lał się strumieniami. „Powodziło mu się wspaniale, miał piękną żonę, młode kobiety nazywały go królem życia. Był hojny, słynął z szerokiego gestu" – tak Brzechwę zapamiętał Kazimierz Brandys. Wielu pisarzy jednak wspomina, że po wojnie nie zostawiał ich w potrzebie i pomagał jak mógł.
Mimo swojej pozycji w komunizmie nie był bezpieczny. Zaczęto uznawać jego wiersze dla dzieci i „Akademię Pana Kleksa" za niepedagogiczne. UB go inwigilował.
Brzechwa był jednak wierny systemowi, choć zmarł w poczuciu niedocenienia jego twórczości – pod koniec życia publikacji odmawiały mu duże wydawnictwa, nie zapoznając się nawet z nadesłanym materiałem.
Książka Urbanka, który patrzy na pisarza dosyć przychylnym okiem, do biografii dorzuca jeszcze boje na polityczne argumenty o to, czy Brzechwa byłby obecnie dobrym patronem współczesnych szkół. Dodany został również wywiad z córką pisarza, która z rozbrajającą szczerością na pytanie o to, jakie Brzechwa miał podejście do dzieci, odpowiada: „Do cudzych? Dobre".
Tekst ukazał się w dzisiejszej "Gazecie Polskiej Codziennie"
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Jarosław Wróblewski
Wczytuję ocenę...