Miłośnik nazistów na listach Tuska » czytaj więcej w Gazecie Polskiej! Więcej »

​„Wiemy, co się wydarzyło 10 kwietnia 2010 roku, ale nie możemy tego uchwycić…”

„Tragicy z miasta” Maryny Miklaszewskiej to kontynuacja jednej z najlepszych książek beletrystycznych opowiadających o katastrofie smoleńskiej pt. „Poznałam kiedyś prawdziwego hipstera”.

Magdalena Piejko
„Tragicy z miasta” Maryny Miklaszewskiej to kontynuacja jednej z najlepszych książek beletrystycznych opowiadających o katastrofie smoleńskiej pt. „Poznałam kiedyś prawdziwego hipstera”. O obu tomach zebranych i wydanych właśnie pod jednym tytułem „Hipster’ z autorką, pisarką, poetką, tłumaczką Maryną Miklaszewską rozmawia Magdalena Piejko 

Wydawało się, że w poprzedniej części cyklu, zatytułowanej „Poznałam kiedyś prawdziwego hipstera”, o katastrofie smoleńskiej zostało już powiedziane wszystko. Co się takiego stało, że postanowiła Pani napisać drugą część powieści?
Wiemy, co się wydarzyło, ale nie możemy tego uchwycić. Tajemnica smoleńska wciąż nie została wyjaśniona. Ta tajemnica, podobnie jak występująca w poprzedniej części sprawa śmierci księdza Jerzego Popiełuszki, unoszą się niejako nad nami w powietrzu, prowokują. Spróbowałam podejść do tego tematu od innej strony – moralnej odpowiedzialności tych, którzy do tej tragedii doprowadzili. „Tragicy z miasta” (tytuł drugiej części „Hipstera” zaczerpnięty z „Hamleta” Williama Szekspira) chcą, jak u Szekspira, zmusić winnego, żeby przyznał się do winy. W sukurs mojemu pomysłowi przyszło autentyczne wydarzenie. Podczas przedstawienia w Teatrze Szekspirowskim w Gdańsku we wrześniu 2014 roku ewakuowano widzów, a wśród nich premiera Donalda Tuska, ponieważ na widowni znaleziono podejrzaną walizkę, z powodu której ogłoszono alarm bombowy. Na kanwie tego incydentu zaczęłam budować moją powieść. 

Dlaczego bohaterami powieści są ludzie „pierwszej” Solidarności?
Po prostu cały czas nurtuje mnie pytanie – jak to możliwe, że takie zjawisko jak Solidarność, którą zachwycił się cały świat, zostało tak zupełnie obrócone w niwecz. Poza paroma osobami, które na Solidarności zbudowały swoją osobistą karierę, cała reszta pogrążona została w całkowitym niebycie. Przez lata nie interesowano się, co się dzieje z 10 milionami osób, które ją tworzyły, i jak im się żyje. Napisałam kilka lat temu libretto i piosenki do musicalu „Strajk”. Głównymi bohaterami byli zwykli stoczniowcy. To się nie spodobało. Mimo że musical, z piękną muzyką Michała Lorenza, powstał na zamówienie Europejskiego Centrum Solidarności, został wystawiony tylko raz. 

We wstępie wspomina Pani postać „królowej druku podziemnego”, wrocławianki Barbary Sarapuk…
Tak, Barbara Sarapuk to Anna z „Tragików z miasta”. Przez jej postać chciałam oddać hołd zapomnianym, anonimowym bohaterom tamtych lat. Matka jednej z bohaterek „Tragików z miasta” też należała do SW. Polska potrzebuje mitów. Mity oparte na prawdzie nas jednoczą. Fałszywy mit Wałęsy, nie do „odkręcenia” na Zachodzie, zatruwa legendę Solidarności.

W powieści ukazała Pani dwa światy – ten 20-, 30-latków i świat pokolenia pierwszej Solidarności.
Sama nie wiem, dla kogo napisałam tę książkę. Czasami wydaje mi się, że piszę jakieś kryminały – w kryminałach też przecież chodzi o to, żeby dotrzeć do prawdy i żeby sprawiedliwości stało się zadość. A może piszę książki w rodzaju „Robin Hooda”, gdzie toczy się walka dobra z siłami złego? A może o miłości i przemianie duchowej dzięki niej? Świat „S” to moja młodość, dzisiejsza rzeczywistość to świat moich dzieci, które trochę obserwuję, trochę z nimi dyskutuję i mogę powiedzieć, że to pokolenie dobrze wróży Polsce na przyszłość. Może dlatego wydźwięk moich powieści jest chyba optymistyczny.

Poruszamy się ciągle w teatrze. Tym razem „używa” Pani Szekspira. Czy wierzy Pani jeszcze w katharsis na scenie? Kim są owi uzurpatorzy, których Pani krytykuje w „Tragikach z miasta”?
Tak, w książce wspominam o kilku współczesnych odczytaniach Hamleta, spektaklach Warlikowskiego czy Klaty, które są dla mnie dziwaczne i pretensjonalne. Ja też, jak to się teraz mówi, „czytam” Hamleta. Najprościej rzecz ujmując, jest to sztuka o dochodzeniu do prawdy. Hamlet już wie, co się wydarzyło, bo powiedział mu to Duch, ale jednak chce tego dotknąć, zdobyć jakiś dowód. To jest właśnie nasza sytuacja. Wiemy, co się wydarzyło 10 kwietnia 2010 roku, ale nie możemy tego uchwycić – nie wiemy, jak postawić odpowiedzialnych w stan oskarżenia, co z tym fantem zrobić. Sprawcy nie zostawili przecież dokumentów, „idą w zaparte”, a to jest taka sytuacja jak z ręką przestępcy – łapie się go za tę rękę z nożem, a on mówi: „to nie moja ręka”. Coraz trudniej złapać zło, które jest rozproszone między tyle osób, trudno odsłonić istotę nagonki, która do tej tragedii doprowadziła. To kolejny temat znany od zarania dziejów. Wybrany kozioł ofiarny najpierw ma być przedstawiony jak ktoś winny wszystkim niepowodzeniom, które gnębią wspólnotę, a następnie przez tę wspólnotę zostać usunięty, żeby mogła nastąpić  szczęśliwość. Skoro zostaje wciągnięta cała wspólnota, to znika odpowiedzialność konkretna – ale przecież ktoś jednak wykonał to, co wykonał. Hamlet też to wie i zastanawia się, co z tą wiedzą zrobić – chce koniecznie postawić swojego stryja mordercę wobec tej prawdy, zmusić go do przyznania się do winy.

Trudno jest Pani oderwać się od tematu Smoleńska?
Pierwszą część „Hipstera” zaczęłam pisać jeszcze przed katastrofą, to miała być rzecz o dziewczynie, która jest happenerką, patriotyzm czy ojczyzna to dla niej puste słowa. I ta osoba spotyka kogoś, kto jest po innej stronie światopoglądowej. W czasie pracy nad książką wydarzył się Smoleńsk i „poprowadził” mnie w trochę innym kierunku. Pisałam, czując, że jest to jakby dyktowane przez jakąś siłę wyższą.

Czy istnieje jakiś prototyp głównego bohatera?
Kuba przypomina troszeczkę legendarnego, nieżyjącego już Teodora Klincewicza, który w stanie wojennym stworzył Grupy Oporu i z którym miałam okazję współpracować. W prowadzonej przez niego oficynie wydawniczej „Rytm” wydałam książeczkę „Mikołajek w szkole PRL”. Rysunki do niej zrobił wtedy mój 7-letni syn, Mikołaj. Stan wojenny widziany oczami dziecka to było naprawdę zabawne. Więc Teoś Klincewicz był, w pewnym sensie, prototypem tej postaci, szlachetnym, odważnym i trochę szalonym, w pozytywnym sensie tego słowa, człowiekiem wcielającym w życie pomysły, które wszystkim wydawały się nierealne.

Powieść kończy się dokładnie rok temu w listopadzie, dlaczego właśnie wtedy? 
Ostatnie wybory to była ważna cezura. Główny bohater, który z powodu swojego zaangażowania politycznego musi zniknąć z pola widzenia głównej bohaterki, może wrócić do życia dopiero kiedy coś zaczyna się zmieniać. Ci, którzy na niego „polowali” sami zaczynają mieć problemy. Kończą się prowokacje, zmniejsza [choć chyba nie znika] agentura wpływu. Komuś takiemu jak Cyba za poprzedniej władzy łatwiej było zamordować człowieka w biurze Prawa i Sprawiedliwości niż teraz. Tacy ludzie musieli czuć nad sobą wielki parasol ochronny. To był ten okres, kiedy można się było rzeczywiście bać.

Teraz „terroru” i nienawiści boją się Ci, którzy do niej kiedyś nawoływali? 
Agresywni ludzie walczą z „terrorem” - to można zaobserwować dzisiaj na marszach KOD-u czy po części podczas „czarnych protestów”. Jest mi ich żal, ponieważ nie rozumieją tego, że uczestniczą w jakiejś formie nagonki zorganizowanej, myślą, że to jest tylko i wyłącznie ich własna emocja. To wszystko przez niemożność zobaczenia samych siebie. To jest bardzo trudne.

Nie zobaczą samych siebie, bo nachodzi na to jeszcze kryzys w kulturze? Jeśli tak to jak Pani sądzi, czym on jest spowodowany? 
Świat kultury znalazł się w martwym punkcie. Kultura w Polsce została tak zinstytucjonalizowana, że ta sytuacja blokuje twórcę już na samym wstępie. Te sto tysięcy formularzy, opinie zaprzyjaźnionych instytucji, które trzeba załączać, no i koneksje, które za tym stoją. Dobra zmiana przechodzi na razie w kulturze po wierzchu, pod spodem dalej funkcjonuje grupa dawnych lobbystów, którzy robią swoje. Może trzeba czasu, a może powinno się stworzyć nowy system? Chociaż prawdziwym twórcom właściwie wszystkie systemy i instytucje tylko szkodzą… 

 



Źródło: Gazeta Polska

 

#Katastrofa smoleńska #Smoleńsk #Maryna Miklaszewska #Tragicy z miasta

prenumerata.swsmedia.pl

Telewizja Republika

sklep.gazetapolska.pl

Wspieraj Fundację Niezależne Media

Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Magdalena Piejko
Wczytuję ocenę...
Zobacz więcej
Niezależna TOP 10
Wideo