Podziel się swoim 1,5% podatku na wsparcie mediów Strefy Wolnego Słowa. Dziękujemy za solidarność! Dowiedz się więcej »

​Dwa kraje, jedna kontrrewolucja

„Rano byłem na nogach już o godz. 6. Zbudziło mnie huczenie i dudnienie. Szybko wstałem, ubrałem się i wybiegłem na ulicę.

„Rano byłem na nogach już o godz. 6. Zbudziło mnie huczenie i dudnienie. Szybko wstałem, ubrałem się i wybiegłem na ulicę. […] Ponieważ czołgi nie mogły jechać bulwarem, przejechały naszą ulicą, jednak strzelano do nich, tak że przedziurawił się zbiornik na olej. […] Po południu poszedłem pobawić się do Jancsiego, ale wciąż było słychać strzały”. 

Powyższy cytat pochodzi z pamiętnika dwunastoletniego Gyuli Csicsa, węgierskiego chłopca, który w 1956 r. na własne oczy obserwował wybuch, trwanie i pacyfikację budapeszteńskiego zrywu. To, co przytaczam, Gyula zaobserwował dokładnie 60 lat temu – 24 października 1956 r. Jego wspomnienia ukazały się w Polsce drukiem dzięki staraniom Instytutu Pamięci Narodowej.

Węgierskie powstanie antykomunistyczne przez wielu obserwatorów nazywane jest rewolucją. To nietrafne określenie. Rewolucję we wszystkich dziedzinach życia przeprowadzali właśnie komuniści. Rozpoczęta w 1917 r., miała doprowadzić do „szczęśliwego końca” – „władzy rad plus elektryfikacji” – jak powiedział o komunizmie Włodzimierz Iljicz Lenin.

Każdy, kto stawał na drodze sowieckiej lokomotywie postępu, niezależnie od tego, czy był to chowający ziarno przed Sowietami ukraiński chłop, sanitariuszka majora „Łupaszki”, księża błogosławiący Wyklętych, czy też walczące na gruzach Warszawy i Budapesztu nastoletnie dzieci – każdy był „reakcjonistą” i „kontrrewolucjonistą”, któremu władza w najlepszym wypadku może odrąbać rękę, a w najgorszym zetrzeć go z powierzchni ziemi i wymazać z pamięci.

Dlatego od lat powtarzam, że zarówno zryw poznańskiego Czerwca 1956 r., jak i inspirowane nim, o wiele krwawsze wydarzenia w Budapeszcie to żadna rewolucja – to kontrrewolucja – chęć przywrócenia normalności zadeptanej dziurawymi sowieckimi onucami i rozjeżdżonej gąsienicami czołgów T-34. Walka z rzuconymi na Budapeszt, często skośnookimi sołdatami, o których legenda miejska mówi, że wjeżdżając nad Dunaj, byli przekonani, że wkraczają do Berlina rządzonego przez pogrobowców Hitlera. Tak, to zdecydowanie była kontrrewolucja, obrona normalności. 

– Wiemy, ile suwerenność i niepodległość kosztuje i nie pozwolimy sobie ich odebrać. Dlatego od lat jesteśmy razem – mówił wczoraj prezydent Andrzej Duda, który jako jedyny prezydent wziął udział w 60. rocznicy wybuchu powstania w Budapeszcie. W oficjalnych uroczystościach wziął udział także redaktor naczelny „Gazety Polskiej” Tomasz Sakiewicz oraz licznie zgromadzeni członkowie klubów „Gazety Polskiej”. Dlaczego pojechali? Bo nasze środowisko doskonale wie, że kontrrewolucję należy prowadzić permanentnie. Dziś, póki co, nie grożą nam sowieccy sołdaci na czołgach T-34, rewolucja przepoczwarzyła się jednak i nie ma zamiaru się kończyć. Trwa (także w sferze kulturowej), o czym w Krynicy mówili Viktor Orbán i Jarosław Kaczyński. 

To zresztą nawiązanie do słów Plinio Correya de Oliveiry, brazylijskiego myśliciela, który pisał, że kontrrewolucja chce zachowania tych wartościowych tradycji, które przetrwały do dziś, i odrzucenia wszelkich szkodliwych „nowinek”. Bardzo dobrze, że Polacy i Węgrzy są tego świadomi. Trzeba działać tak, aby już żadnego dwunastolatka nie budziły czołgi przejeżdżające pod oknem o szóstej rano. To także walka o to, by było normalnie.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

 

#rewolucja węgierska #Budapeszt #1956 #Węgry #Polska

prenumerata.swsmedia.pl

Telewizja Republika

sklep.gazetapolska.pl

Wspieraj Fundację Niezależne Media

Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Wojciech Mucha
Wczytuję ocenę...
Zobacz więcej
Niezależna TOP 10
Wideo