Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Waszyngton: za pięć dwunasta

W samolocie z Brukseli do Waszyngtonu euroatlantycka prasówka. Dziś, ale też zapewne jutro, pojutrze i aż do samych wyborów prezydenckich zjednoczone media Europy i USA na rzecz Mrs. Clinton.

W samolocie z Brukseli do Waszyngtonu euroatlantycka prasówka. Dziś, ale też zapewne jutro, pojutrze i aż do samych wyborów prezydenckich zjednoczone media Europy i USA na rzecz Mrs. Clinton. Hillary na pierwszej stronie w „New York Times”, „Suddeutsche Zeitung” (z Merkel), „De Standaard” (flamandzkojęzyczny tygodnik belgijski), „Le Soir” (francuskojęzyczny tygodnik belgijski). Tylko belgijski „La Libre Belgique” na pierwszej stronie daje foto obojga kandydatów. Jednakowa melodia w mediach amerykańskich jest już doprawdy nieznośna. Nawet nie usiłują udawać bezstronności czy trzymania takiego samego dystansu do obojga kandydatów.

Turyści z różnych krajów, ras i o różnych kolorach skóry robią sobie zdjęcia i selfie przed Białym Domem. Zupełnie jak przed Pałacem Buckingham w Londynie. Brytyjską królową, która nie zmienia się przez dziesięciolecia, zastępuje tu prezydent, który ustępuje po czterech, góra ośmiu latach. Ale czy aby tak jest w praktyce? W ostatnich trzech dekadach mieliśmy trzy kadencje rodziny Bushów (zgoda, że jedna z nich była niepełna, gdy senior Bush, też zresztą syn kongresmana z Connecticut zastąpił wielkiego Reagana), a teraz prawdopodobnie nastąpi trzecia kadencja Clintonów. 

Amerykańskie przełomy: kobieta po „nie-białym”

Syn prezydenta ­George’a Busha i brat prezydenta George’a W. Busha Jeff Bush odpadł w prawyborach Partii Republikanów. Ten korespondencyjny wyścig – do bezpośredniego nie doszło: kandydatem prawicy symbolizowanej przez słonia (symbol Republikanów, symbolem Demokratów jest osioł – red.) jest Donald John Trump – wygrała dynastia Clintonów. Zatem może być dynastyczna kontynuacja, ale też swoisty przełom: wygrana Hillary Diane Rodham Clinton będzie oznaczała, że Stany Zjednoczone Ameryki Północnej będą miały pierwszy raz w historii kobietę – głowę państwa. Inny punkt zwrotny wydarzył się dziesięć lat temu. Wtedy na 44. prezydenta USA wybrano pierwszego nie-białego, pierwszego Murzyna, a w zasadzie Mulata – Baracka Husseina Obamę. Ale jeśli amerykańscy wyborcy zdecydują się na Trumpa, to też będzie przełom: nigdy bowiem w dziejach tego największego mocarstwa świata Pierwsza Dama nie była imigrantką. A Melanie Trump, rodem ze Słowenii, nie urodziła się przecież w USA. 

Skądinąd Trump podkreśla, że jego żona jest legalną imigrantką, mrugając w ten sposób okiem, że nie jest przeciw imigrantom w ogóle, ale tylko przeciw nielegalnym przybyszom. Trzeba przyznać, że Donald J. Trump przynajmniej w jednej sprawie jest dość konsekwentny: większość jego żon pochodziła z naszego regionu Europy, ba, większość to Słowianki. Rzeczywiście – pierwsza wybranka to Czeszka, a trzecia Słowenka. Niektórzy kpią, że wszystkie żony Trumpa o numerach nieparzystych pochodzą z Europy. Ja nie kpię, bo nie lubię śpiewać w chórze, a hejt wobec kandydata Republikanów jest w establish­mencie polityczno-medialnym powszechny, wręcz rytualny. Obejmuje to zresztą, pierwszy raz na taką skalę, również elitę Republikanów. Prawicowy mainstream podzielił się w kwestii wyboru na prezydenckiego kandydata, oddając w ten sposób dużą przysługę obozowi Clinton. Nagle, z dnia na dzień, brutalnie atakowani na co dzień przez liberalno-lewicowe media politycy republikańscy stawali się mężami stanu – o ile tylko zaatakowali Trumpa, a przynajmniej publicznie odmówili mu poparcia. Podobnie z prawicowymi gazetami – jeśli tylko któraś zapowiedziała, że nie poprze oficjalnego kandydata Republikanów – natychmiast przestawała być obskurancka, ciemnogrodzka i niszowa, a stawała się wpływowa, prestiżowa i wyrażająca opinie znaczącej części Amerykanów w danym stanie (mowa tu głównie o mediach lokalnych). Skąd to znamy? Ano z Polski znamy. Prawicowy polityk może liczyć na laurki „zaprzyjaźnionych telewizji”, ba, na stały abonament w mediach – obecnie – opozycyjnych, pod warunkiem, że wypnie się na Prawo i Sprawiedliwość i zdradzi Jarosława Kaczyńskiego.

Nie dajmy się zwieść stereotypom

Kierowca o twarzy jak heban, wydawałoby się pewny wyborca pani Hillary, zapytany przeze mnie wprost, kto wygra wybory, kluczy i mówi, że nie interesuje się polityką. Gdy jednak przytaczam mu powiedzenie z mojego kraju „zainteresuj się polityką, zanim ona zainteresuje się tobą”, potakuje i nagle się otwiera. Narzeka na kryzys ekonomiczny w USA, mniejszą niż kiedyś liczbę turystów i biznesmenów odwiedzających amerykańską stolicę. Mówi, że Trump to nie polityk, ale zaraz dodaje, że jest „dobrym biznesmenem”. Podkreśla, że oboje kandydaci nie reprezentują nowego pokolenia, ale też go nie rozumieją. Nie jest zatem oczywiste, że Mrs. Clinton dostanie jego głos. W wypadku dziennikarki muzułmanki Lamii sprawa jest przesądzona. Antyislamska retoryka Trumpa spłynęła po niej jak woda – zagłosuje właśnie na niego. Sensacja? W czasie jednej z moich poprzednich wizyt poznałem takich właśnie muzułmanów jak ona. Popierają Trumpa, bo są przeciwni... nadmiernej imigracji swoich współwyznawców do USA. Wiedzą, że to uderzy w nich, wyznawców proroka, którzy mają tu już poważny status społeczny i zawodowy i „od zawsze” legalny pobyt oraz obywatelstwo. Pani redaktor z radia w niczym nie przypomina tradycyjnej muzułmanki: ma ostry, jaskrawy makijaż, używa bardzo drogich perfum (500 dol. za flakonik, jak szczerze wyznaje). Jej syn, dwudziestolatek, też zagłosuje za Trumpem. Cóż, Ameryka paradoksów. A może po prostu nie warto dać się uwodzić stereotypom na temat Donalda Trumpa? 

Za Trumpem – wbrew swoim

Joseph, żarliwy katolik, członek Zakonu Kawalerów Maltańskich, ojciec ośmiorga dzieci, był bardzo wysokim urzędnikiem administracji George’a W. Busha. Absolwent akademii marynarki wojennej, ważna szycha w Departamencie Obrony za Rumsfelda, manifestuje swoją wiarę na każdym kroku. Spotykamy się na lunchu w pobliżu Białego Domu, mój znajomy żegna się przed posiłkiem i odmawia półgłosem modlitwę. Jest jednym z tych ludzi republikańskiego establishmentu, którzy – wbrew wielu osobom ze swojego środowiska – wsparli Trumpa. Doradza mu w sprawach zagranicznych. Inny Konserwatysta, W., też, choć w poprzednich wyborach był w sztabie Mitta Romneya, który dziś publicznie Donalda Trumpa zwalcza. Zatem liderzy swoje, a ich doradcy swoje. Chcą po prostu grać na kandydata Republikanów, bez wchodzenia w szczegóły koterii i rozgrywek personalnych.

„Józef” ma niemieckie korzenie, ale gdy zaraz po jego nominacji w Departamencie Obrony zadzwoniła do niego urzędniczka z Białego Domu, aby – w ramach amerykańskiej multi-kulti – zapytać o pochodzenie jego przodków, natychmiast twardo odparł, że jego rodzina to od pokoleń Amerykanie. Zresztą, być może kurtuazyjnie, stara się mi udowodnić, że państwo polskie istnieje dłużej niż niemieckie – po zjednoczeniu przez ­Bismarcka. I bardzo ubolewa, że 25 proc. jego dzieci – czyli dwójka – na Trumpa jednak nie zagłosuje. Reszta, żona i on sam – jak najbardziej. 

„Bunt mas” à la USA

Waszyngton jest piękny o każdej porze roku: niezależnie od tego, czy marznie się tu na początku marca, czy w samej koszuli spaceruje w połowie października. Polityczny Waszyngton piękny już nie jest. Wspomniany kierowca o skórze jak heban mówi, że pieniądz od zawsze rządzi amerykańską polityką – i ma dużo racji. Takich jak on jest wielu. Może dlatego tylu obywateli USA porwał ten, który pieniądze ma i nie musi dla ich zdobycia pchać się do Kongresu. To, co widzimy dziś w Stanach, to specyficzny, ale jednak fragment szerszego światowego procesu. Tytuł książki hiszpańskiego myśliciela przełomu XIX i XX w. José Ortegi y Gasseta „Bunt mas” dobrze oddaje to, co się dzieje teraz i na Starym Kontynencie i za Wielką Wodą. Ale tym razem jeszcze establishment się wybroni, a klan Clintonów otworzy szampana w nocy z 8 na 9 listopada. Jednak nie wolno zapominać, że polityczny mecz między symbolizującym Demokratów osłem (sic!) a republikańskim słoniem nie toczy się tylko o Biały Dom. Nawet jeśli żona skandalisty Billa wygra wyścig prezydencki, co jest prawdopodobne, to prawica – a nie liberałowie – może zdobyć większość w Kongresie USA. Wówczas Mrs. Hillary Clinton pierwszy raz od kilkudziesięciu lat zostanie lokatorem Białego Domu, który swoją prezydenturę zacznie z obcą parlamentarną większością. To źle jej wróży. To zwiastuje także, że emocje najbardziej brutalnej (i najdroższej) w dziejach Stanów Zjednoczonych kampanii prezydenckiej przeniosą się na skrajnie trudną „kohabitację à la USA”. W takich sytuacjach idealnie pasuje stare amerykańskie polityczne powiedzenie, że „nowa kampania zaczyna się następnego dnia po wyborach”.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

 

#kampania prezydencka #USA

prenumerata.swsmedia.pl

Telewizja Republika

sklep.gazetapolska.pl

Wspieraj Fundację Niezależne Media

Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Ryszard Czarnecki
Wczytuję ocenę...
Zobacz więcej
Niezależna TOP 10
Wideo