Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Co może polska zbrojeniówka?

Rodzimi kosmopolici twierdzą, że polski przemysł zbrojeniowy może być jedynie montownią najmniej zaawansowanych technologicznie części uzbrojenia, łaskawie podzlecanych w ramach offsetu p

Rodzimi kosmopolici twierdzą, że polski przemysł zbrojeniowy może być jedynie montownią najmniej zaawansowanych technologicznie części uzbrojenia, łaskawie podzlecanych w ramach offsetu przez światowych potentatów. Dobra zmiana w zbrojeniówce powinna oznaczać odejście od tego sposobu myślenia.

Z chwilą podporządkowania Polskiej Grupy Zbrojeniowej Ministerstwu Obrony Narodowej i przejęcia przez PGZ roli doradczej i koordynującej w procesie realizacji programów zbrojeniowych, rozsypały się misternie przygotowane wcześniej układanki zagranicznych koncernów i firm. Ich cele były jasne – utorowanie drogi do sprzedaży swoich produktów i systemów, a w szerszym kontekście uzależnienie na całe dekady naszych sił zbrojnych (w jak największym stopniu) od kolejnych dostaw i modernizacji owych produktów. Dziś owe cele stanęły pod znakiem zapytania.

Eldorado dla zagranicy
Praktyka rządu PO-PSL doprowadziła do faktycznej separacji dwóch podmiotów, które powinny ściśle ze sobą współpracować, to jest armii i polskiego (w znacznej części państwowego) przemysłu zbrojeniowego. Dialogi techniczne (określanie punktu wyjścia przy przetargach) służyły głównie jako forma edukacji, ale niestety często ignorowano głos polskiego przemysłu. W zupełnie inny sposób traktowano firmy zagraniczne. Osiem lat rządów PO-PSL doprowadziło do powstania trudnej do skontrolowania sieci kontaktów i powiązań zagranicznych firm z przedstawicielami MON-u. Wielu odchodzących oficerów i cywilnych pracowników MON-u szybko (często naruszając trzyletni okres zakazu podejmowania pracy w firmach zbrojeniowych) znalazło zatrudnienie w prywatnych firmach współpracujących z zagranicznymi dostawcami, wnosząc jako „wiano” szeroką i aktualną wiedzę oraz kontakty. Za niewielkie pieniądze wyprowadzana została do nich istotna wiedza, co więcej – tworzono naturalne wpływy w strukturach naszych sił zbrojnych.

W procesie pozyskania dowolnego sprzętu, uzbrojenia czy systemu na potrzeby Sił Zbrojnych RP najważniejszym elementem powinno być spełnienie zdefiniowanych wymagań operacyjnych. Nie jest to jednak kryterium jedyne. Istotne znaczenie mają również: uzyskanie szczegółowej wiedzy na temat pozyskiwanego sprzętu, możliwość jego modernizacji i rozwoju opartego na rodzimym przemyśle, suwerenność użycia danego systemu, możliwości szkolenia kolejnych generacji użytkowników, uniezależnienie się w zakresie dostaw części zamiennych, ale przede wszystkim pozyskanie praw dających pełną samodzielność w aspekcie polonizacji systemu, a w dalszej perspektywie modernizacji i eksportu.

Nieporozumieniem jest gloryfikowanie przekazania Polsce w ramach offsetu mało zaawansowanych technologicznie elementów. I naprawdę nie ma znaczenia, czy jest to 10 proc., czy 40 proc. wartości zamówienia. Z punktu widzenia rozwoju technologicznego taki transfer przedstawia niewielką wartość i nie zbliża nas do produkcji własnych systemów. Nie zbliża nas nawet do osiągnięcia suwerenności w krajowej produkcji części zamiennych, krytycznie istotnej w sytuacji otwartego konfliktu.

Rakiety bez kodów
Przykładem kontrowersyjnych negocjacji może być pozyskanie od norweskiego koncernu Kongsberg zestawów rakietowych typu NSM (Naval Strike Missile) dla potrzeb Nabrzeżnego Dywizjonu Rakietowego (NDR) przekształconego po rozbudowie w Morską Jednostkę Rakietową (MJR). Pozyskanie to prowadzone było w cieniu przygotowywanych programów „Wisła” i „Narew”, i oby nie było przykładem dla tych postępowań. Pomimo realizacji zamówienia wartego ponad 800 mln zł nie doszło tu praktycznie do żadnego transferu technologii. Strona polska dostarczyła m.in. platformę samochodową (Jelcz), system łączności, radary i wozy łączności oraz wozy dowodzenia (sam kontener! bez systemu dowodzenia) produkcji Pit-Radwar. Kluczowe komponenty zostały dostarczone przez Kongsberg bez pełnych kodów źródłowych z dokumentacją i powiązanym transferem technologii. W systemie dowodzenia nie posiadamy kodów źródłowych ani praw do własnej modyfikacji nawet najprostszych komponentów. Wyrzutnia rakietowa też nie jest polskiej produkcji. Pozyskanie zamkniętego systemu dowodzenia stanowi bardzo słaby punkt systemu. Nie mamy żadnej kontroli nad mechanizmem dowodzenia oraz nad połączeniami do innych sensorów i efektorów, tj. nie ma możliwości dołączenia innego radaru czy zmiany systemu dowodzenia bez zgody i pomocy producenta (jeżeli jest możliwe, to oczywiście za dopłatą). Ponadto nie mamy kontroli nad algorytmami decydującymi o precyzji działania rakiety. W kwestii zobowiązań offsetowych mamy serwis wyrzutni w Wojskowych Zakładach Elektronicznych, który jest również mocno ograniczony. Transfer technologii nie uwzględnia realnej obsługi technologicznej i nie daje Polsce wiedzy o mechanizmach działania rakiety oraz pojazdu wyrzutni. WZE skupiają się jedynie na diagnozie komponentu jako „czarnej skrzynki”, a jego serwis odbywa się w Norwegii.

Skuteczność do dwóch razy
Czy zespoły ogniowe NDR spełniają nasze wymagania operacyjne? Zapewne tak, tylko czy będące elementem systemu naziemne radary o zasięgu 50 km (do celów morskich) w pełni pozwalają wykorzystać rakiety, które rzekomo mają zasięg ponad 200 km? Poprzedni szef BBN gen. Stanisław Koziej twierdził, że jeśli tak nie jest, to winna jest polonizacja programu związana z wykorzystaniem polskich radarów. Powszechnie wprawdzie wiadomo, że zasięg jest ograniczony horyzontem radarowym (krzywizną ziemi) i nie ma znaczenia kraj produkcji radaru, to jednak w kolejnym dywizjonie już ich nie ma. Zmiana konfiguracji oznacza w praktyce przyznanie się do błędu decydentów odnośnie do uzbrajania NDR, chyba że mieli oni świadomość tymczasowości przyjętego rozwiązania. Że chodziło jedynie o pokazanie procentowego udziału Polski w systemie. Nie należy się zatem dziwić, że obecny minister obrony Antoni Macierewicz zarządził gruntowną analizę decyzji kierownictwa resortu koalicji PO-PSL podjętych w procesie modernizacji technicznej naszych sił zbrojnych.

Na dodatek na temat skuteczności rakiety NSM wiemy bardzo niewiele. Z dostępnych materiałów wynika, że dwa udane strzelania w idealnych warunkach pogodowych przesądziły o zakupie systemu. Nie mamy wiedzy, czy były strzały nieudane, a jeśli tak, to ile ich było, ani w jakich warunkach rakiety były wówczas testowane. Skoro jednak udało się wreszcie trafić w cele gdzieś w Kalifornii, to pewnie jest jakaś podstawa do optymizmu. W każdym razie, mimo że Bałtyk to nie pogodne zachodnie amerykańskie wybrzeże, dla poprzedniego kierownictwa Ministerstwa Obrony Narodowej test był wystarczający. I to mimo że rakieta NSM z definicji znacząco traci swoje możliwości działania w trudnych warunkach pogodowych, ponieważ ma pasywny system naprowadzania, którego możliwości są ograniczone w deszczu, mgle oraz słonej bryzie morskiej. Testy rakiety były oparte na jej wystrzeliwaniu z platform morskich (okrętów), a nie z mobilnych platform brzegowych, które wchodzą w skład naszych zestawów. Testowano zatem inną konfigurację zestawu.

Oby tylko wróg nie wiedział
Na uwagę zasługuje kilka faktów dotyczących finansowania zakupu tych rakiet. Jak podano w mediach, krótko po podpisaniu kontraktu, za system wart 400 mln zł (NDR) daliśmy zaliczkę w wysokości ponad 130 mln zł, finansując dalsze badania rakiet, które w tamtym okresie były jeszcze w fazie testów. Pamiętać należy, że ta decyzja oznaczała realokacje środków przeznaczonych wcześniej na budowę okrętu patrolowego „Gawron”, której realizacja była odkładana w nieskończoność. Tymczasem wysokość zaliczki stawiała nas w trudnej sytuacji negocjacyjnej, w razie negatywnej weryfikacji możliwości bojowych rakiety.

Ostatecznie znacząco zwiększyliśmy liczbę zamawianych rakiet i dokupiliśmy kolejne pomimo braku zweryfikowanej wiedzy o ich zasięgu, precyzji i sile rażenia. W takiej sytuacji raczej trudno jest opracować skuteczną taktykę działania dla dywizjonów MJR. Wiadomo, że pojedyncza rakieta, jak to widać na testach, nie jest w stanie wyrządzić większej szkody dużym jednostkom. Konieczność wystrzelenia co najmniej kilku rakiet w celu zatopienia większego okrętu – zakładając, że każdy pocisk trafi – rodzi uzasadnione wątpliwości co do sensowności tej inwestycji.
Wykorzystanie rakiet naprowadzanych na podczerwień nie jest jedyną z dostępnych technologii. Uzależnienie naszej obrony wybrzeża od systemu jednego rodzaju, jednej technologii, ułatwia potencjalnemu agresorowi przeciwdziałanie. Ograniczenia pogodowe związane z naszymi pociskami NSM zostały zauważone i w rozwijanej przez międzynarodowe konsorcjum z udziałem firmy Kongsberg wersji lotniczej (dla samolotów F-35) pod nazwą JSM (Joint Strike Missile) przewiduje się już dwojaką termiczno-radiolokacyjną głowicę (dual-seeker capability) zapewniającą skuteczność w każdych warunkach pogodowych. Bez udziału aktywnego naprowadzania radiolokacyjnego w końcowej fazie lotu technologia norweska będzie prawdopodobnie sprawdzała się tylko w dobrych warunkach atmosferycznych dla mniej wymagających celów. Oby tylko potencjalny agresor nie posiadł tej wiedzy.

Bez „Gawrona” i bez systemu
Jaka zatem jest rzeczywista wartość bojowa zakupionych rakiet? Jeżeli zasadniczym celem jest zwalczanie celów nawodnych, to ograniczenia bojowe i pogodowe oraz zasięg radaru niestety miałyby negatywny wpływ na efekty takich działań. Jeżeli z kolei mówilibyśmy o celach naziemnych, to skuteczniejsze i logiczne mogłoby być ich zwalczanie z powietrza, np. przy zastosowaniu pocisków JASSM, w które są uzbrojone samoloty typu F-16.
Finał działania byłego rządu PO-PSL jest jednak taki, że nie mamy ani okrętu patrolowego „Gawron”, ani skutecznego rakietowego systemu obrony wybrzeża i jednostek pływających na Bałtyku.

Rzeczywiste powody ograniczonego zasięgu rażenia naszych zestawów rakietowych wynikają z niejasnych decyzji poprzedniego kierownictwa MON-u. Ograniczono się do pozyskania rakiet, pomijając konieczność stworzenia możliwości pełnego wykorzystania budowanego na nich systemu obrony. Dotyczy to m.in. kwestii rozpoznania. Jedna z koncepcji zakładała użycie bezzałogowców, pełniących funkcję „pozahoryzontowych oczu” – oczywiście na koncepcji się skończyło. Pomimo dużej krytyki systemu i braku pełnego operacyjnego wykorzystania MON zakupił jednak kolejne rakiety dla drugiego dywizjonu. I zrezygnował z polskiego radaru. To znacząco zmniejszyło procentowy udział polskiego przemysłu w systemie. Kongsberg mógł wcześniej przewidzieć taki rozwój wydarzeń, bo rozwiązanie oparte na radarach dohoryzontalnych wydaje się nielogiczne wobec wielokrotnie większego zasięgu rakiety. Istniejąca konfiguracja budzi wiele wątpliwości. Wygląda to tak, jak byśmy chcieli za wszelką cenę kupić jak największą liczbę rakiet NSM, a reszta, w tym maksymalne wykorzystanie ich potencjału i pozyskanie przez Polskę odpowiednich technologii, nie miała większego znaczenia.
Program modernizacji armii daje ogromną szansę zarówno siłom zbrojnym, jak i polskiemu przemysłowi i w tym kontekście należałoby wykorzystać fakt jego konsolidacji w ramach PGZ-etu. Jednoczesne podporządkowanie Grupy MON-owi jest pod każdym względem rozwiązaniem zgodnym z naszymi interesami i niezwykle ważną decyzją podjętą przez ministra obrony Antoniego Macierewicza.

Druga część ubiegłotygodniowego tekstu „Zanim wybuchną polskie miasta” autorstwa Zygmunta Skalskiego ze względów technicznych ukaże się w najbliższy poniedziałek.

W systemie dowodzenia nie posiadamy kodów źródłowych ani praw do własnej modyfikacji nawet najprostszych komponentów. Wyrzutnia rakietowa też nie jest polskiej produkcji. Nie mamy żadnej kontroli nad mechanizmem dowodzenia, nie ma możliwości dołączenia innego radaru czy zmiany systemu dowodzenia bez zgody i pomocy producenta.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

 

prenumerata.swsmedia.pl

Telewizja Republika

sklep.gazetapolska.pl

Wspieraj Fundację Niezależne Media

Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Adrian Stankowski
Wczytuję ocenę...
Zobacz więcej
Niezależna TOP 10
Wideo