Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »
Z OSTATNIEJ CHWILI
Prezydent zawetował nowelizację Prawa farmaceutycznego dotyczącą tabletki "dzień po" - Kancelaria Prezydenta • • •

​Polski thriller? Czemu nie!

Za dwa tygodnie na ekrany kin wejdzie thriller „Na granicy” z Marcinem Dorocińskim, Andrzejem Grabowskim i Andrzejem Chyrą.

mat. pras.
Za dwa tygodnie na ekrany kin wejdzie thriller „Na granicy” z Marcinem Dorocińskim, Andrzejem Grabowskim i Andrzejem Chyrą. Filmowcy obiecują że nie tylko sceneria mroźnych i odludnych Bieszczadów przyprawi nas o dreszcz niepokoju. A my przypominamy bardzo ciekawą i różnorodną listę polskich thrillerów tylko ubiegłego roku.

„Na granicy” w reżyserii Wojciecha Kasperskiego, opowiada inspirowaną prawdziwymi wydarzeniami historię ojca (Chyra) i dwóch synów (Bielenia, Henriksen), którzy przyjeżdżają w Bieszczady, aby ułożyć sobie relacje po niedawnej rodzinnej tragedii. Tajemniczy nieznajomy (Dorociński), pojawiający się w odciętej od cywilizacji górskiej bazie, wciąga bohaterów w mroczny i niebezpieczny świat przestępczego pogranicza. Aby przetrwać, bracia będą zmuszeni do odrobienia trudnej lekcji dojrzałości.

Ten film jest jak jego tytuł – słowo „granica” jest tu kluczem. Opowiada o granicach ludzkich możliwości, toczy się na granicy charakterów i – co dotyczy bohaterów granych przez Kubę Henriksena i Bartka Bielenię – na granicy bycia chłopcem a mężczyzną. Każda z tych postaci jest na granicy swojej wytrzymałości, puszczenia nerwów. Każda ma jakąś swoją wyporność i w różny sposób reaguje na sytuacje ekstremalne, które nas w życiu dotykają

– mówi o filmie Marcin Dorociński.

Przypominamy polskie thrillery ubiegłego roku:

„Fotograf”, reż. Waldemar Krzystek
W Moskwie grasuje seryjny morderca o ksywce „Fotograf”. Przy zmasakrowanych ciałach swoich ofiar pozostawia numerki, których używa się do oznaczania miejsc przestępstw. Śledczy wiedzą o nim bardzo wiele, bo na miejscach zbrodni pozostawia mnóstwo śladów. Nie wiedzą jednak, jak zabójca wygląda i jaki ma… głos. To ostatnie zdaje się być szalenie ważne, bo główny podejrzany to mężczyzna, który cierpi na niezwykłą chorobę. Potrafi naśladować głosy innych ludzi, przy absolutnym braku swojego głosu. To pozwala filmowcom na konstrukcję kilku naprawdę mrożących krew w żyłach scen.

Waldemar Krzystek swoim mrocznym thrillerem „Fotograf” zaostrzył apetyty. Rzucił widzowi smakowitą przynętę. Szkoda jednak, że pięknie udekorowana filmowa potrawa okazała się przesadną mieszanką smaków. Konsument jednak miał okazję wyczuć wyraźną nutę wykwintności dania.

„Ziarno prawdy”, reż. Borys Lankosz
Znany czytelnikom kryminałów Miłoszewskiego prokurator Teodor Szacki (Robert Więckiewicz) musi rozwikłać zagadkę rytualnych mordów w Sandomierzu. W mrocznej scenerii miasta, prokurator próbuje szukać drogi do rozwikłania tajemnicy. Tropów ma aż nad to, trupów zresztą jak się niebawem okaże, reż. Lankosz, znany m.in. z „Rewersu”, serwuje nam tu kino kryminalne według najlepszych wzorców. Hipnotyzująca rola genialnego Roberta Więckiewicza i stale utrzymywane na nieznośnym poziomie napięcie, nie pozwala oderwać wzroku i myśli od tego filmu.

Realizacja dobra. Gorzej z ideologią…. Sandomierz w oku kamery Lankosza i wyobraźni Zygmunta Miłoszewskiego to miasteczko, które jawi nam się jako stolica polskich antysemitów i wariatkowo dla tzw. prawdziwych Polaków. Słowo patriotyzm jest tu odmieniane przez wszystkie przypadki, ze szczególnym upodobaniem tych, które najłatwiej obśmiać.

„Anatomia zła”, reż. Jacek Bromski
Płatny morderca o uroczo brzmiącym pseudonimie „Lulek” grany jest tu przez Krzysztofa Stroińskiego. Aktor bardzo zasłużenie dostał w Gdyni nagrodę dla najlepszego aktora za tę właśnie kreację. „Lulek” wychodzi warunkowo z więzienia. Prokurator Nowak (Piotr Głowacki), który wsadził go za kratki spotyka się z nim, by złożyć mu propozycję zlecenia zabicia komendanta CBŚ. „Lulek” przypominający bardziej emeryta skrupulatnie wybierającego najlepsze pomidory na ryneczku wie, że będzie potrzebował pomocy w wykonaniu zadania…

Z pewnością na pochwałę zasługuje dobre tempo prowadzenia opowieści, zdjęcia Michała Englerta i kreacje aktorskie. Jednak thriller polityczny roi się od schematycznych chwytów. Pomysł był dobry, jedna Bromski postanowił przespacerować się dawno już utartymi ścieżkami. A nawet, o zgrozo, dowcipy zdają się być już stare jak świat.

„Demon”, reż. Marcin Wrona
Młody mężczyzna o ksywce „Pyton” (Itay Tiran) przyjeżdża z Londynu na polską wieś, by stanąć na ślubnym kobiercu z atrakcyjną dziewczyną, Żanetą (Agnieszka Żulewska). Jednak zmiana stanu cywilnego będzie w tej opowieści najmniej istotną przemianą w życiu „Pytona”. Dzień przed weselem odnajduje on na podwórzu starego domu, w którym ma zamieszkać z żoną, ludzkie kości. Od tego momentu zaczyna się też bardzo dziwnie się zachowywać. I tak oto z każdą minutą filmu rozgrywa się na naszych oczach reżyserska wizja dybuka. Czyli opisanego w żydowski folklorze zjawiska wejścia ducha zmarłej osoby do ciała żywej postaci.

Za mało straszny na horror, zbyt płytki na opowieść o mistycyzmie. „Demon” Marcina Wrony trudno sklasyfikować inaczej, jak filmowa opowieść o niepokojących, bliskich halucynacjom, wizjach reżysera.

„11 minut”, reż. Jerzy Skolimowski
Pomysł na film nie jest wyjątkowy. Poznajemy kilka osób, które spotkają się w tragicznym finale filmu. Przekaz też nie należy do najbardziej wyjątkowych – śmierć czyha na ciebie na każdym kroku. Katastroficzna wizja Skolimowskiego przybiera tu jednak formę mrocznego, blisko półtoragodzinnego teledysku z bardzo dobrymi kreacjami aktorskimi. Jednymi z bohaterów filmu są: sprzedawca hot-dogów (Andrzej Chyra), niedoszła aktorka (Paulina Chapko), zazdrosny mąż (Wojciech Mecwaldowski), narkotyzujący się kurier (Dawid Ogrodnik) i alpiniści (Agata Buzek i Piotr Głowacki). Nie mamy szans, by poznać ich bliżej, ale wiemy, że każdy z nich ma na koncie różnego kalibru grzechy. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że to zgraja dziwaków. Skolimowski spróbuje jednak udowodnić, że są tacy, jak my.

Paradoksalnie przerysowanie formy i treści sprawia, że film staje się bardziej naturalistyczny. Nie trudno oprzeć się wrażeniu, że Jerzy Skolimowski podjął jakąś grę z widzem.  A charyzma rozgrywającego nie pozostawia wątpliwości, że jest to gra wyłącznie na jego zasadach.

„Czerwony pająk”, reż. Marcin Koszałka
Kraków, lata 60-te. Mieszkańców miasta paraliżują kolejne doniesienia o popełnianych na młodych chłopcach brutalnych morderstwach. Milicja obywatelka ostrzega mieszkańców. Tymczasem Karol (Filip Pławiak), dziewiętnastoletni pływak przyłapuje mordercę (Adam Woronowicz) niemal na gorącym uczynku. Będąc na tropie podejrzanego, którego szuka cała Polska, postanawia go śledzić. Okazuje się, że zbrodniarz jest cieszącym się dobrą opinią weterynarzem w mieście. Karol postanawia się do niego zbliżyć. W końcu staje w drzwiach jego gabinetu ujawniając, że zna mroczne sekrety kata, który dostał przydomek „Czerwony pająk”.

Wiele już było takich filmów, które mimo świetnej obsady i poruszającej historii były po prostu bardzo kiepskimi produkcjami. „Czerwony pająk” to niestety jeden z takich filmów. A rozczarowanie tym większe, im bardziej rozbudzone nadzieje.

 



Źródło: niezalezna.pl

 

prenumerata.swsmedia.pl

Telewizja Republika

sklep.gazetapolska.pl

Wspieraj Fundację Niezależne Media

Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Sylwia Krasnodębska
Wczytuję ocenę...
Zobacz więcej
Niezależna TOP 10
Wideo