Clifford Chance i kagiebiści od remontu Tu-154 » czytaj więcej w Gazecie Polskiej! Więcej »

​Co nam po Ukrainie?

Tchórzostwo zachodniej Europy nie powinno nas dziwić. Zachód nie zamierza umierać za Ukrainę, zbyt silne interesy łączą z Rosją zarówno Francję, jak i Niemcy.

Tchórzostwo zachodniej Europy nie powinno nas dziwić. Zachód nie zamierza umierać za Ukrainę, zbyt silne interesy łączą z Rosją zarówno Francję, jak i Niemcy. Polskie wsparcie dla sąsiada wobec rosyjskiej agresji, to jednak nie tylko luksus wynikający z naszego umiłowania wolności, ale działanie strategiczne z punktu widzenia polskiego interesu.
 
O prócz postawionego w tytule pytania, czy opłaca się nam wspierać Ukrainę, trzeba także zadać inne: Co będzie oznaczało dla Polski przejęcie terenu obecnej Ukrainy przez Kreml? To drugie pytanie postawić sobie powinni szczególnie ci, którzy mówią, że nie należy pomagać Ukrainie w walce o niepodległość, póki nie ureguluje ona kwestii rzezi wołyńskiej.
 
Lepsza Rosja?
 
Czy rzeczywiście Ukraina pod panowaniem Władimira Putina (czy kogo tam sobie KGB do tego wybierze) będzie bardziej skłonna do przeproszenia za Wołyń? Czy rzeczywiście mamy więcej historycznych zaszłości z Ukraińcami niż z Rosjanami, by dziś odwracać wzrok, gdy Rosjanin zabija Ukraińca, powołując się na historię? Warto sobie rzetelnie odpowiedzieć na te pytania, by uświadomić sobie, jak pokrętna jest rosyjska narracja, która najchętniej dzieliłaby bliskie sobie geograficznie państwa, posługując się historycznymi zaszłościami, w jednym celu: rządzenia nimi. Nie jestem w stanie ocenić, ilu z tych, którzy w czasie pokoju nie interesowali się wydarzeniami na Wołyniu, dziś powołuje się na nie, tłumacząc swoje poparcie dla rosyjskiej agresji. Jeśli na mojej ulicy ktoś zaczyna plądrować kolejne mieszkania, okradając, zabijając i gwałcąc ich mieszkańców, nie rozpoczynam dyskusji z atakowanymi sąsiadami na temat tego, co ich pradziadek zrobił mojemu pradziadkowi. Razem się jednoczymy, by najpierw pozbyć się bandyty z naszej ulicy i dopiero wtedy mamy przestrzeń do wyjaśnienia zaszłości.
 
Postawa „a niech i Rusek zabije Ukraińca, skoro jego przodkowie odpowiadają za zbrodnię wołyńską” to postawa nie tylko szkodliwa dla bytu i suwerenności Ukrainy. To przede wszystkim postawa antypolska. Każdy, kto przez swoją obojętność czy wrogość zgadza się na to, by tam, gdzie dziś jest Ukraina, nasz sąsiad, była Rosja, ten de facto chce otworzyć Moskwie drzwi do Polski. Powtarzam: niezależnie od tego, czy robi to świadomie, czy nie, za pieniądze, czy za darmo – skutek pozostaje ten sam.
 
Odpowiedzialność rządów PO-­PSL
 
Redaktor naczelny jednego z portali prorosyjskich, udający reprezentanta środowisk kresowych, stwierdził tydzień temu, że „polskim interesem dzisiaj jest sprzedanie drogo Rosji swojej neutralności w tej wojnie”. Przyjmując, że słowa te wypowiedział szczerze, trudno nie zauważyć podstawowego problemu. Rządzący w Polsce, a więc rząd PO-­PSL i prezydent Bronisław Komorowski od początku konfliktu rosyjsko‐ukraińskiego przyjęli postawę skrajnie neutralną. Oprócz słów, żadnych konkretnych działań na rzecz Ukrainy władza w Polsce nie podjęła. Czy za tę neutralność i wstrzymanie się przed jakimkolwiek realnym wsparciem Polska coś od Rosji dostała? Embargo na jabłka. Wystarczyło jednak, że politycy Platformy Obywatelskiej przyhamowali trochę ze swoją kremlofilią, a już kreatorzy opinii publicznej w Polsce wpadli w zachwyt, puszczając w niepamięć lata skrajnie prorosyjskiej polityki obozu PO. Dlaczego nie można o niej zapomnieć? Nie z potrzeby zemsty czy by politycznie Platformie zaszkodzić. Te siedem lat uległości wobec Kremla ze strony polskiego rządu, a później rządu i prezydenta miało realny wpływ na pozycję, jaką obecnie ma Władimir Putin. Prezydent Rosji nie byłby tak silny na arenie europejskiej, gdyby nie wsparcie ze strony ekipy Donalda Tuska, Radosława Sikorskiego i Bronisława Komorowskiego. W końcu, skoro nawet ta „rusofobiczna” Polska gra z Rosją w tej samej drużynie, to dlaczego przywódcy państw Zachodu mieliby się powstrzymywać przed umacnianiem więzi z Putinem czy przymykaniem oczu na rosyjskie zbrodnie? Im bardziej rósł proputinizm polskich władz, tym bardziej rosła pozycja Putina w Europie.
 
Można by wymieniać wiele wydarzeń, które świadczą o prorosyjskiej polityce Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego. Należałoby zacząć od wizyty Tuska, Sikorskiego et consortes w Moskwie w 2008 r., krótko po przejęciu władzy, gdy Putin „na wejście” zaproponował Polsce rozbiór Ukrainy (niewykluczone, że przypominał przy tym zbrodnię wołyńską). Po spotkaniu premier rozpływał się w zachwycie nad wspaniałymi relacjami polsko­rosyjskimi. Następnie trudno nie wspomnieć kompromitującej nasz kraj umowy gazowej, za którą Donald Tusk i Waldemar Pawlak w normalnym kraju trafiliby przed Trybunał Stanu, czy spaceru po molo, podczas którego Tusk z Putinem ustalali szczegóły wizyty premiera Polski w Katyniu, nie informując o tym prezydenta Kaczyńskiego. Najbardziej jawnym etapem sprzyjania rosyjskiej polityce przez polskie władze była tzw. katastrofa posmoleńska, czyli obarczanie winą za tragedię polskich pilotów i generała polskiej armii przez przedstawicieli partii rządzącej, a także liczne ustępstwa wobec Rosji, z oddaniem jej śledztwa i sprzeciwem wobec umiędzynarodowienia sprawy smoleńskiej włącznie. Przecież jeszcze w grudniu 2013 r., już po wizytach polskich polityków (najpierw na majdanie był obecny Jarosław Kaczyński, później pojawili się tam również politycy PO, chcący wizerunkowo zyskać na wizycie) szef polskiego MSZ­etu publicznie, w obecności ministra Siergieja Ławrowa, zachwalał relacje z Rosją. Miesiąc później padły pierwsze ofiary na majdanie.
 
Opozycja alarmowała
 
Dlaczego uważam, że kurs na Moskwę, jaki obrały PO i PSL, był szkodliwy? Dla Rosji Polska, kraje bałtyckie, Ukraina czy Gruzja zawsze będą narzędziem w dążeniu do celu, a traktowanie tych krajów podmiotowo, nie przedmiotowo – nie jest w interesie Kremla. Imperium nie uznaje równorzędnych partnerów, a jedynie poddanych. Jaka jest alternatywa dla Polski oprócz naturalnej integracji z Zachodem? Własne „imperium”, czyli sojusz silnych, niezależnych od Moskwy krajów Europy Środkowo­Wschodniej, które razem mają szansę być nawet kreatorem polityki międzynarodowej całej Unii Europejskiej. Do osiągnięcia tego celu wystarczy maksymalna solidarność i współpraca między tymi krajami, aby nie dać się rozgrywać i dzielić przez Rosję. Ta oczywistość dziś niestety umyka, a dzieje się tak również dlatego, że nie żyje główny propagator silnego sojuszu w naszym regionie Lech Kaczyński. Z kolei działalność na tym polu jego brata jest regularnie wykpiwana. Wystarczy wspomnieć list Jarosława Kaczyńskiego z 11 listopada 2010 r., w którym zwracał uwagę na coraz większy apetyt Kremla na nowe zdobycze i na pilną potrzebę większego zaangażowania USA w Europie Wschodniej. Zacytuję tylko jedno zdanie, bo list w całości bez trudu można odnaleźć w internecie. „Kolejne odsłony wojen gazowych z Ukrainą i Białorusią, wyzwanie rzucone w NATO w postaci tzw. inicjatywy Miedwiediewa, zmierzające do dekonstrukcji obecnego ładu bezpieczeństwa w obszarze euroatlantyckim, a w końcu – agresja na niepodległą Gruzję i wspieranie tych sił politycznych w krajach byłego ZSRS, które sprzeciwiały się efektom tzw. kolorowych rewolucji – to wszystko wskazuje na poziom determinacji władz w Moskwie, które światu zewnętrznemu rzuciły wyzwanie – chcąc wrócić do grona mocarstw decydujących o losach świata, a nawet do odtworzenia niedemokratycznej koncepcji koncertu mocarstw” – pisał Kaczyński 11 listopada 2010 r. Co premier Donald Tusk i minister Radosław Sikorski odpowiedzieli prezesowi Prawa i Sprawiedliwości, gdy ten pięć lat temu ostrzegał przed ekspansywnym kursem Moskwy? „Polska nie była nigdy tak bezpieczna jak obecnie” – mówił Tusk, z kolei Sikorski odpowiedział pytaniem: „Czy prezes PiS jest na proszkach?”.
 
Za mało wyobraźni
 
Dlaczego do tego wracam? Polityka zagraniczna w dojrzałych demokracjach to wynik poważnych analiz ośrodków rządowych i długofalowej wizji państwa oraz jego miejsca na mapie kontynentu i świata. W Polsce od lat władza kieruje się prostym schematem: jakby tu przywalić politycznej konkurencji. Jeśli Jarosław Kaczyński zwraca na coś uwagę – z zasady należy to odrzucić, a działania w polityce zagranicznej kreować według oceny: „ile możemy zyskać w najnowszym sondażu”. Wystarczy spojrzeć na wydarzenia z zeszłego tygodnia, gdy zamiast poważnych rozważań nt. działań, jakie Polska powinna/mogłaby podjąć w związku z masakrą dokonaną przez rosyjskich terrorystów na Ukrainie – jedyne, czym zajęła się premier RP, to atak na Andrzeja Dudę, przypisujący mu zmanipulowaną wypowiedź. Swoją wizję postawy Polski wobec sytuacji na Ukrainie Ewa Kopacz przedstawiła we wrześniu 2014 r. w słynnym wystąpieniu, w którym padło obrazowanie, jak to w obliczu zagrożenia chowa się z dziećmi w domu. „Mamy jeszcze zbyt mało wyobraźni, jak bardzo terroryzm w ostatnim czasie jest niebezpieczny. Brońmy się przed nim, ale pamiętajmy, gdzie jest ta koszula bliższa ciału” – przekonywała szefowa rządu. Szkoda, że pani premier bliższy jest marsz z ołówkami w Paryżu niż kolejne terytoria przejmowane przez Rosję na ziemiach sąsiada. No ale cóż, w końcu dla obozu rządzącego wciąż to PiS jest większym wrogiem niż Rosja. W tej sprawie od 2007 r. nic się nie zmieniło.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

 

prenumerata.swsmedia.pl

Telewizja Republika

sklep.gazetapolska.pl

Wspieraj Fundację Niezależne Media

Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Samuel Pereira
Wczytuję ocenę...
Zobacz więcej
Niezależna TOP 10
Wideo