Ruda WRON-a rozdrażniona » czytaj więcej w Gazecie Polskiej! Więcej »

Lekcja dla władzy nieprzyjemna

Sporo ciosów jak na jeden tydzień spadło na PO. Władza znalazła się w wyraźnej defensywie. Postanowiła brnąć nawet w oszczerstwa wzięte od Jerzego Urbana.

Sporo ciosów jak na jeden tydzień spadło na PO. Władza znalazła się w wyraźnej defensywie. Postanowiła brnąć nawet w oszczerstwa wzięte od Jerzego Urbana. Dzięki temu Ewie Kopacz udało się wprawdzie własnoręcznie przeprowadzić dowód, że zdanie, iż jest „Urbanem w spódnicy”, nie jest dalekie od prawdy, ale niewątpliwie chodziło jej o coś innego. PO eskaluje prowokację z „lojalką”, by politycy PiS ostro reagowali. Ma być magiel, by przykryć wyraźny sukces opozycji.

To była największa manifestacja, jaką zorganizował PiS i kluby „Gazety Polskiej”. Dotychczas podobna wielkością i temperaturą manifestacja przeszła przez Warszawę, gdy Solidarność, Radio Maryja, PiS i kluby „Gazety Polskiej” manifestowały w obronie wolnych mediów i telewizji Trwam. Wtedy, we wrześniu dwa lata temu, Traktem Królewskim przeszło ponad sto tysięcy osób. Teraz, zimą, PiS zgromadził niewiele mniejsze tłumy – wedle różnych szacunków było 60–100 tys. ludzi.

„Głębokie oburzenie”

Na dodatek, przy tak ogromnej manifestacji nie było żadnych incydentów, awantur i bijatyk. Transmitujące ten marsz główne telewizje zapewne spodziewały się czegoś innego – tymczasem Polacy zobaczyli mnóstwo ładnych ludzi, pogodnych, z różami i biało-czerwonymi flagami, którzy prócz śpiewu pieśni patriotycznych krzyczeli „powtórzyć wybory” i „wolne media” oraz „nie ma wolności bez uczciwości”. Były też i hasła ostrzejsze – w tym historyczne – „raz sierpem raz młotem czerwoną hołotę” i „precz z komuną”, a prowadzący manifestację Joachim Brudziński tracił momentami głos.

Propagandyści władzy próbowali w rządowych mediach zrobić z tego jakąś straszną aferę – że jak tak można to „precz z komuną” do pana prezydenta na przykład, ale szło im to jakoś bez przekonania. Dzień po manifestacji starano się w mainstreamie raczej przemilczać sukces PiS – i frekwencyjny, i organizacyjny, i polityczny także – czekając na jakiś pomysł czy raczej przekaz, co z tym zrobić dalej. W chwili gdy piszę ten artykuł (poniedziałek wieczór), pomysły są co najmniej dwa – kontynuacja insynuacji Kopacz i Urbana o „lojalce” Kaczyńskiego oraz szerokie relacjonowanie oburzenia prezesów Najwyższego Sądu Administracyjnego i Trybunału Konstytucyjnego po przemówieniu Jarosława Kaczyńskiego na marszu.

I brekekeks

 „Głębokie oburzenie” wywołały te słowa lidera PiS z marszu: „Fałszerstwem jest sytuacja, w której władza, gdy okazuje się, że wybory kończą się katastrofą, że ich wynik jest w gruncie rzeczy nieznany, natychmiast rozpoczyna kampanię ukrywania tego faktu, wpływa na sądy, można powiedzieć, wręcz terroryzuje sądy i to z udziałem prezydenta RP i prezesów sądów, tych najważniejszych w Polsce, i wreszcie rozpoczyna kampanię medialną przeciwko tym wszystkim, którzy mówią, że doszło do fałszerstwa”. Jarosław Kaczyński mówiąc to, nawiązywał m.in do wypowiedzi prezydenta Bronisława Komorowskiego, który zaraz po wyborach ogłosił, że podważanie ich wyniku to „odmęty szaleństwa”. A także do wypowiedzi prezesa Trybunału Konstytucyjnego prof. Andrzeja Rzeplińskiego, który w tych samych dniach oświadczył, że politycy podnoszący wątpliwości wobec uczciwości wyborów „anarchizują” państwo, bo „poczuli krew” i są „niepoważni”. Te i inne słowa, także polityków rządzących – Ewy Kopacz czy Janusza Piechocińskiego, dezawuujących jakiekolwiek próby wyjaśnienia wątpliwości wobec rzetelności wyborów czy ich powtórzenia, były niczym innym, jak próbą wywarcia presji na sędziów sądów okręgowych, którzy mają rozpatrywać protesty wyborcze. To właśnie powiedział Jarosław Kaczyński. Ale oczywiście prof. Andrzej Rzepliński czy prof. Małgorzata Gersdorf przyznać tego nie zechcieli. Za to dowiedzieliśmy się, że słowa prezesa PiS. „To bezprzykładny w Europie atak polityka pretendującego do sprawowania władzy wykonawczej w Polsce na władzę sądowniczą. Jest to pełen pogardy atak wymierzony w każdego z tysięcy sędziów wszystkich sądów w Polsce” – napisali, nie bacząc też jak zwykle na komiczność napuszonych stwierdzeń tego słowotoku. „I że pa-ta-ta, i że pa- ta- ta, i że brekekeks” – jak pisał Melchior Wańkowicz.

Przypomnijmy dla porządku, że oburzony i jak najbardziej niezawisły prof. Rzepliński to kandydat Platformy Obywatelskiej na stanowisko Rzecznika Praw Obywatelskich w 2005 r. (przegrał wtedy z prof. Januszem Kochanowskim) i wysunięty przez PO na stanowisko sędziego Trybunału Konstytucyjnego i jego przewodniczącego. Gdy dodać do tych występów wprowadzonego znów na linię frontu Stefana Niesiołowskiego („PiS demoluje państwo”, „nienawiść”, „głupota”) i grających już na różne sposoby fałszywą lojalką sprokurowaną przez byłych oficerów SB polityków PO i ich propagandystów, skala histerii obozu rządzącego ukaże się w całej pełni.

Przeżyj to sam

Nie chodzi im oczywiście wyłącznie o zademonstrowanie siły PiS, choć to „ogromne morze ludzkich głów” musiało zrobić przygnębiające wrażenie na politykach władzy. Żadna z innych partii nie byłaby w stanie zmobilizować tylu zwolenników. Sytuację pogarsza fakt, że ludzie mają jeszcze w pamięci smętny marsz Bronisława Komorowskiego 11 listopada, który w porównaniu z manifestacją PiS był zgromadzeniem garstki urzędników z rodzinami. Na kilka miesięcy przed wyborami prezydenckimi PiS wygrywa więc wizerunkowo pojedynek na siłę i moc. Wygląda na to, że energia społeczna i determinacja obywateli są po stronie opozycji. I że przynajmniej część z ludzi, niekoniecznie z twardego elektoratu PiS, ma już teraz także naprawdę poczucie déja vu z PRL – „a spiker cedził ostre słowa/ od których nagła wzbierała złość/ I począł w Tobie gniew kiełkować/ Aż pomyślałeś: milczenia dość”.

Szklany sufit nie istnieje

Ale prócz szaleństwa przestraszonej władzy i tego, że z przekazem swojego marszu PiS udało się nie tylko zagospodarować w sposób pokojowy i rozważny oburzenie społeczne po machinacjach wyborczych rządu, istotne jest coś jeszcze. Wydaje się, że można się pokusić o tezę, że tym razem udało się też dotrzeć do tych Polaków, którzy dotychczas byli wobec PiS z różnych powodów zdystansowani. Widać po prostu, że siła argumentów jest po stronie opozycji. Nie docierają one pewnie jeszcze do większości Polaków, ale docierają do coraz większej grupy w centrum. Nie bądźmy więc zupełnymi pesymistami, powtarzającymi wrzutki władzy o szklanym suficie nad PiS. On nie istnieje. Owszem jest spora część wyborców, która chce wierzyć, że liczba nieważnych głosów to efekt „książeczek” i „tego, że Polacy nie chcieli głosować na partie” lub też „nie interesują ich sejmiki”, ale zapewne całkiem spora grupa wyczekuje na rozstrzygnięcie, nie wie jeszcze, co sądzić.

Nie trzeba dodawać, że bardzo wiele zależy od decyzji sądów okręgowych. Na razie dopiero zaczynają ich decyzje zapadać. W trzech gminach sądy już zdecydowały o powtórzeniu wyborów. Trudno liczyć, że przy takiej presji rządzących sędziowie doprowadzą do powtórzenia głosowania w sejmikach, ale kto wie?

Po pierwsze – rozum

Po drugie ciężka praca – jak tłumaczył Kłapouchy w Kubusiu Puchatku. Te słowa o rozumie i pracy najchętniej dedykuję tym, którzy powtarzają, że wystarczy krzyczeć w niebogłosy. Otóż nie, jest zupełnie przeciwnie. Niezwykle ważny w tych dniach jest ów przekaz merytoryczny, z jakim opozycja wystąpiła podczas wysłuchania publicznego w Parlamencie Europejskim. Twarde przedstawienie faktów, bez zbytnich ozdobników stylistycznych, za to odwołujących się do wartości i standardów bliskich europejskim politykom, przez Ryszarda Czarneckiego, Andrzeja Dudę i Krzysztofa Szczerskiego było tym, czego właśnie trzeba w tej sprawie. Punkt po punkcie politycy PiS oraz eksperci i dziennikarze przedstawiali dane dotyczące głosów nieważnych, struktury nieprawidłowości wskazujących na celowe działania, związku walki o objęcie władzy w sejmikach z wydatkowaniem funduszy europejskich. Media rządowe nie transmitowały wprawdzie wysłuchania, ale robiły to telewizja Republika i niezależne portale internetowe. Media sprzyjające władzy zmuszone były więc potem do przygotowania relacji z tego wydarzenia. Przekręcone, okrojone, ale jednak dotarły do Polaków.

W czasie wysłuchania brytyjski eurodeputowany Martin Callanan z rządzącej Wielką Brytanią Partii Konserwatywnej był zszokowany zarówno trzema milionami nieważnych głosów, jak i tym, że rządzący przechodzą nad tym do porządku dziennego. „To sytuacja nie do wyobrażenia w 2014 r.” – stwierdził. Oczywiście rządząca koalicja PO–PSL odpowiedziała na zorganizowane przez PiS wysłuchanie tradycyjnie, nawiązując nieco do stylu Jaruzelskiego czy Gomułki: „To bezprzykładny atak godzący w wizerunek Polski za granicą. To kolejna próba przeniesienia wewnętrznej walki politycznej na poziom europejski”. W tym rytualnym proteście partia mieniąca się „europejską” zapomniała nagle, że skoro jesteśmy w Unii Europejskiej, to Parlament Europejski jest także naszą wspólną instytucją, służącą do rozwiązywania naszych wspólnych problemów…

Opozycji w ciągu tygodnia udało się pokazać rządzącym, że jest w stanie wyraźnie postawić granice. Że zarówno na rynku polityki wewnętrznej, jak i na poziomie europejskim może skutecznie wywierać presję na władzę, tak by musiała się w końcu cofnąć. Złość polityków PO i postkomunistycznego establishmentu dowodzi, że ta lekcja została odebrana boleśnie.

 



Źródło: Gazeta Polska

 

prenumerata.swsmedia.pl

Telewizja Republika

sklep.gazetapolska.pl

Wspieraj Fundację Niezależne Media

Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Joanna Lichocka
Wczytuję ocenę...
Zobacz więcej
Niezależna TOP 10
Wideo