Podziel się swoim 1,5% podatku na wsparcie mediów Strefy Wolnego Słowa. Dziękujemy za solidarność! Dowiedz się więcej »

​Dziewięć kręgów Warszawy (2)

Jeśli chcesz podjąć wędrówkę przez miasto w agonii, weź ze sobą doświadczonego przewodnika – znającego główny trakt, ale także wszystkie boczne dróżki i niewidoczne ścieżki, mnogie odgałęzieni

Jeśli chcesz podjąć wędrówkę przez miasto w agonii, weź ze sobą doświadczonego przewodnika – znającego główny trakt, ale także wszystkie boczne dróżki i niewidoczne ścieżki, mnogie odgałęzienia, skrzyżowania i zaułki. W mieście, które umiera, łatwo się zgubić, bo to, co jeszcze kilka dni wcześniej było zrozumiałe i oswojone, staje się obce i niepojęte.
 
Wergiliuszem niech będzie ci ten, kto tkwiąc tu od tygodni, posiadł wiedzę, jakiej ty nigdy nie zdobędziesz. Słuchaj jego poleceń, wykonuj wszystko zgodnie z instrukcjami. Chcesz przeżyć? Przemykaj pod ścianami, zapadaj w szczeliny w murach i zagłębienia w ziemi. Tam nie dosięgnie cię bomba, pocisk ni granat. Albo, jeśli trzeba, maszeruj samym środkiem ulicy, w gryzącym dymie, w spiekocie pożaru trawiącego piętro po piętrze, dom po domu. 

Idź, by poznać i nie zapomnieć.
 
Krąg czwarty
 
To jest kraina bezpańskich koni, koni prowadzonych na rzeź, a także koni padłych, gnijących na skwerach i w zaułkach. Na ulicach pełno końskiego ścierwa, które w pierwszych dniach wojny usuwa się skwapliwie i metodycznie. Na jednej z fotografii wykonanych przez Juliena Bryana kilkunastu mężczyzn, ustawionych w dwa szeregi, ciągnie martwe zwierzę przewiązane liną, w pełnej uprzęży, z siodłem na grzbiecie. Na innym zdjęciu (jego autorem jest zapewne któryś z asystentów amerykańskiego fotoreportera) Bryan pochyla się z kamerą nad dwoma końskimi trupami. Leżą obok resztek drewnianego wozu (pod ścianą budynku zgruchotane koło)? nadgniłe, obsiadłe przez muchy, stopniowo wtapiające się w krajobraz spustoszenia i ruiny.
 
Mniejsze lub większe stada koni wędrują przez miasto, pasą się w miejskich parkach, przystają obok skwerów i trawników. Szukają ludzkiego towarzystwa, lecz w przeciwieństwie do innych zwierząt, które albo wyniosły się z oblężonej stolicy, albo – jak psy – zeszły z ludźmi do piwnic, zachowują spokój. Halina Regulska opisuje jednego z takich bezpańskich koni: „Widuję go czasem, jak na środku wymarłej ulicy, gdy wszystko, co żyje, schowało się, stoi spokojnie ze spuszczonym łbem, wzruszająca bohaterska »dorożkarska szkapa«”. Zaczynają się już problemy z żywnością, ale padłych koni jeszcze się nie zjada – chcąc uniknąć epidemii, warszawiacy grzebią je w lejach powstałych po uderzeniu bomb. Z relacji Bryana:
 
„Matka siedziała na ziemi, obierając ziemniaki. Siedemnastoletnia dziewczyna znalazła lustro i malowała się, stojąc przy ruinach jej domu. Dwaj mali chłopcy czytali kolorowy niedzielny dodatek z polskim wydaniem przygód Myszki Miki. Pośrodku ulicy leżało czternaście zabitych koni. Ochotnicze brygady pojawiły się, by zasypać je wapnem, a potem odciągnąć i zakopać. Siedem metrów od koni leżały zwłoki dziesięciu ludzi”.
 
Kiedy problemy z aprowizacją stają się szczególnie dotkliwe, cywilne władze Warszawy podejmują decyzję o skierowaniu części koni do rzeźni. Zdzisław Żórawski notuje 19 września: „Mięsa zaczyna również brakować. Pootwierano jatki [...]. Poszły na rzeź konie artyleryjskie, zbyteczne już wobec ustawienia baterii na stałych stanowiskach”. We wspomnieniach Stanisława Rostworowskiego zawarta została relacja z wizyty w jednej z rzeźni obsługiwanych przez wojsko. Pułkownik miał ze zgrozą skonstatować, że pod nóż idą także lekko ranne konie czystej krwi, być może także pochodzące ze sławnej hodowli Sanguszków, „z jednego z tych stad, którego właściciel przepędzał co wiosnę tabun roczniaków przez wezbrany Boh na Ukrainie. Koń, co utonął w przeprawie, widać był za słaby i nie umiał wykazać dość zaciętości w walce o życie, ten zaś, co przepłynął szczęśliwie na drugi brzeg, miał zdrowe płuca, serce i wypróbowaną dzielność. On szedł do stada na dalszy wychów”. Araby Sanguszkowskie stały się podstawą wielu hodowli koni rasowych w Anglii i Ameryce – czy teraz, gdy pod niemieckimi bombami płoną historyczne zabytki, dzieła sztuki i drogocenne woluminy, gdy całe dzielnice Warszawy (jak żydowskie Nalewki) leżą w gruzach, także „wysiłek kilku pokoleń hodowców” ma pójść na marne?
 
Krąg piąty
 
W piekle potępionych przez historię, w piekle skazanych na zagładę za to, że zbyt mocno ukochali swoje miejsce na ziemi, że chcieli własnego domu, że pragnęli mówić językiem przodków, w takim doczesnym piekle martwy koń przestaje być martwym koniem – staje się rezerwuarem mięsa, przemienia się w „koninę”.
 
„Cudownym ocaleniem od głodu okazały się zabite konie – pisze Halina Regulska. – Zamiast je zakopywać, po prostu zjadamy je. Ludność z nożami w ręku rzuca się i wycina kawały mięsa”. Na temat jedzenia koniny wypowiada się warszawskie radio. Władze ostrzegają przed spożywaniem mięsa zwierząt, które leżały na ulicy dłużej niż dobę. Ale warszawiacy lekceważą zagrożenie zatruciem – dotkliwy głód wzmaga ludzką skłonność do ryzykowania. Zresztą, martwe konie nie zalegają ulicy zbyt długo – wiadomość lotem błyskawicy rozchodzi się wśród lokatorów piwnic. Przybiegają, gromadami, z nożami w dłoniach, i walczą o jak najlepszy kawałek. Regulska: „Mięso zostaje doszczętnie wycięte i zostają tylko sterczące białe żebra”. 24 września Stanisław Rostworowski jedzie do swojego pułku na Pradze. Niemiecki lotnik ostrzeliwuje kolumnę amunicyjną, zapewne wozy ciągnięte przez konie. Jeden z koni zostaje trafiony. „Gdy wracałem, już tylko kości sterczały na chodniku” – notuje pułkownik.
 
Tak to zobaczmy: zbiegowisko wokół padłego zwierzęcia, noże błyskające w świetle przytłumionym przez dym, przygasłe twarze, na których przerażenie miesza się z niedowierzaniem i żalem. Bo jak to zyżby powrócili do epoki plemiennych polowań – Czyżby polska cywilizacja, którą z mozołem, wbrew przeciwnościom losu i dziejowym zawieruchom, budowali przez dziesięć stuleci, miała dobiec końca – właśnie tu, na ulicach Warszawy, obracanej w perzynę przez zastępy sług groteskowego demona z krótkim czarnym wąsikiem (z którego jeszcze w sierpniu drwił w piosence teatrzyku Ali­Baba Ludwik Sempoliński: „Ten wąsik, ach, ten wąsik/Ten wzrok, ten lok, ten dąsik,/I wdzięk, i lęk, i mina,/I śmiech – tak jest, to ja./Ten krzyk nad ludu mrowiem,/Że krew, że gniew to zdrowie/Titina, ach, Titina, to smutna piosnka ma”)?
 
Kim są, gdy usłyszawszy w górze ryk silników, po chwili zaś głuche grzmoty detonacji, rozbiegają się do bram okolicznych kamienic (niektórzy z nich padają na środku ulicy, wtapiają się w księżycowy krajobraz), by po zakończeniu nalotu na nowo uformować przerażająco długą kolejkę przed ostatnią otwartą piekarnią?
 
Kim są, gdy – znęceni gminną wieścią, przekazywaną od piwnicy do piwnicy, od schronu do schronu – przemykają zaułkami, podwórkami, tajnymi przejściami w kierunku Parku Ujazdowskiego i szeroko otwartymi oczami patrzą na infernalne dziwowisko: oto żołnierze wrzucają do parkowego stawu granat po granacie, a tłum rusza wyławiać ogłuszone ryby gołymi rękami?
 
Na podwórzu praskiej kamienicy stoją dwie krowy. Co rano dają pięć litrów mleka. Mleko rozdziela się między kilkanaście matek. Niedługo jednak tym kilkunastu niemowlętom, które trzeba wykarmić, w oczy zajrzy widmo głodu. Dlaczego? Kończy się słoma siennikowa.
 
Ostatni obrazek z głodowego piekła: prucie sienników.
 
Krąg szósty
 
Wznieś głowę i spojrzenie utkwij w niebie. Czy widzisz tę chmurę ptactwa? Białe skrzydła uderzają w powietrze, ptaki fruną ku słońcu. Nie. One spadają. Jakby zmiotła je seria karabinu maszynowego. Może to nie ptaki, może to śnieg – litościwy śnieg, co zagasi nasze pożary, białym płaszczem przykryje wyrwy w murach, sterty gruzu, kratery wyżłobione przez upadające bomby?

Lecą z nieba setki, tysiące, miliony kartek, karteczek, karteluszków. Sto tysięcy pleców pochyla się nad brukiem ulicy. Do stu tysięcy twarzy zbliża się sto tysięcy ulotek. Rozgadują się słowa, litery skaczą do oczu. Tak cierpią ci, którym marzyła się jedna europejska kultura. W ten sposób Śródziemnomorze mści się za miłość do Gutenberga, za uwielbienie dla wszystkich szaleńców przez wieki czerniących papier, pokrywających znakami wołowe i cielęce skóry, skrobiących rylcem po tabliczkach. Bądźcie przeklęci, Arystotelesie i Platonie, Kochanowski i Koperniku, Mickiewiczu i Schillerze! A wy, skazańcy i straceńcy, zanim damy wam literaturę brukową i gadzinową prasę, czytajcie uważnie, czytajcie ze zrozumieniem, marszcząc czoła i mrużąc oczy: „Mieszkańcy Warszawy! Rząd Wasz uczynił miasto terenem walk i pozbawił je charakteru miasta otwartego. [....] Wezwaniem, aby ludność cywilna z bronią w ręku stawiała opór wojskom niemieckim, i tym samym prowadziła wojnę skrytobójczą, złamał Wasz rząd prawo międzynarodowe. [...] Pomimo to zostały dotychczas sownie do rozkazów Führera – zbombardowane tylko dzielnice miejskie ważne ze względów wojskowych, jak dworce, lotniska, koszary i ważniejsze arterie komunikacyjne, jak też dzielnice, w których znajdują się tereny wojskowe [...]”; „Do żołnierzy i ludności m. Warszawy! Armia poznańska i armia Pomorska są zniszczone w krwawej walce nad Bzurą, nie macie więc żadnej nadziei na odsiecz. Wszelki dalszy rozlew krwi jest bezcelowy! Chcemy zawrzeć z wami pokój. Dla usunięcia szkód wojny potrzebujecie każdego z was, wszystko jedno, czy to mężczyzna, czy kobieta, aby na nowo odbudować kraj pod nowym rozsądnym rządem. Złóżcie oręż!”; „Warszawa poddała się! Rząd polski uciekł. Złóżcie broń. Poddajcie się, inaczej bylibyśmy zmuszeni was przez lotnictwo i artilerię zbombardować!”.
 

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

 

prenumerata.swsmedia.pl

Telewizja Republika

sklep.gazetapolska.pl

Wspieraj Fundację Niezależne Media

Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Przemysław Dakowicz
Wczytuję ocenę...
Zobacz więcej
Niezależna TOP 10
Wideo