Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »
Z OSTATNIEJ CHWILI
Litewska policja: dwie osoby zatrzymane w Polsce w sprawie ataku na Wołkowa obywatele RP • • •

Czerwony krawat pod sędziowską togą

Jeśli rzeczywiście – jak głosi napis na sądach na warszawskim Lesznie – „Sprawiedliwość jest ostoją mocy i trwałości Rzeczypospolitej”, to istnienie republiki w Polsce jest poważnie zagrożone.

Jeśli rzeczywiście – jak głosi napis na sądach na warszawskim Lesznie – „Sprawiedliwość jest ostoją mocy i trwałości Rzeczypospolitej”, to istnienie republiki w Polsce jest poważnie zagrożone.

Większość Niemców zna opowieść o sporze Fryderyka Wielkiego z młynarzem z Sanssouci. Staremu Frycowi w pobliżu jego wymarzonej posiadłości wiatrak burzył koncepcję ładu przestrzennego. Zaproponował więc właścicielowi odkupienie posiadłości. Młynarz się nie zgodził. Fryc się wściekł i nawrzeszczał na młynarza: – Masz chyba świadomość, że mógłbym cię pozbawić tego młyna i nie dostaniesz grosza. – Owszem wasza wysokość, mógłbyś, gdyby nie Wyższy Sąd Krajowy w Berlinie (Kammergericht) – odrzekł młynarz. Ta ostatnia kwestia bywa na polski błędnie tłumaczona – „są jeszcze sądy w Berlinie”.

Sebastian Haffner w książce „Historia pewnego Niemca” we wstrząsający sposób opisuje koniec Kammergericht pod rządami Hitlera. Pewnego dnia, po zwycięstwie NSDAP w demokratycznych wyborach, do sądu wkracza bojówkarz z Sturm Abteilungen (SA) i w ciągu kilku godzin zaprowadza swoje porządki.
Kammergericht to odpowiednik naszego Sądu Najwyższego. Problem polega jednak na tym, że do gmachu przy pl. Krasińskich nie trzeba wysyłać żadnych brunatnych żołdaków, by obalali sprawiedliwość.

Esbecka kariera
W ubiegłym tygodniu trzech sędziów Sądu Najwyższego – Piotr Hofmański, Michał Laskowski oraz Bogdan Rychlicki – uznało wbrew faktom, że wieloletniego oficera Służby Bezpieczeństwa Tomasza Turowskiego, który podał nieprawdę w oświadczeniu lustracyjnym, nie można uznać za kłamcę lustracyjnego.
Gmach Sądu Najwyższego ozdobiony jest cytatami z prawa rzymskiego. Nie dostrzegłem wśród nich zasady – in dubio pro reo – sprowadzającej się do tego, że wątpliwości należy rozstrzygać na korzyść oskarżonego/lustrowanego.
Problem polega jednak na tym, że w sprawie Turowskiego nie ma żadnych wątpliwości. Sąd rozpatrywał sprawę człowieka, który od połowy lat 70. był oficerem Służby Bezpieczeństwa, skierowanym do zakonu jezuitów, by szpiegować Stolicę Apostolską, papieża Jana Pawła II, NATO i opozycję. Nie chodziło o żadnego biednego człowieka złamanego przez bezpiekę szantażem czy groźbami, lecz o kadrowego oficera tajnej służby totalitarnego państwa, który wiernie mu służył, dopóki komunizm nie padł.
Turowski był towarzyszem z SB morderców ks. Jerzego Popiełuszki. Nie przeszkodziło mu to po cichu zrobić niebywałej kariery w III RP. Odnalazł się bez problemu w Zarządzie Wywiadu Urzędu Ochrony Państwa, którego szefem był zmarły właśnie Krzysztof Kozłowski. Kontynuował swoją karierę po wydzieleniu pionu wywiadu z UOP‑u i przekształceniu go w Agencję Wywiadu.

SB pod ochroną
W III RP Turowski odnalazł się w nowej roli – dyplomaty. Jego kariera rozwinęła się do tego stopnia, że został ambasadorem na Kubie. Mało tego, gdyby nie fakt wszczęcia procesu lustracyjnego, Turowski miał szansę na objęcie funkcji ambasadora przy Stolicy Apostolskiej po Hannie Suchockiej. Tej samej Stolicy Apostolskiej, którą szpiegował, będąc w strukturach zakonu jezuitów jako oficer bezpieki.
Jakimi zatem meandrami wędrowała myśl prawnicza sędziów Sądu Apelacyjnego i Najwyższego, którzy uznali, że komunistyczny szpieg nie powinien ponieść odpowiedzialności za swoje kłamstwo?
Problem przy odpowiedzi na to pytanie polega na tym, że cały proces lustracyjny Turowskiego toczył się z wyłączeniem jawności. Rąbka tajemnicy uchyla wygłoszone jawnie uzasadnienie postanowienia Sądu Najwyższego. Wynika z niego dość jednoznacznie, że uznano, iż Turowski kłamiąc działał w stanie wyższej konieczności. Ukrywając fakt, że w szeregach SB spędził kilkanaście lat, miał chronić informatorów wywiadu już w III RP. W szczególności miało zaś chodzić o tych, którzy pomagali wywiadowi w Rosji.

Wiara na gębę
Nie waham się nazywać tego skandalem. Na żadnym etapie sądowego postępowania lustracyjnego żaden sąd nie pokusił się o sprawdzenie, czy linia obrony, jaką przyjął Turowski, wytrzymuje konfrontację z rzeczywistością. Sąd zupełnie pominął fakt, że szpiegowska przeszłość Turowskiego nie była dla Rosjan żadną tajemnicą co najmniej od 1998 r. Wtedy to rosyjska prasa opublikowała listę polskich dyplomatów z ambasady w Moskwie. Zarzucono im, że biorą udział „w działalności wywiadowczej na terenie Wspólnoty Niepodległych Państw”. Listę otwierał nie kto inny, jak właśnie Tomasz Turowski. Dla każdego jest oczywiste, że taka publikacja oznacza dekonspirację i kres kariery każdego szpiega. Dla każdego, jednak nie dla sędziów Sądów Apelacyjnego i Najwyższego. Żaden sędzia nie sprawdził, czy Turowski utrzymując, że po przejściu na emeryturę dalej pracował dla wywiadu, mówi prawdę. A wystarczyło wezwać na świadka szefa Agencji Wywiadu. Nigdy tego nie uczyniono.
Sądy przeszły do porządku nad faktem, że Turowski w procesie lustracyjnym ma bardzo podobny status do oskarżonego w procesie karnym. W praktyce oznacza to, że bez ryzyka odpowiedzialności może kłamać. W taki bowiem sposób w Polsce rozumie się realizowanie prawa do obrony. Gdyby morderca złapany z dymiącym rewolwerem na zwłokami wyjaśniał, że działał w stanie wyższej konieczności, bo denat usiłował zdetonować ładunek nuklearny, to każdy sąd musiałby sprawdzić, czy ma to najmniejszy choćby związek z rzeczywistością. Turowskiemu uwierzono zaś na gębę.

Pomyłka Strzembosza
Nie powiem, że postanowienie Sądu Najwyższego mnie zaskoczyło. Kiedy zobaczyłem w składzie orzekającym w charakterze przewodniczącego sędziego Piotra Hofmańskiego, byłem pełen najgorszych przeczuć. Linia orzecznictwa prezentowana przez tego przedstawiciela wymiaru sprawiedliwości jest bowiem prosta jak drut. Dość powiedzieć, że był on również w składzie orzekającym, który uznał, że Marian Jurczyk nie był świadomym i tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa mimo przygniatających na to dowodów.
Smutna jest rzeczywistość, w której odpowiedzialność za współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa ponoszą nie konfidenci i funkcjonariusze bezpieki, lecz bohaterowie naszej wolności, którzy o tym głośno mówią. Mam na myśli skazanie Krzysztofa Wyszkowskiego w procesie z Lechem Wałęsą.

Adam Strzembosz na początku transformacji powiedział, że sądy same się oczyszczą. Nic bardziej mylnego.
Oczywiście w polskich sądach nie rządzą brunatne koszule. Niestety, niejeden polski sędzia nosi pod togą czerwony krawat.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

 

prenumerata.swsmedia.pl

Telewizja Republika

sklep.gazetapolska.pl

Wspieraj Fundację Niezależne Media

Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Cezary Gmyz
Wczytuję ocenę...
Zobacz więcej
Niezależna TOP 10
Wideo