Bezrobocie nadciąga nad Polskę » czytaj więcej w Gazecie Polskiej! Więcej »

Marzenia zamiast strategii

Od premiera rządu należy oczekiwać przynajmniej diagnozy oraz wskazania kierunku, w którym rząd będzie chciał dążyć w najbliższym okresie.

Od premiera rządu należy oczekiwać przynajmniej diagnozy oraz wskazania kierunku, w którym rząd będzie chciał dążyć w najbliższym okresie. Ukazania, gdzie chciałby, aby Polska na gospodarczej mapie świata była i jakie kroki państwo podejmie, aby jak najszybciej do tej pozycji się przybliżyć. Niestety tych oczekiwań Donald Tusk nie spełnia.

Premier przyznał w swoich ostatnich wystąpieniach na tematy gospodarcze, że nie potrafi rozpoznać głównych wyzwań stojących przed Polską oraz nie czuje się na siłach, aby zaprezentować, jaka powinna być w obecnej trudnej sytuacji ekonomicznej Europy misja jego rządu. Wprost odciął się od zakreślenia strategii, mówiąc np. w tzw. drugim exposé, że „nie jest też specjalistą od wielkich romantycznych wizji", jak i „że nie marzy o wielkich narodowych wojnach".

Straszenie kryzysem

Tusk, nie pierwszy zresztą raz, popada przy tym w oczywiste sprzeczności. Z jednej strony zastrzega, że „nie jest przesycony mesjanizmem", a z drugiej deklaruje, że „każdy dzień musi być próbą przywracania wiary". W dodatku zamiast opracowania rozsądnej strategii antykryzysowej, do czego jako premier rządu jest zobowiązany, Donald Tusk chce „podjąć próbę odbudowy marzeń".

Premier straszy kryzysem i jego konsekwencjami na wzór ministra Rostowskiego, który panikując w Brukseli, mówił o groźbie wojny. Tusk natomiast opowiada, że „kiedyś historia może pokazać swoje szpetne oblicze w tej części świata", co przy braku diagnozy naszej sytuacji społeczno-gospodarczej jest po prostu niezrozumiałe, gdyż można ze słów premiera wysnuć wniosek, że prowadzimy politykę filoniemiecką ze strachu przed powtórką z historii. Może lepiej premier wyjaśniłby, na jakiej podstawie sądzi, że bierność rządu uchroni nas przed konsekwencjami dominacji niemieckiej.

Problem z demografią

Doprawdy trudno zrozumieć tak szokujące stwierdzenia Tuska jak to, że w 2015 r. zniknie problem opieki nad małymi dziećmi. Czyżby premier miał na myśli, że problem zniknie, bo wskutek forsowania polityki antyrodzinnej rządu dzieci po prostu nie będą się rodziły?

W wyniku antyrodzinnej polityki władz ponieśliśmy w ciągu ostatniego dwudziestolecia straty niemal tak znaczne, jak w wyniku II wojny światowej. 3,5 mln ludzi brakuje obecnie do prostej zastępowalności pokoleń, a 3 mln wyemigrowały. Teraz jeszcze tego nie czujemy, ale z pewnością w najbliższej przyszłości dotknie nas to boleśnie.

Ponieważ brakuje diagnozy tej sytuacji, Tusk ratuje się, przedstawiając swoje mniej istotne dla państwa decyzje jako rewolucyjne zmiany. Tymczasem już Seneka powiedział, że jeśli nie wiesz, gdzie chcesz dopłynąć, to nawet przyjazne wiatry tam cię nie doprowadzą.

Pozorny wzrost

Premier wylicza swoje sukcesy, choć są one więcej niż skromne: podwyżki dla służb mundurowych, Euro 2012 oraz to, że „przeszliśmy rok kryzysowy lepiej niż inne kraje". A przecież radość z paroprocentowego wzrostu PKB jest nieuzasadniona. Wszak wciąż należymy do najbiedniejszych krajów Unii, a zatem powinniśmy jak najszybciej skorzystać z procesów konwergencji, czyli przybliżania się pod względem dochodów, wydajności pracy i warunków życia do krajów UE.

Procesy takiego przyspieszenia następowały w świecie – w Chinach i Indiach. U nas natomiast można było zaobserwować proces zahamowania przyrostu naturalnego (przy jednoczesnym odpływie milionów obywateli w wieku produkcyjnym na zachód Europy), typowa stała się też sytuacja biernego oczekiwania na przypływ kapitału i miejsc pracy do Polski.

Wirtualne inwestycje

Premier próbuje pokazać, że jednak ma recepty na rozwój Polski. Jedną z nich jest pomysł wirtualnych, sięgających 800 mld zł nakładów inwestycyjnych na gospodarkę. Koncepcja ta miała uspokoić rynki finansowe, które doskonale wiedzą, że w przyszłych latach będziemy pozbawieni funduszy strukturalnych. Kolejny pomysł – przedłużenie urlopu macierzyńskiego do roku – miał uspokoić wyborców.

Odejście od polityki zaciskania pasa, pozostające jednak jedynie na etapie deklaracji, i zaadaptowanie części postulatów opozycji nie wystarczy jednak, by przekonać inwestorów, że szef rządu rozumie, czym grozi ryzyko schłodzonej gospodarki.

W przedstawionym przez niego planie inwestycyjnym wymieszane są ponadto ze sobą inwestycje prywatne z publicznymi, inwestycje o różnym horyzoncie czasowym i w różnych branżach. Jedyny konkret z pseudoexposé, czyli zapewnienie, że BGK dostanie pieniądze z prywatyzacji i ruszy razem z państwową spółką Inwestycje Polskie na pomoc gospodarce, uruchamiając środki w wysokości 40 mld zł, jest tylko zabiegiem księgowo-marketingowym. Bo dlaczego miałoby się okazać, że skarb państwa w procesie zamiany jednych inwestycji w inne miałby zacząć robić to sensownie? I jednocześnie pozwolić przy użyciu sztuczek księgowych na trzymanie się poniżej barier ostrożnościowych. Podobnie jak propozycja wydłużenia do roku urlopu macierzyńskiego to zdecydowanie za mało, by można było powiedzieć, że rząd ma pomysł na politykę prorodzinną.

Progi do pokonania

Sytuacja jest tak trudna, że wymaga uporządkowanej wizji, a nie przekonania, że marzenia o gigantycznych inwestycjach zmienią reguły gospodarcze i społeczne. Poważnej diagnozy sytuacji od Donalda Tuska nie należy niestety się spodziewać.

Nie można też w informacji rządowej, którą szumnie nazwano exposé, unikać fundamentalnych dla kraju tematów. W wystąpieniu Tuska nie było nic o służbie zdrowia, sytuacji w szkolnictwie, na wsi czy w samorządach. A na wszystkie te dziedziny rzutuje katastrofalna sytuacja demograficzna. Z rynku pracy odchodzi powojenny wyż demograficzny, który nie może być zastąpiony przez mało liczne nowe roczniki. Miejsca pracy ze względu na różne unijne regulacje są drogie, a procesy wzrostu w UE przestały funkcjonować.

W najbliższych latach Polska musi poradzić sobie bez regularnego napływu funduszy strukturalnych i stąd zapewne rządowe poszukiwania programów inwestycyjnych, bazujących na zasobach krajowych.

Nawet przebudzenia premiera dotyczącego polityki prorodzinnej nie można nazwać ani rewolucyjnym, choć on sam tak je nazwał, ani dobrze przygotowanym, skoro nie zostało osadzone na fundamencie solidnej diagnozy. A diagnoza jest taka, że zajmujemy 209., a więc prawie ostatnie miejsce na świecie pod względem dzietności. Czy można oczekiwać stabilnego wzrostu gospodarczego, jeżeli gospodarka będzie się opierała na 60- i 70-latkach?

Dr Cezary Mech jest b. prezesem UNFE i b. wiceministrem finansów

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

 

prenumerata.swsmedia.pl

Telewizja Republika

sklep.gazetapolska.pl

Wspieraj Fundację Niezależne Media

Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Wczytuję ocenę...
Zobacz więcej
Niezależna TOP 10
Wideo