Zaiste, wielkie musiało być poczucie hańby wśród funkcjonariuszy Układu w 20. rocznicę puczu w obronie komunistycznej agentury, skoro do jego przykrycia prezydent Komorowski, stojąc przed siedzibą cenzury, posunął się do naśladowania Ewangelisty:
„Na początku było słowo, było wolne słowo i dzisiaj mamy wolną Polskę. (…) tu stanie pomnik zwycięstwa wolnego słowa, zwycięstwa w Polsce, w całej naszej części Europy”.
Tak, tego dnia Polacy zażądali likwidacji komunizmu, ale Wałęsa i Mazowiecki razem z „Gazetą Wyborczą” i resztą Układu natychmiast stanęli w obronie tego, co cesarskie. Bronili nomenklatury, bo musieli; bo gdyby sowiecka władza nad Polską upadła, to oni sami już wtedy przeszliby do historii jako nowi targowiczanie. A dyscypliny pilnował Kiszczak:
„Na ten temat rozmawialiśmy we wtorek z panem prof. Bronisławem Geremkiem i panem redaktorem Tadeuszem Mazowieckim w obecności księdza dyrektora Alojzego Orszulika. (…) nasi partnerzy poniedziałkowych rozmów zgodzili się co do tego, że ustalenia Okrągłego Stołu i Magdalenki powinny być dotrzymane”.
Skoro wyciągnięty z
„resortowej kamienicy” kandelabr postkomunistycznego zakłamania mówił o niedzieli 4 czerwca 1989 r. jako „Święcie Wolności”, to dlaczego milczał o poniedziałku, wtorku, czwartku i dalszej historii III RP, kierowanej przez agenturę SB? Dlatego, że jeden jego obecny doradca – Mazowiecki – walczył wówczas o zapewnienie drugiemu doradcy – Jaruzelskiemu – wyboru na prezydenta! A trzeci doradca, zarejestrowany jako TW „Bolek”, posłusznie meldował:
„Naszym zadaniem nie jest wymanewrowanie panów czy bicie się z władzą czy z partią, czy z rządem, takiego celu nie zakładaliśmy i nie będziemy zakładać”.
Autor mający dostęp do tajnych dokumentów kiszczakowskiego MSW, tak opisał ówczesną sytuację:
„Klęska koalicji rządowej w wyborach 4 czerwca zachwiała porozumieniami. Zwycięzcy rozmawiali ze zwyciężonymi. (…) Lityński witał Kiszczaka i Cioska (…) słowami: »Przedstawiciele narodu witają w swojej siedzibie przedstawicieli władz«. (…) zastanawiano się, jak uratować listę krajową, która przepadła w wyborach”.
Warto przypomnieć, że wtedy śmierdziało to nawet Michnikowi:
„Nie może być tak, że ludzie, którzy w coś tam uwierzyli, po pięciu dniach mają poczucie, że się ich zrobiło w konia. (…) To po prostu będzie tak, jak temu małemu dziecku, które przed chwilą, za przeproszeniem, zupę wymiotowało, z powrotem się każe ją zjadać. No, nie można zrobić tego, po prostu nie można”. Późniejsze naczelne miedziane czoło „GW” i III RP natychmiast jednak podsuwało odpowiednie metody nakłaniania Polaków do zjadania własnych wymiocin, jak się okazuje – skuteczne do dzisiaj:
„Trzeba wytworzyć (…) taką psychologiczną atmosferę, że te wybory dopełniające będą czymś głębokim, na miejscu, i my tutaj jesteśmy otwarci. Ja mówiłem z panem generałem przed początkiem rozmów, że to tak, jak w gazecie umieściliśmy rozmowę z premierem, że tak powiem, gotów jestem przeprowadzić tutaj taką rozmowę z panem. (…) Zastanówmy się wspólnie, jak wytworzyć przez ten czas, nie wiem, dwa–trzy tygodnie, społeczną atmosferę, w której te wybory będą akceptowane. (…) potrzeba jest w tej chwili sformułowania takiego celu dla Polski, który byłby na tyle atrakcyjny, że przez nasze społeczeństwo zaaprobowany i miał specyficzną własność, że byłby realizowalny tylko naszymi wspólnymi siłami, panie generale”.
Kiszczak wydawał komendy:
„W wyniku niekorzystnych dla strony koalicyjno-rządowej wyników wyborów sprawa prezydentury nabiera kluczowego znaczenia”, a wychowawcy Komorowskiego i Tuska meldowali: Geremek –
„[trzeba] tak działać, żeby utrzymać panowanie nad procesami zachodzącymi w różnych środowiskach społecznych. (…) Jeszcze przed spotkaniem, jakie wraz z panem Tadeuszem Mazowieckim mieliśmy z panem generałem i z panami sekretarzami, sformułowaliśmy nasze stanowisko, nie czekając na inicjatywę strony rządowej. Powiedzieliśmy pierwsi, że paktów należy dochowywać”. Wychowawca Michnika wskazywał, czego boi się najbardziej: Kuroń –
„Istnieje olbrzymie niebezpieczeństwo, że się ten cud nad Wisłą u nas powtórzy po raz drugi”.
Gdy targowiczanie ze „strony solidarnościowo-opozycyjnej”, handlujący z Kiszczakiem głosami Polaków w zamian za swoje teczki, nazywają wybory 4 czerwca 1989 r. swoim świętem, trzeba tę brednię nazwać apokalipsą, według najtłustszego kaszalota z floty WSI. To oni tym aktem zdrady wybrali Jaruzelskiego na prezydenta, doprowadzili do stworzenia rządu Mazowieckiego, którego głównymi zadaniami była ochrona procesu rozkradania majątku narodowego oraz niszczenie archiwów SB i WSW, i trzy lata później w obronie postkomunizmu obalili rząd Jana Olszewskiego.
Wytwarzanie „psychologicznej atmosfery” trwa nadal, więc lemingi żrą i mlaskają…
Źródło:
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Wczytuję ocenę...