Szykują się nam przełomowe wybory w historii. I nie chodzi o to, czy wybierzemy jedną czy drugą opcję. Władza się bowiem zmienia i jest to rzecz najnormalniejsza w demokracji. Problem jest taki, że politycy dzisiejszej opozycji robią wszystko, aby nie był to wybór racjonalny, lecz raczej podyktowany odpowiedzią na pytanie: kogo bardziej nienawidzisz? W obozie antypisu już nawet nikt nie udaje, że chodzi o jakieś zmiany w Polsce i realizację programu, a tym bardziej o jakąkolwiek ideę.
Gra idzie jedynie o to, aby nie rządził obóz Jarosława Kaczyńskiego. W tym celu sięga się po metodę najprostszą z możliwych, czyli odczłowieczanie i obrzydzanie przeciwnika.
Jak daleko już zaszliśmy w tej dziedzinie jako społeczeństwo, można zobaczyć chociażby pod artykułami o śmierci posłanki Jolanty Szczypińskiej na poszczególnych portalach, gdzie anonimowi siewcy nienawiści generalnie wyrażają nadzieję, że Polskę nawiedzi dżuma, która fizycznie wytruje wszystkich polityków Prawa i Sprawiedliwości oraz ich zwolenników. W tej atmosferze nie ma więc co liczyć na to, iż wybory do Parlamentu Europejskiego i naszego rodzimego Sejmu będą w najmniejszym stopniu merytoryczne.
Polaryzacja jest tak duża, że należy się zastanawiać raczej, czy Platforma Obywatelska nie zacznie odbudowywać sowieckich pomników w całej Polsce, gdy tylko dojdzie do władzy. Niemożliwe? Nie byłbym taki pewien, biorąc pod uwagę entuzjazm, jaki wydawali z siebie działacze PO, gdy dowiedzieli się, że z Warszawy znikną ulice Herberta, Kaczmarskiego i Gintrowskiego, a wrócą ulice Małego Franka i Modzelewskiego. To przecież logiczne w atmosferze antypisu. Dlatego serio politykom PO należy zadawać pytania, czy w wypadku zwycięstwa rozbiorą obwodnicę Radomia i trasę na Białystok.