Podziel się swoim 1,5% podatku na wsparcie mediów Strefy Wolnego Słowa. Dziękujemy za solidarność! Dowiedz się więcej »

Jak miała zniknąć Anna Walentynowicz

Jej legendę próbowano zniszczyć za życia i po śmierci, a jej zasługi przypisać komuś innemu. W rocznicę tragedii smoleńskiej wspominam Anię Walentynowicz, którą usiłowano wymazać z pamięci jeszcze za jej życia.

Kiedy siedziałyśmy w obozie internowanych w Gołdapi, pewnego razu przybiegli do nas dozorcy i obwieścili z jakimś dziwnym entuzjazmem, że do Ani przyjechała rodzina. Poszłyśmy zobaczyć, co się dzieje, a tam jakiś facet rzucił się Ani na szyję, wycałował ją, twierdząc, że jest jej wujkiem, i wręczył jej wielkie pudełko czekoladek. Każda czekoladka była opakowana w osobny papierek, samo pudełko było pięknie ozdobione i eleganckie. „Mam nadzieję, że będą ci te czekoladki smakować” – rzucił ów „wujek” na odchodne. 

Okazało się, że opakowanie było wypchane grypsami – zawiniętymi w sreberka od czekoladek, schowanymi w wyściółce, w wieczku, dosłownie wszędzie. Były to kserokopie dowodów współpracy Lecha Wałęsy z bezpieką. Pamiętam i pseudonim „Bolek”, i donosy, i poświadczenia odbioru pieniędzy. Choć nie miałyśmy wątpliwości, jaką rolę pełni Wałęsa, to cała sprawa z „czekoladkami” wyglądała dziwnie, i skoro bezpieka nam coś takiego podrzucała, to na pewno nie miała dobrych zamiarów. Wzięłam te papiery i poszłam do naszych koleżanek z interny, które były wykładowcami na uniwersytetach. Zakipiały oburzeniem, że to niemożliwe, że to podróbki, które mają zniszczyć naszego przywódcę. Ich reakcja była dla nas dowodem, że ewentualne upublicznienie tych materiałów skompromitowałoby nie Wałęsę, lecz nas. 

Ale obawiałyśmy się jeszcze czegoś. Mówiłam Ani Walentynowicz, że gdyby esbecy znaleźli te papiery przy niej, to pokażą światu, jak oto Ania knuje przeciwko bohaterowi Solidarności. W dodatku nikt później nie uwierzy w donosy Bolka, skoro zostaną one zdetonowane pod kontrolą SB.

Spaliłyśmy gryps po grypsie, a popiół spuściłyśmy z wodą w toalecie. Wkrótce potem wpadli do nas esbecy i zrobili kipisz. Koleżanki opowiadały, że u jednej z nich funkcjonariusz brał do ręki wszystkie włóczki i cierpliwie rozwijał każdą z nich, a nawet rozplatał szaliki zrobione na drutach. Wyglądało to przezabawnie, zwłaszcza że nie znaleźli, czego chcieli.

Prowokacja SB, która miała na celu odpalenie wiarygodnych materiałów w niewiarygodny sposób, została przez nas zablokowana. 

Innym razem przywieziono do nas kobietę słusznej postury, dopiero co internowaną. Wyglądała trochę prymitywnie, ale chciała nas do siebie przekonać i zaczęła opowiadać historie, które od razu wzbudziły naszą podejrzliwość. Mówiła więc, że była pracownicą Stoczni Gdańskiej, że ją zatrzymała bezpieka, trzymała w ciemnicy, ciągali ją po betonie, bili w pięty, że podjęła głodówkę.

Trochę mi to brzmiało na tzw. nawijkę kryminalisty – więźniowie potrafią opowiadać takie bajki z dużym przekonaniem. 

Zbadała ją nasza koleżanka lekarka, ale nie było u niej ani śladów bicia, ani głodówki, miała nawet pomalowane paznokcie! Mnie jednak przewieziono później do Darłówka, a ona została z Anią Walentynowicz, wyszła później z Gołdapi razem z innymi kobietami. 

Lata później, gdy czytałam raport o rozwiązaniu WSI, natknęłam się na opis groźnej agentki, która zaraz po wyjściu z obozu dla internowanych udała się do Warszawy i zaangażowała się w działalność wśród całej wierchuszki KOR. Miała być na tyle odważna, wręcz brawurowa, że zaczęła uchodzić za legendę, co to była prześladowana przez SB, głodowała, rzucała się na milicję. Widać intelektualiści z Warszawy nie słyszeli wcześniej nawijek kryminalistów i dali się nabrać. 

Nie mam wątpliwości, że już wtedy planowano zastąpić Annę Walentynowicz kimś innym, współpracującym z komunistami. Tamta kobieta odgrywała właśnie rolę radykała, odważnego, poszkodowanego przez bezpiekę, pracownicę Stoczni, a więc miała ona przypisaną legendę podobną do prawdziwych cech Ani. 

Podobną kradzież legendy przeprowadzono na długo po 1989 r., gdy na bohaterkę wylansowano Henrykę Krzywonos. To ona rzekomo uratowała strajk w 1980 r., dzielnie nakrzyczała na Jarosława Kaczyńskiego na uroczystości 30-lecia podpisania Porozumień Sierpniowych, urządzając teatr demaskowania prezesa PiS, a w filmie Andrzeja Wajdy ratowała całą Solidarność.

Jest jednak coś optymistycznego w tym, że te wszystkie prowokacje i operacje medialne nie dały rady. Osiągnięć Ani nie da się sfabrykować i przypisać nikomu innemu.
 

 



Źródło:

 

#Anna Walentynowicz

prenumerata.swsmedia.pl

Telewizja Republika

sklep.gazetapolska.pl

Wspieraj Fundację Niezależne Media

Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Joanna Duda-Gwiazda
Wczytuję ocenę...
Zobacz więcej
Niezależna TOP 10
Wideo