Ruda WRON-a rozdrażniona » czytaj więcej w Gazecie Polskiej! Więcej »

"Ja, Tonya": bohaterka z krwi i kości. RECENZJA

Jednym z filmowych hitów ubiegłego roku był „Borg/McEnroe. Między odwagą a szaleństwem”. Od piątku na ekranach kin można oglądać produkcję „Jestem najlepsza. Ja, Tonya”. Oba te opowiadające o wybitnych sportowcach filmy są dowodem na to, że kino sportowe odchodzi od trywialnych, łzawych historii na rzecz produkcji ambitnych, które zostają z widzem jeszcze długo po seansie.

mat.pras.

Wśród uczestników zakończonej niedawno olimpiady w Pjongczang nie brakło wyróżniających się postaci, o których śmiało można by nakręcić ciekawy film. Jednak główny bohater – heros to za mało. Trzeba jeszcze pokazać znaną wszystkim historię w taki sposób, by od początku do końca widz śledził ją z wypiekami na twarzy – tak jakby się rozgrywała właśnie przed jego oczami. Ta sztuka udała się doskonale zarówno Janusowi Metzowi, który przedstawił nam dwóch mistrzów tenisa (Borga i McEnroe’a), jak i Craigowi Gillespie – reżyserowi filmu o łyżwiarce Tonyi Harding „Jestem najlepsza. Ja, Tonya”. Tu bohaterowie są z krwi i kości. To nie jacyś wyidealizowani sportowcy, tylko ludzie ponoszący czasem porażki, rozgrywający prawdziwy (życiowy) turniej poza boiskiem, stadionem, taflą lodu. Przyznaję, podczas zimowych olimpiad w Albertville (1992) i Lillehammer (1994) nie kibicowałam amerykańskim łyżwiarkom. Mój podziw budziła Midori Ito, a kciuki trzymałam za nasze polskie sportsmenki. Oglądając retrospekcje tych igrzysk w filmie „Ja, Tonya”, dostrzegłam jednak coś więcej niż to, co serwują kamery telewizyjne. Zobaczyłam bohaterkę, która od dzieciństwa była poniżana, która nie zaznała miłości rodziców ani prawdziwej miłości w małżeństwie, która chciała zasłużyć na podziw i szacunek miłośników łyżwiarstwa – a może nawet bardziej na szacunek do siebie samej. Mam przed oczami scenę, gdy mała Tonya prosi matkę o przerwę w katorżniczym treningu, żeby wyjść do toalety. Matka-tyran nie zgadza się (bo przecież nie zamierza płacić za przerwy), a wówczas dziewczynka (po wykonaniu skomplikowanego piruetu) sika na lód. Zdaniem matki takie podejście do córki uczyni z niej mistrzynię. Jak ocenia to Tonya albo widzowie?

Craig Gillespie pierwszorzędnie przeplata historię Tonyi z wypowiedziami bohaterów, którzy niczym komentatorzy sportowi interpretują kolejne wydarzenia. Dramat wielokrotnie rozładowuje humorem, dzięki czemu widz nie wychodzi z kina z depresją. Czasami można śmiać się przez łzy i nawet czując złość do negatywnego bohatera, po prostu go lubić. Postaci wydają się momentami przerysowane (np. mitomański samozwańczy ochroniarz Shawn Eckhardt, który do ataku na rywalkę Tonyi wynajmuje dwóch półgłówków), ale kiedy na końcu filmu reżyser pokazuje nagrania z autentycznymi bohaterami – wątpliwości się rozwiewają – są tacy sami.

Akcja filmu kulminuje się na wydarzeniu z 1994 roku, kiedy to światem łyżwiarstwa figurowego wstrząsnął brutalny napad na obiecującą amerykańską zawodniczkę, Nancy Kerrigan. Jeszcze bardziej wstrząsające okazały się doniesienia, że w atak zamieszana jest m.in. Tonya Harding. W rzeczywistości od tych wydarzeń minęło wiele lat i nie ma pewności – na ile przedstawiona w filmie wersja ataku jest prawdziwa. Craig Gillespie zastosował tu sprytny zabieg. W monologu na końcu filmu Tonya stwierdza, że prawda jest względna i subiektywna. A widz przecież widzi sytuację głównie jej oczami, z jej perspektywy. Do tego wiele scen pokazanych w filmie jest kalką z udokumentowanego życiorysu Tonyi. Po seansie z ciekawości obejrzałam archiwalne nagrania i byłam zdumiona – jak doskonale twórcom filmu udało się odwzorować postaci, sytuacje, kostiumy, choreografię, a nawet dialogi. 

Wybitne w tej produkcji jest też aktorstwo. Tonyę Harding gra fenomenalnie gwiazda „Wilka z Wall Street” - Margot Robbie. Nominowana do Oscara aktorka oddała przekonująco charakter swojej bohaterki – zarówno nastoletniej buntowniczki, jak i dorastającej dziewczyny czy 44-letniej doświadczonej, rozgoryczonej kobiety. Mistrzowsko zagrała również Allison Janney - laureatka Oscara za najlepszą rolę drugoplanową. Przykuwa uwagę jako LaVona Golden (matka Tonyi) – tak w scenach fabularyzowanych, jak i w monologach (zrzędliwa, oddychająca z butlą z tlenem i kłapiąca papugą na ramieniu). Ciekawostką jest, że aktorka w dzieciństwie chciała zostać łyżwiarką, ale jej sportową karierę przekreślił wypadek. Odbierając najcenniejszą statuetkę Janney zażartowała: „Zrobiłam to wszystko sama." Po czym szybko dodała: „Nic bardziej dalekiego od prawdy” i podziękowała rodzinie, twórcom produkcji i kolegom z planu. I choć niestety nie zabrała ze sobą papugi LaVony na scenę, podziękowała również jej. I słusznie, bo ptak ten dodał jeszcze więcej smaczku kreowanej przez Allison postaci.

 



Źródło: niezalezna.pl, Gazeta Polska Codziennie

 

#Margot Robbie #Oscary 2018 #Oscar #Allison Janney #Jestem najlepsza #Ja Tonya

prenumerata.swsmedia.pl

Telewizja Republika

sklep.gazetapolska.pl

Wspieraj Fundację Niezależne Media

Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Anna Krajkowska
Wczytuję ocenę...
Zobacz więcej
Niezależna TOP 10
Wideo