Podziel się swoim 1,5% podatku na wsparcie mediów Strefy Wolnego Słowa. Dziękujemy za solidarność! Dowiedz się więcej »

Czy rząd PO odpowiada za zgon 2000 osób?

Nawet opozycja nie krytykowała zbyt aktywnie Donalda Tuska i Ewy Kopacz za podejście do epidemii świńskiej grypy dwa lata temu.

Nawet opozycja nie krytykowała zbyt aktywnie Donalda Tuska i Ewy Kopacz za podejście do epidemii świńskiej grypy dwa lata temu. Natomiast prorządowe media wytworzyły i utrwaliły mit przenikliwej i odważnej minister zdrowia, która jakoby nie ugięła się pod presją zachłannych koncernów farmaceutycznych, chcących nam wcisnąć niebezpieczne szczepionki, aby zarobić miliony euro. Do dziś większość z nas jest przekonana, że żadnej epidemii śmiertelnej grypy nie było. Tymczasem okazuje się, że tylko w 2009 r. zmarło z jej powodu 1000 osób! W dużej części młodych. Mogliby żyć do dzisiaj, gdyby nie błędne decyzje rządu, a w szczególności minister Kopacz. To poważne oskarżenie. Poniżej publikujemy dowody.

Przypomnijmy przebieg wydarzeń. Pierwsze zachorowania wywołane przez nowego wirusa grypy H1N1v odnotowano w Meksyku w kwietniu 2009 r. Odsetek zgonów był początkowo wysoki, więc Światowa Organizacja Zdrowia WHO ogłosiła wstępny alarm pandemiczny. W USA, gdzie szybko pojawiły się kolejne przypadki świńskiej grypy, śmiertelność była już niższa niż na początku, choć nadal wysoka: jeden zgon na 1000 zachorowań. W maju wirus pojawił się już na wszystkich kontynentach, a szybkość, z jaką się rozprzestrzeniał, była tak niepokojąca, że w czerwcu 2009 r. WHO ogłosiła najwyższy, szósty poziom globalnego zagrożenia epidemią.

Choć zgonów było znacznie mniej niż w czasie poprzedniej pandemii grypy Hong-Kong w 1968 r., to jednak zagrożenie było poważne. Choćby dlatego, że wcześniej, podczas corocznych epidemii sezonowych, ponad 90 proc. zgonów dotyczyło osób starszych. Tymczasem H1N1v charakteryzowała zdolność do szybkiego wywoływania ciężkiego zapalenia płuc także u zdrowych i młodych pacjentów, mogącego prowadzić do nieodwracalnego ich uszkodzenia i śmierci. Wirus ostatecznie zabił ok. 20 tys. osób, przede wszystkim z powodu powikłań prowadzących do niewydolności oddechowej.

W Polsce szczyt zachorowań trwał od listopada 2009 r. do lutego 2010 r. Oficjalnie stwierdzono 182 zgony z powodu grypy. W rzeczywistości jednak co dziesiąta ofiara na świecie zmarła w Polsce.

Wyspa szczęścia?

Gdy świat zmagał się z nowym wirusem, polski rząd twierdził, że nam on rzekomo nie zagraża. Donald Tusk 6 listopada mówił o zwykłej grypie sezonowej, nie pandemicznej. – Dzisiaj w Polsce mamy zachorowania na grypę sezonową, biorąc pod uwagę rok i jeszcze poprzedni, na poziomie pół miliona. Na grypę H1N1v choruje 200 osób, dwieście słownie – mówiła minister Ewa Kopacz 9 listopada, gdy umierał pierwszy pacjent z powodu powikłań, a zachorowań w rzeczywistości były tysiące.

Czy to możliwe, skoro nowy wirus odpowiadał za 95–99 proc. zachorowań w Europie? Jakim cudem pandemia mogła ominąć akurat Polskę?

Oczywiście, tak nie było. Pandemia nie ominęła Polski. Dzisiaj wiemy, że podobnie jak w innych krajach, H1N1v stanowił prawie 100 proc. wśród zidentyfikowanych wirusów.

Minister musiała znać fakty i wiedzieć, że zachorowań nie było „słownie dwieście”. Wprowadzała zatem w błąd świadomie. W żadnym innym kraju w Europie nie dezinformowano w podobny sposób lekarzy i opinii publicznej. To nieodpowiedzialne bagatelizowanie epidemii miało przynieść śmiertelne żniwo.

Twierdzenia minister Kopacz o znacznej przewadze zwykłego wirusa sezonowego i niemal nieobecności dużo groźniejszego H1N1v miały daleko idące skutki. Ministerstwo Zdrowia ukierunkowało bowiem błędnie lekarzy w całym kraju, którzy sądzili, że wystarczy stosować tradycyjne terapie antygrypowe: aspiryna czy paracetamol i leżenie w domu.

Prawda była zupełnie inna. Już od początku czerwca 2009 r. w całej Europie występował niemal wyłącznie wirus pandemiczny H1N1v, który wyparł inne szczepy. Jednak inaczej niż w Polsce, w innych krajach europejskich lekarze o tym wiedzieli. Dlatego traktowali wszystkie przypadki grypy jak H1N1v i mogli ją skutecznie leczyć.

Szczepionka, której nie kupiono

Laboratoria farmaceutyczne szybko opracowały szczepionkę na nową grypę. Okazała się wysoce skuteczna w zapobieganiu infekcjom. Choć badania kliniczne nad nią nie były jeszcze w pełni zakończone, gdyż pełny ich cykl trwa wiele lat, zarekomendowała ją WHO. W Europie zarejestrowano oficjalnie trzy szczepionki. Z uwagi na potrzebę pilnego rozpoczęcia akcji szczepień producenci negocjowali sprzedaż bezpośrednio z rządami. W negocjacjach uczestniczyło też polskie Ministerstwo Zdrowia, ale ostatecznie zrezygnowało z zakupu. Nawet dla osób z grup ryzyka.

Minister Kopacz tłumaczyła potem, że szczepionki były rzekomo ryzykowne ze względu na ewentualne działania uboczne. Innego zdania były jednak rządy większości krajów, które masowo je zamawiały. I to nie tylko te najbogatsze, lecz także np. Węgry.

Istnieją poszlaki, że prawdziwy przebieg wydarzeń był inny. We wrześniu 2009 r. szwedzkie radio poinformowało, że polskie ministerstwo zdrowia zwróciło się do Szwecji o odstąpienie szczepionek. Są też informacje o podobnej misji wysłanej przez minister Kopacz na Węgry. Próby zakupu szczepionek potwierdził także rzecznik Ministerstwa Zdrowia, który powiedział, że prowadzone były w tej sprawie rozmowy z trzema koncernami.

Prawdopodobnie rząd po prostu zbyt późno zaczął starać się o szczepionki. Brakowało ich już wtedy na rynku, gdyż firmy nie nadążały z produkcją i zakup okazał się niemożliwy. Potem, kiedy już było widać, że zachorowania nie są tak masowe, jak oczekiwano, dorobiono do tego spóźnienia PR-owską, dobrze brzmiącą legendę o dalekowzrocznej i odważnej minister Kopacz.

Decyzją tą Ewa Kopacz i Donald Tusk chwalą się do dziś. Gdy dyskutowano nad kandydaturą byłej minister zdrowia na stanowisko marszałka Sejmu, był to jeden z najmocniejszych przytaczanych na jej rzecz argumentów. O ile krytykowano inne jej działania i zaniechania w resorcie zdrowia, o tyle sprawy świńskiej grypy nie podniósł nikt z opozycji. Propaganda rzekomego sukcesu okazała się skuteczna. A w rzeczywistości zastosowanie szczepionek w lecie 2009 r. mogłoby ocalić od śmierci setki osób.

Gdy w całej Europie, w tym w Polsce, ok. 97 proc. infekcji powodował wirus pandemiczny, kierownik Krajowego Ośrodka ds. Grypy, Lidia Brydak, straszyła: „Jeśli nie zaszczepimy się na grypę sezonową, to tej pandemicznej możemy nie doczekać”.

Budzi to liczne wątpliwości. Skąd ten alarmistyczny ton wobec zwykłej, dobrze znanej grypy? Dlaczego, wbrew stanowisku Specjalisty Krajowego ds. Epidemiologii oraz instytucji międzynarodowych, nasze Ministerstwo Zdrowia rekomendowało zakup szczepionki przeciw grypie sezonowej, która w 2009 r. prawie nie występowała?

Resort Ewy Kopacz wielokrotnie jeszcze straszył społeczeństwo wirusem sezonowym i wyolbrzymiał zagrożenie z jego strony, lekceważąc H1N1v. Dlaczego? Wystarczy zobaczyć, kto na tym zyskał.

Szczepionka, którą jednak kupiono

Minister Kopacz, o czym rzadko się pamięta, podjęła jednak decyzję o zakupie z budżetu szczepionek. Tyle że nie na grypę pandemiczną, lecz zwykłych, na grypę sezonową. Według niej miały one… uodparniać na wirusa H1N1v!

17 listopada poinformowała, że „zwróci się do premiera Donalda Tuska o przekazanie pieniędzy na szczepionki przeciw grypie sezonowej… Szczepienia zapewniają odporność również na wirusa nowej grypy”. W rezultacie rząd kupił 313 tys. dawek szczepionki sezonowej.

O zakupie za ok. 6 mln zł starych szczepionek kompletnie dziś zapomniano. Tymczasem była to decyzja kuriozalna i niezrozumiała. Informacja, jakoby uodparniały one na H1N1v, była całkowicie fałszywa!

Szczepionka ta nie była skuteczna przeciw grypie pandemicznej, stwierdził to jednoznacznie m.in. specjalista krajowy ds. epidemiologii, prof. Andrzej Zieliński, mówiąc, że „żadna poważna instytucja nie zaleca szczepionki przeciw grypie sezonowej przeciwko grypie H1N1v”. Prof. Zieliński został w połowie ub.r. zdymisjonowany przez min. Kopacz.

Prof. Zieliński i inni eksperci przytaczali rezultaty badań dowodzących, iż stara szczepionka nie wytwarzała odporności na pandemię, a jej stosowanie nie tylko nie zapobiegało zarażeniu, ale wręcz mogło u osób szczepionych zwiększać ryzyko hospitalizacji i zapaleń płuc!

Skąd zatem wziął się oderwany od rzeczywistości i wręcz niebezpieczny dla pacjentów pomysł stosowania szczepionki, która nie chroniła przed panującą wokół grypą? Na to pytanie powinna szukać odpowiedzi prokuratura i CBA.

Być może jakąś wskazówkę mogą stanowić fakty związane z kluczową osobą, rekomendującą stosowanie szczepionek sezonowych, czyli z prof. Brydak. Wzięła ona bowiem w tym samym czasie udział w kampanii jednego z producentów, namawiając do stosowania nieskutecznej szczepionki.

Ostatecznie w 2009 r. rząd przekonał Polaków, że warto się szczepić starą szczepionką. W rezultacie udało się zwiększyć jej sprzedaż aż o pół miliona sztuk w porównaniu z 2008 r.

Tymczasem ten sam koncern, który w USA podkreślał potrzebę stosowania aktualnej szczepionki przeciw H1N1v oraz informował, że szczepionka sezonowa nie jest skuteczna przeciw grypie pandemicznej, w Polsce prowadził akcję promującą szczepionkę… sezonową! Akcja, wsparta oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Zdrowia, przyniosła efekty. 2,5 mln bezużytecznych, zalegających w magazynach szczepionek udało się wcisnąć Polakom. Gdy na całym świecie koncern odnotował w 2009 r. spadek sprzedaży starych szczepionek, w Polsce nastąpił jej wzrost.

Sprzedano łącznie 2,5 mln szczepionek zapobiegających infekcji, której nie było! A Polacy wydali z własnych kieszeni na nieskuteczne szczepionki ok. 70 mln zł.

Czy o to chodziło? Czy potraktowano Polskę jak kraj kolonialny, a nas jak tubylców, którzy kupią bezwartościowe świecidełka? Czy dlatego rząd nawoływał do szczepień przeciwko grypie sezonowej, twierdząc wbrew faktom, że stanowi ona większość zachorowań, a nie kupił skutecznej szczepionki pandemicznej?

Jak okłamano lekarzy

Jednak szczepionki to tylko jeden z wątków afery grypowej. Pytań jest znacznie więcej.

Dlaczego np. Krajowy Ośrodek ds. Grypy przekazywał do WHO inne dane, a w Polsce publikował inne? Na stronach organizacji międzynarodowych wyniki dotyczące Polski nie odbiegają od średniej europejskiej. Według nich, cały czas dominował w Polsce, jak wszędzie, wirus H1N1v.

Tymczasem polscy lekarze poddawani byli przez rząd i Ministerstwo Zdrowia systematycznej dezinformacji. Ukrywano przed nimi, podobnie jak przed całym społeczeństwem, że grypa pandemiczna wyparła w Polsce sezonową. Przeciwnie, byli zapewniani, że dominuje zwykła grypa. Pomimo że przed wybuchem pandemii, w lipcu, sierpniu, wrześniu i październiku 2009 r., niemal wszystkie zbadane wirusy były pandemiczne, rząd i Ministerstwo Zdrowia twierdzili, że dominuje grypa sezonowa.

Na początku listopada wiceminister zdrowia Adam Fronczak, zachęcając do szczepień nieskuteczną szczepionką sezonową, straszył: – Tak naprawdę mamy więcej przypadków grypy sezonowej, która przebiega ciężej, jest obarczona wyższą śmiertelnością.

Podobnie wprowadzała w błąd minister Kopacz: – W tej chwili mamy do czynienia przede wszystkim z grypą sezonową i znacznie mniej licznymi przypadkami grypy spowodowanej wirusem H1N1v.

Dezinformacja powodowała narażanie zdrowia i życia pacjentów. Aby leczyć skutecznie, lekarze musieli mieć prawdziwe informacje o epidemii, z którą przyszło im walczyć. Powinni wiedzieć, jak wysoki był odsetek wirusów pandemicznych. Powinni być poinformowani o szczególnie groźnych cechach nowej grypy. O tym, jak duża była śmiertelność wśród młodych i zdrowych pacjentów. O tym, że infekcja H1N1v była nieprzewidywalna i po łagodnym początku w ciągu doby mogła zamienić się w chorobę zagrażającą życiu.

Tymczasem lekarze nie wiedzieli, co naprawdę się dzieje. Nie wiedzieli, że w praktyce każdy pacjent ma grypę H1N1v!

W poprzednich latach leki przeciwwirusowe stosowano rzadko, gdyż grypa sezonowa była na nie odporna. Lekarze nie zostali natomiast poinformowani, że terapia nimi sprawdza się przy wirusie pandemicznym, który był na nie wrażliwy i że powinny być powszechnie stosowane.

Przeciwnie – wiceminister zdrowia Jakub Szulc kilkakrotnie zapewniał, że w przypadku obu typów grypy należy stosować takie same metody.

Wprowadzeni w ten sposób w błąd, przyzwyczajeni do typowego przebiegu grypy sezonowej lekarze nie podejrzewali, jakie mogą być konsekwencje tradycyjnego podejścia do leczenia.

Pierwszą ofiarą śmiertelną był 37-letni mężczyzna z Pucka. Lekarz, który go przyjął, zgodnie z zaleceniami Ministerstwa Zdrowia nie wziął pod uwagę grypy H1N1v jako najbardziej prawdopodobnej przyczyny choroby. Nie mógł więc przewidzieć, że stan pacjenta może gwałtownie się załamać. W konsekwencji chory na żadnym etapie leczenia nie otrzymał leku antywirusowego, który mógł go uratować. Zmarł 13 listopada. Bezpośrednią przyczyną zgonu była niewydolność oddechowa, spowodowana zapaleniem płuc.

Śmiertelne instrukcje MZ

Lekarze otrzymali z Ministerstwa Zdrowia błędne wytyczne. W „Informacji dla lekarzy w sprawie postępowania w związku z przypadkami grypy H1N1v” minister zdrowia mówiła o potrzebie leczenia przeciwwirusowego pacjentów z grup ryzyka dopiero, gdy przebieg choroby będzie co najmniej umiarkowany. Zgodnie ze stanowiskiem resortu „leczenie antywirusowe nie jest zalecane osobom, które mają niepowikłany lub łagodny przebieg”.

Było to sprzeczne z zaleceniami Światowej Organizacji Zdrowia, które nie pozostawiały wątpliwości: każdy pacjent z grupy ryzyka musi rozpocząć leczenie przeciwwirusowe natychmiast po rozpoznaniu grypy i niezależnie od nasilenia objawów, także w przypadkach łagodnych.

Jeśli lekarz chciał pomóc pacjentom, musiał zatem łamać wytyczne Ministerstwa Zdrowia. Aby leki antywirusowe mogły zadziałać, musiały być zaaplikowane natychmiast, gdyż po upływie 48 godzin od pojawienia się objawów traciły skuteczność.

Nie można było czekać na rozwój choroby, jak wynikało z zalecenia ministerstwa. Natomiast wczesne leczenie przeciwwirusowe skracało chorobę, obniżało ryzyko powikłań i ograniczało zarażanie kolejnych osób, czyli zmniejszało zasięg epidemii.

Znaczne, w porównaniu z innymi krajami, opóźnienia włączania leczenia przeciwwirusowego przyczyniły się więc do poważnego zwiększenia liczby zgonów w Polsce.

Nie przygotowano też lekarzy do rozpoznawania i walki z nową grypą. Po uzyskaniu jednoznacznego potwierdzenia dominacji wirusa H1N1v ministerstwo powinno, tak jak w Wielkiej Brytanii czy Irlandii, uprzedzić lekarzy, że prawie wszystkie przypadki będą grypą świńską. Tak działał np. brytyjski system walki z pandemią. Opierał się on na zasadzie treat all (leczyć wszystkich) zamiast at risk (z grup ryzyka). Wydano tam leki przeciwwirusowe 1,1 mln osób i zminimalizowano dzięki temu śmiertelność. Tymczasem pacjenci, którzy zmarli z powodu grypy w Polsce, otrzymywali leki antywirusowe zdecydowanie rzadziej i później niż w innych krajach.

Jak można tłumaczyć błędne wytyczne Ministerstwa Zdrowia? Może chodziło o koszty, bo leki antywirusowe są dosyć drogie. Choć przeciw temu przemawia fakt, że płaciliby za nie w większości sami pacjenci.

Dlaczego zatem postanowiono zataić rzeczywistą skalę pandemii? Aby ukryć faktyczny brak grypy sezonowej, przeciw której zakupiono niepotrzebne szczepionki i jednocześnie zataić dominację H1N1v, przeciw któremu szczepionek nie kupiono?

Całość artykułu w najbliższym wydaniu tygodnika “Gazeta Polska”

 



Źródło:

 

prenumerata.swsmedia.pl

Telewizja Republika

sklep.gazetapolska.pl

Wspieraj Fundację Niezależne Media

Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Wczytuję ocenę...
Zobacz więcej
Niezależna TOP 10
Wideo